Jak już wiecie, nie jest tajemnicą, że kocham kryminały. Jednak jakikolwiek wątek medyczny jest przeze mnie pożądany równie mocno. Szpital psychiatryczny i wszelkie problemy emocjonalne zaciekawiły mnie już jakiś czas temu. Szczególnie w dawnych czasach. A Johanna przenosi nas wstecz. W lata 1890 - 1940, kiedy to leczenie sprowadzało się tak naprawdę do otumaniania, kąpieli czy po prostu odosabniania ludzi chorych od zdrowych.
Jest rok 1891, kiedy Kristina Andersson topi dwójkę swoich dzieci. Mimo tego, co zrobiła, unika więzienia. Niestety trafia do szpitala psychiatrycznego. Pobyt miał być krótki, ale okazało się inaczej. Wyspa, na której stał szpital była równie rzadko opuszczana co odwiedzana. Kobiecie udaje się po polepszeniu stanu zdrowia pracować poza przybytkiem u rodziny pastora. Jednak nie trwa to długo, a po utracie pracy znów jest gorzej.
40 lat później do tego samego szpitala trafia Ellinor Curten siedemnastoletnia dziewczyna z rozpoznaniem psychopatii, nimfomanii oraz mitomanii. Nastolatkę przeniesiono z więzienia. W szpitalu miała spędzić niewiele czasu, gdyż rodzice robili wszystko by ją stamtąd wyciągnąć. Oprócz samej Elli chyba nikt w to nie wierzył, gdyż lądując tam, chyba każdy świadomy był biletu w jedną stronę. Tylko nielicznym udawało się powrócić do rzeczywistości i świata zewnętrznego i to tylko jeśli rodzina zgadzała się, przejąc opiekę nad chorym. Ellinor jednak wierzyła i robiła wszystko by wydostać się z przytułku. Najważniejsze jednak było to, iż była świadoma tego, że nie jest jak inne przebywające tam kobiety. Owszem miała wahania nastroju, miewała problemy z zapanowaniem nad wybuchami złości, ale kontaktowała, rozumiała, potrafiła pracować.
Kristina lata temu marzyła o dobrym życiu u boku ukochanego, o akceptacji rodziny. Znalazła się w szpitalu psychiatrycznym.
Elli marzyła o lepszym życiu i uciekła z chłopakiem, który wciągnął ją w świat przestępstw. Ona również została zesłana na wyspę do szpitala.
Obiema kobietami opiekuję się Sigrid Friman. Młoda pielęgniarka, której narzeczony został w Finlandii, by kończyć studia, a potem brać udział w wojnie. To ona jest pewnego rodzaju łącznikiem między pensjonariuszkami.
Johanna w niesamowity sposób ukazała nam obraz depresji. Opis wewnętrzny i niezwykle osobisty, który prawdopodobnie niejednego z nas zaskoczy. Kiedy tak czytam kolejną książkę o czasach początków medycyny, to ogromnie cieszę się, że żyję tu i teraz. Metody stosowane w ówczesnym okresie były mocno kontrowersyjne i zdecydowana ich część nie przynosiła żadnych efektów chyba, że uboczne i doprowadzające pacjentów na skraj szaleństwa, a nawet do śmierci. Johanna nie posunęła się aż tak daleko, ale obraz jaki nam pokazała jest niesamowicie realistyczny i mroczny. Wręcz duszny. Obraz kobiet odciętych od świata, dożywotnio skazanych na własne szalone towarzystwo oraz otoczone wizjami swoich chorych umysłów. Dawno nie czytałam tak dobrej i zapadającej w głowę książki.
Opinia bierze udział w konkursie