Muszę przyznać, iż po "Wybrzeże śmierci" sięgnęłam celowo a jednocześnie zupełnie przypadkowo. Jedna z moich koleżanek jest organizatorką wyzwania, w którym jednym z zadań jest przeczytanie powieści hiszpańskiego autora. Jak tylko dostałam możliwość zrecenzowania książki Víctora del Árbol, od razu z niej skorzystałam. Już następnie nie miałam co do niej wielkich oczekiwań, co zapewne by się zmieniło gdybym zadała sobie trud i przeczytała zarówno informacje o autorze jak i samej powieści. Jednak gdzieś w okolicach 50 strony, zdałam sobie sprawę, że trafiłam na książkę, która nie tylko jest oryginalna lecz również niepokojąca w swojej gatunkowej nijakości. Czy zauważyliście, że portale literackie w przypadku, kiedy mają problem ze skatalogowaniem danego tytułu, zazwyczaj wrzucają go do worka z napisem "literatura piękna" lub do tego co stoi obok z etykietką "proza współczesna"? Tak właśnie było w przypadku hiszpańskich recenzentów i portalu ... Polscy opiniotwórcy i krytycy postawili na thriller i literaturę kryminalną. A ja ? Ja myślę, że w tym wypadku można to połączyć. Czy słyszeliście o "pięknym" thrillerze z kryminalną nutą, którego akcja rozgrywa się we współczesności? Jeśli nie to zdecydowanie zachęcam do lektury.
Germinal Ibarra jest pozbawionym złudzeń policjantem prześladowanym przez sławę i własne sumienie. Przed trzema laty poprosił o przeniesie na komisariat w La Coru?i, gdzie schronił się ze swoją melancholią po tym, jak rozwiązanie głośnej sprawy zabójstwa małej Amandy zrobiło z niego bohatera, którym nigdy nie chciał zostać i którym nigdy się nie czuł. To pozorne odcięcie od świata i anonimowość zakłóca pewnej nocy telefon ze szpitala: jakaś poturbowana kobieta, która trafiła na oddział ratunkowy, wzywa go, by przyjechał z nią porozmawiać.Trzy miesiące wcześniej w odludnym zakątku galisyjskiego wybrzeża pojawia się tajemnicza kobieta o imieniu Paola, uciekająca przed własnymi demonami. Wynajmuje pokój u Dolores, Portugalki o wrażliwej i udręczonej duszy, która bez zbędnych pytań przyjmuje ją pod swój dach i wprowadza do kręgu przyjaciół pomagających ulżyć jej samotności.
Na początku myślałam, iż "Wybrzeże śmierci" będzie typowym kryminałem z rozbudowaną warstwą obyczajową, w którym ktoś kogoś zabija, ktoś inny poszukuje a jeszcze inny ucieka. Końcówka miała być oczywista. Jednak wraz z przerzucanymi kartkami okazywało się, że autor wymyka się wszelkim schematom i zamiast zbudować prostą i przejrzystą fabułę, to dodatkowo ją komplikuje i nawarstwia. Żeby w pełni zrozumieć zamysł Árbola musimy zadać sobie trud i poczytać o krwawej historii Argentyny (no chyba, że akurat macie tę wiedzę w jednym paluszku). Od razu mówię, że obejrzenie filmu "Evita" zdecydowanie nie wystarczy. Nie wiem jak wy, ale lekcje historii powszechnej w moich szkołach, zarówno w podstawówce, jak i w liceum a nawet na studiach, ograniczały się do Europy oraz wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych. Nie było czasu żeby chociaż liznąć historią Azji czy Ameryki Południowej. Dziś większość wiedzy o tych krajach pochodzi właśnie z książek coraz częściej tłumaczonych zagranicznych autorów oraz z seriali w stylu "Narcos", które niestety mają bardzo dużo wspólnego z rzeczywistością. Jednak tym razem zamiast w Kolumbii, akcja powieści toczy się w Argentynie, a przynajmniej tam wszystko się zaczęło. W roku 1976 w kraju tym, w następstwie zamachu rządy przejęła junta wojskowa. Reżim zawiesił wszelką działalność polityczną. Nowa władza rozpoczęła terror wobec wszystkich przeciwników systemu. Normą stały się aresztowania, tortury i morderstwa.Dopiero wojna o Falklany-Malwiny rozpoczęła proces wprowadzania przemian demokratycznych. Jak dobrze wiecie z historii, tam gdzie rządzi siła, rządzi również niesprawiedliwość, brutalność i zło. Od razu powiem, że "Wybrzeże śmierci" nie jest typową książką historyczno-obyczajową, której akcja rozgrywa kilkadziesiąt lat temu. Ci, którzy nie lubią tego gatunku, niech się nie boją, polityki i "brudnej wojny" jest tutaj bardzo mało a większa część fabuły toczy się w latach współczesnych. Jednak to gdzie nasi bohaterowie znajdują się "dziś" jest wypadkową wszystkich zdarzeń, które wydarzyły się w przeszłości i miały wpływ na ukształtowanie ich psychiki i światopoglądu. Jak to często dzieje się w przypadku takich powieści, mamy tutaj do czynienia ze schematem "oprawcy i ofiary", których role momentami się przenikają. Oczywiście czytelnik od razu wie, kim jest ten dobry, jednak co do tego złego zaczynamy mieć wątpliwości. Jeden z bohaterów powieści jest katem, członkiem junty wojskowej, zmanipulowanym, słabym kaleką, który za wszelką cenę pragnie pozbyć się swoich kompleksów, a jest to możliwe jedynie za pomocą posiadanej władzy nad drugim człowiekiem. Z książki tej możecie się dowiedzieć jak wojskowi prześladowali opozycję, a często i niewinnych cywilów, podczas dyktatury w Argentynie. Przypalano ich elektrycznością, topiono, manipulowano, szantażowano, wiązano, zamykano w ciemności, bito, głodzono....słowa ta można mnożyć w nieskończoność. Szacuje się, że w latach reżimu zabito ponad 30 tysięcy osób, dziś jest to określone mianem ludobójstwa. Muszę przyznać, iż była to trudna lektura.
A czy oprócz historii książka ta ma coś jeszcze do zaoferowania? Oczywiście. Można ją interpretować na wielu płaszczyznach, i to jest właśnie najpiękniejsze. Przyjrzyjmy się teraz kolejnemu ważnemu tematowi, który został poruszony w tej powieści, a mianowicie kwestii rodzicielstwa. Autor od razu rzuca nas na głęboką wodę. Na samym wstępie poznajemy detektywa Germinala Ibarrę, który zamiast stać po stronie prawa, dopuścił się samosądu. Zabił, oczywiście winnego, pedofila-mordercę, gdyż uważał że świat bez takiego "elementu" będzie zdecydowanie lepszy. Pewnie się teraz zastanawiacie co to ma wspólnego z rodzicielstwem, otóż to rodzina zamordowanej dziewczynki, zapłaciła za to by prawda nie wyszła na jaw. Matka Amandy, nawet po trzech latach od śmierci córki, nie może sobie poradzić ze stratą. Nigdy nie chciała zachodzić w ciążę. Lubiła swoje beztroskie życie, przygody na jedną noc, pieniądze i wolność. Jednak wszystko się zmieniło kiedy wzięła w ręce tę małą istotkę i spojrzała w jej wielkie oczy. Jak pisze autor, przez dziesięć lat się od niej uzależniała, by pewnego dnia ją stracić. Czytelnik z łatwością wczuje się w rolę Evy, która żyje w zamknięciu, ze zdradzającym ją mężem i despotycznym ojcem milionerem. Czytając tę książkę odnosiłam wrażenie, że jedynie ja spośród wszystkich ludzi, którzy otaczali Evę, rozumiałam co ta kobieta przeżywa. Każdego dnia na nowo. Na jej miejscu też bym uciekła, tam gdzie mnie nie znajdą.
Kolejną odsłoną rodzicielstwa, również nieszczęśliwego, trudnego, jest związek detektywa Ibarry oraz jest syna Samuela. Chłopak choruje na zespół Williamsa, zadki, genetycznie uwarunkowany zespół wad wrodzonych. Pacjenci z zespołem Williamsa mają charakterystyczną dysmorfię twarzy, określaną jako twarz ?elfa?, występują u nich wady wrodzone serca, niedoczynność tarczycy, niepełnosprawność intelektualna lub inteligencja w dolnych granicach normy, niezwykle życzliwe usposobienie i zamiłowanie do muzyki (info z Wikipedii). Życie z niepełnosprawnym (szczególnie umysłowo) dzieckiem, musi być wielkim wyzwaniem. Osobiście znam kilkoro rodziców dzieci autystycznych, którzy wieczorami płaczą w poduszkę, gdyż ich pociechy zamiast się przytulać to ich odpychają, a na dotyk reagują sztywnieniem. Jeśli jednak jesteście rodzicami chorego dziecka i myślicie, że lektura ta przyniesie wam nadzieję i ukojenie, to jesteście w błędzie. Owszem jest tutaj analiza uczuć detektywa, jednak pokazuje ona iż jest on tylko człowiekiem, dla którego wychowanie syna jest czasem zadaniem ponad jego siły.
Tych odmian rodzicielstwa jest tutaj wiele. Spotkamy "szaloną" Dolores, która już ponad dziesięć lat opłakuje swoją zaginioną córkę, oraz zdesperowanego seniora rodu Mehlerów, dla którego ważne jest jedynie dobre imię rodziny. Można powiedzieć, że w jednej książce znalazł się pełny przekrój społeczeństwa, i to tego światowego, bez granic.
Víctor del Árbol umie pisać. Doskonale łączy ze sobą zwykłą, rzemieślniczą prozę z akcentami literatury nazywanej tą z "wyższej półki". Z jednej książka ta jest typowym kryminałem, a z drugiej powieścią psychologiczną, której autor stara się zgłębić nie tylko umysły swoich bohaterów lecz całego pokolenia. Momentami musiałam się zatrzymać, przemyśleć i zaczerpnąć oddechu, szczególnie jak przyszło mi eksplorować umysł psychopaty-mordercy-pedofila. Prawda, że to troszkę dużo? Jedno jest pewne, mam ochotę na więcej. Uwielbiam thrillery i kryminały, jednak czasem nie wystarcza mi dojście po nitce do kłębka, potrzebuję czegoś więcej i tym razem to dostałam. "Wybrzeże śmierci" to książka przy której można myśleć i nie wymyślić, płakać i się nie "oczyścić", wzruszać, złościć, ciekawić i przeżywać. A czasami nawet nudzić, ale to bardzo rzadko.
Opinia bierze udział w konkursie