Autor Bill Bryson jest również jej głównym bohaterem. Po ponad dekadzie spędzonej na starym kontynencie, gdzie już przesiąknął Brytyjskim klimatem, postanowił on odwiedzić swój dawny dom, a przy okazji nico bardziej zwiedzić niektóre zakątki wielkiego kraju. Punktem startowym jego wyprawy był jego rodziny dom w Des Moines w stanie Iowa. Wiernym i niestrudzonym środkiem podróży, stał się leciwy Chevrolet Chevette. Tak samo, jak Odyseusz, Bryson wyruszył w wielką podróż, gdzie czekało go tylko nieznane. Ten pierwszy szukał drogi powrotnej do domu, Bill za to postanowił zwiedzić różne zakątki USA w poszukiwaniu idealnego miejsca do życia (swoistego amerykańskiego raju). Oczywiście to tylko pozory, bo cała jego wycieczka miała zupełnie inny cel, ale to uświadomił sobie dopiero po przejechaniu wielu mil.
Opisana w książce podróż miała miejsce już kilka (a raczej już kilkadziesiąt lat temu), więc niektóre ze wspomnianych tutaj miejsc, mogły ulec pewnemu przeobrażeniu, inne zaś bezpowrotnie zniknąć z tamtejszego krajobrazu. O ile miejsca z biegiem czasu i rozwojem technologii mogły się zmienić, to raczej nie dotyczy to ludzi. Zachowania i cechy charakteru, nie ulegają łatwym przemianą, a jeśli już takowe zmiany zachodzą, potrzeba na to przynajmniej kilku pokoleń.
Jak wcześniej wspomniałem, książka zdecydowanie nie jest typowym przedstawicielem literatury podróżniczej. Oczami wyobraźni będziemy mogli zobaczyć małe i spokojne miasteczka i wsie, ogromne nigdy nieusypiające metropolie, w których każda kolejna mijana przecznica może być twoją ostatnią czy mniej lub bardziej znane miejscówki typowo turystyczne. Wszystko to jednak pokazane jest z perspektywy samego autora. Pokazuje on ogrom tego kraju i jego różnorodność, zachęcając czytelnika do wyruszenia w podobną podróż, nawet pomimo często sarkastycznych opisów. Zresztą sarkazm autora jest tutaj mocno obecny nie tylko w ocenie samych lokacji, ale i napotykanych ludzi.
Każda kolejna odwiedzona miejscówka opisana jest nie tylko z perspektywy czysto turystycznej, ale głównie przez pryzmat napotkanych mieszkańców. Tym sposobem podczas wielkiej wyprawy po bezkresnym lądowym oceanie, ma on możliwość obcowania z miłymi, życzliwymi i zawsze pomocnymi mieszkańcami wsi, napakowanymi, mało rozmownymi i uzbrojonymi troglodytami, czy dumnymi i pachnącymi czarnym prochem kowbojami. Każda kolejna odwiedzona lokacja, każde kolejne mijane miasto to zupełnie osobna historia, wymagająca swojego miejsca w książce. Napotkani tam ludzie są bacznie obserwowani przez Brysona i przez niego oceniani. Nie zawsze taka ocena jest pozytywna (raczej zawsze wyrażana jest ona bezgłośnie, tylko w myślach, aby nie doznać uszczerbku na zdrowiu i urodzie). Większość takich opisów podlane jest wyraźnym (często nawet na wskroś brytyjskim) humorem. Zdarzają się jednak chwile, w których ciężko ostatecznie ocenić czy dana reakcja jest specjalnie przerysowana przez autora, czy może jednak ma on taki styl bycia. Parafrazując znane powiedzenie i część słów przytaczanych przez samego autora ?człowiek ze wsi wyjdzie, ale burakiem będzie zawsze?. Są jednak momenty, w którym autor zdaje sobie sprawę ze swoich przywar, np. kompletnie nie ukrywa tego, że jest niezmiernie skąpy tak samo, jak jego ojciec. Zastanawiałem się również czy aby na pewno nie ma on jakichś krewnych w naszym kraju, bo było parę opisów, w których jego ?cebulactwo? biło wyraźnie po oczach.
Dodatkiem do wyżej wymienionej treści są przeróżne ciekawostki dodawane przez autora dotyczące odwiedzonych miejsc. Niektóre z nich są naprawdę ciekawie i warte zapamiętania inne niekonieczne muszą zainteresować kogoś, kto nie mieszka na terenie USA a jeszcze inne (chociaż na całe szczęście ich jest najmniej) są zwyczajnie nudne i z chęcią chce się przeskoczyć kilka akapitów dalej.
Opinia bierze udział w konkursie