Kiedy tylko zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych książkę "Wszystko czym nigdy nie byliśmy" wiedziałam, że będę musiała po nią sięgnąć. Całkowicie urzekła mnie jej okładka, a opis bardzo zainteresował. Lubię powieści, które poruszają trudne tematy, a taka właśnie jest ta książka. Znajdziemy tutaj motyw age gap, który osobiście bardzo lubię oraz bardzo ciekawie przestawiony wątek sztuki, a dokładniej malarstwa. Stylistyka i język jakim posługuje się autorka jest bardzo lekki, prosty i przyjemny co sprawia, że książkę czyta się niesamowicie szybko, ja pochłonęłam ją w jedno popołudnie i nie odłożyłam póki nie przeczytałam ostatniego zdania. Fabuła została w interesujący sposób nakreślona, przemyślana, dopracowana i równie dobrze poprowadzona. Mamy tutaj tak naprawdę dwie linie czasowe: teraźniejszość i przyszłość, które razem tworzą spójną kompozycję. Bohaterowie tej powieści zostali świetnie wykreowani, to postaci bardzo autentyczne, takie z którymi śmiało moglibyśmy się utożsamić w wielu kwestiach, podzielając podobne troski i dylematy oraz takie, które moglibyśmy spotkać w rzeczywistości. Historia została przedstawiona z perspektywy obojga bohaterów co pozwoliło mi lepiej ich poznać, dowiedzieć się co czują, myślą, z czym się mierzą, a tym samym mogłam lepiej zrozumieć ich postępowanie oraz decyzję. Ich relacja toczy się tutaj swoim niespiesznym rytmem, pozwalając Czytelnikowi skupić całkowicie na słowach, emocjach i gestach Axela i Leah, co bardzo mi się podobało! Chłonęłam wszystkie odczucia bohaterów całą sobą, kibicowałam ich, wspierałam, wielokrotnie miałam ochotę "wejść" do tej książki i przytulić Leah, zapewnić, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Bardzo spodobała mi się także postawa Axela, to jak powolnie, jednak stanowczo i umiejętnie burzył mury, które wzniosła wokół siebie dziewczyna, sprawiając, że ponownie otwierała się na świat. Cudownie było obserwować jej przemianę. Autorka w swojej powieści porusza szereg ważnych, życiowych i ponadczasowych tematów: strata bliskiej osoby, żałoba, ból, depresja, które wywołały we mnie ogrom emocji. Czytając niektóre opisy łza kręciła się w oku, a serce zaczynało zdecydowanie szybciej bić.. To pewnie kwestia tego, że ja też w młodym wieku straciłam niespodziewanie, z dnia na dzień bliską mi osobę - moja Mamę i przeżywałam dzięki temu tą historię zdecydowanie mocniej. Kellen w piękny sposób opisała również więź między Leah, a jej bratem..
Kiedy czytałam tą historię, a Leah wspominała o piosenkach Beatelsów, także zaczęłam ich słuchać, czego tak naprawdę nigdy wcześniej nie robiłam.. Here Comes The Sun i Let it Be już zawsze będą kojarzyć mi się z tą książką. Kompletnie nie spodziewałam się takiego zakończenia, rozerwało ono moje serce na strzępy... Potrzebuję jak najszybciej drugiego tomu! Polecam!
Opinia bierze udział w konkursie