Zgadniecie co przekonało mnie do sięgnięcia po tę książkę? Jej wprost rewelacyjna, przyciągająca wzrok, mroczna okładka. Wcześniej nie słyszałam ani o tym tytule, ani o samym autorze. Czytelnicy w swojej ocenie byli łaskawi dzięki czemu uzyskała ponad 6 gwiazdek. W moim mniemaniu zasłużyła na więcej. Choć autor posiłkował się historią prawdziwą, dzięki czemu inspirowana fabuła od samego początku biegła wyznaczonym torem, to absolutnie brak tutaj przewidywalności. Od samego początku autor wciąga nas w las zbrodni, polskiej zaściankowości, morderstw, kaszubskiej mentalności i braku nadziei na lepsze jutro. Nie każdemu przypadnie do gustu fakt, że pesymizm z jakim autor opisuje polskie realia, jest obecny na każdej stronie. Ale my Polacy już tak mamy a zamartwianie się, martyrologia i wieczne narzekanie są częścią naszej natury. Lecz powiem jedno : na tę powieść narzekać nie będziecie.
Na kilka dni przed obchodami Nocy Świętojańskiej w Borach Tucholskich dochodzi do porwania młodej dziewczyny. Tej samej nocy z pobliskiego szpitala psychiatrycznego ucieka pacjent, a w lesie odnalezione zostają zwłoki kobiety. Na miejscu zdarzenia zjawia się nadkomisarz Andrzej Bondar oddelegowany z Komendy Rejonowej w Gdańsku. Niestety ciało denatki zostaje porwane przez rzekę i śledztwo utyka w miejscu. Jednak nie na długo. Już następnego dnia odnalezione zostaje kolejne ciało. Asystująca Bondarowi Jagna Suchocka jest przekonana, że w okolicy grasuje seryjny morderca.
W latach 1976-1983 na terenie Borów Tucholskich, okolic Gdańska, Malborku i Starogardu Gdańskiego, grasował jeden z najbardziej znanych polskich seryjnych morderców : Paweł Alojzy Tuchlin. To właśnie postać tego psychopaty zainspirowała Tomasza Hildebrandta do napisania "Wymiarów mroku". Mężczyzna oskarżony został o zabicie 9 kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych 10 ofiar. Złapany za kradzież drewna i parnika , przewieziony został na obserwację psychiatryczną do Szczecina. W toku śledztwa przyznał się do popełnionych czynów i został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w 1987 roku. Paweł Alojzy Tuchlin, nazywany przez policjantów "Skorpionem" został powieszony w areszcie śledczym w Gdańsku. Po egzekucji obcięto mu głowę, która wsadzona została do słoja z formaliną. Słój ten po pewnym czasie zaginął.
Fabuła książki opiera się na działaniach naśladowcy Pawła Tuchlina, mordercy grasującego w Borach Tucholskich, którego ofiarami są młode kobiety. Narzędziem zbrodni, podobnie jak w przypadku pierwowzoru, jest młotek. Myślicie, że zdradziłam wam zbyt wiele? Nic z tego. Oprócz tego, że praktycznie od samego początku autor daje nam do zrozumienia kto jest mordercą, książka posiada mnóstwo wątków pobocznych, zwrotów akcji, ciekawych, skrywających tajemnice postaci i co najważniejsze : ukryte drugie dno. Na samym początku miałam wrażenie powtarzalności : kolejna noc, kolejna ofiara, kolejne uderzenie młotkiem i policyjne śledztwo. Jednak wraz z rozwojem fabuły, wraz z pojawianiem się coraz to nowych bohaterów i wątków w śledztwie, czułam że autor szykuje mi niespodziankę, która będzie dla mnie ogromnym zaskoczeniem. I przyznam szczerze, zakończenie książki wyrwało mnie z butów, takiego zwrotu o 180 stopni się nie spodziewałam. Brawo Panie Tomaszu.
Kolejną rzeczą wyróżniającą tę książkę (oraz zapewne styl autora) jest brak chociażby jednej pozytywnej postaci. A bohaterów jest naprawdę wielu. Z początku mnie to drażniło. Zawzięcie szukałam jakichkolwiek cech, które wzbudziłyby moją sympatię - niestety na próżno. Czy to oznacza, że nasi bohaterowi są przerysowani czy wręcz karykaturalni? Ależ nie. Moim zdaniem panteon postaci stanowi pewien symbol, stereotyp.Są oni dokładnie tacy jakimi powinni być w naszej wyobraźni ludzie z małych miejscowości czy wsi.Są to lokalni patrioci, ludzie którym się już nie chce szukać szczęścia w życiu, jednostki złamane brakiem widoków na przyszłość, dla których każdy dzień jest kontynuacją poprzedniego. Ludzie w większości bezrobotni, z nałogami, patologiczne rodziny gdzie kazirodztwo, gwałty i przemoc są na porządku dziennym. Autor stara się nam unaocznić, że wiejska mentalność jest inna, istnieje większe społeczne przyzwolenie na pewne zachowania, które w aglomeracjach miejskich byłyby ścigane przez prawo. To las, to bory ich ograniczają, duszą i nie pozwalają wyrwać się z marazmu, generując kolejne pokolenia degeneratów.
Ciekawą postacią, aczkolwiek równie ponurą jak reszta, jest Andrzej Bondar. Ten doświadczony przez los komisarz, któremu zaledwie roku brakuje do przejścia na emeryturę, jest postacią dość specyficzną, można nawet go nazwać antybohaterem. Jest to człowiek, który znudził się swoją pracą, a jednocześnie szuka poklasku dla swoich dokonań, człowiek mający duże potrzeby seksualne, traktujący kobiety przedmiotowo. Odważny tchórz, który w dochodzeniu kieruje się intuicją a często i szóstym zmysłem, choć tego wątku autor nie rozwinął. W książce mamy za to dużo odniesień do poprzedniego tomu cyklu. Nie czytałam "Gór umarłych" i czasami tego żałowałam. Zastanawiałam się co takiego się wydarzyło w Bieszczadach o czym nasz bohater nie może zapomnieć. Z jednej strony ta niewiedza była denerwująca z drugiej zmotywowała mnie by koniecznie sięgnąć po poprzednią książkę o Bondarze.
Tomasz Hildebrandt widzi świat w ciemnych, niemalże czarnych barwach, i ma to odbicie w jego powieści. Kaszuby, Bory Tucholskie, polski zaścianek, jeziora, wsie i małe miejscowości wszystko to pokryte jest zgnilizną, zapomniane i skazane na wymarcie. Ludzie są jak zombie, jak śnięte ryby, dla których podstawą egzystencji jest butelka jabola i serial w telewizji. Jeśli ktoś pracuje to narzeka na swoją pracę, jeśli nie ma pracy to znajdzie inny powód do narzekania. Język powieści jest liryczny w swojej prostocie choć często wulgarny, dosadny i mroczny. Przypuszczam, że ten pesymizm i malkontenctwo stylu nie każdemu przypadnie do gustu. Ciężko czytać powieść, która każdym swoim zdaniem wprost wykrzykuje krytykę. Ja przyzwyczajona do ciężkiej prozy Żulczyka czy wulgaryzmów Vargi, kupuję i Tomasza Hildebrandta wraz ze wszystkimi jego wymiarami mroku.
"Wymiary mroku" to stylowo ciężka do udźwignięcia powieść, raczej dla czytelników których trudno jest zbulwersować. Autor w dosadny sposób opowiada o prostytucji, kazirodztwie, sexie i przemocy. Widziany w czarnych barwach, lekko podkolorowanych krwią ofiar, świat Borów Tucholskich to miejsce gdzie rozgrywa się zaskakujący scenariusz zdarzeń. Hildebrandt napisał świetnie skomponowany kryminał z elementami thrillera i powieści obyczajowej, od którego (pomimo ciężkiego początku) trudno jest się oderwać. Polecam.
Opinia bierze udział w konkursie