Paulina niechcący rozjeżdża czarnego kota, przez co stara cyganka przepowiada jej pecha w kwestii, o której przed chwilą myślała a myślała o facetach. Po roku ma za sobą dwa nieudane związki i zaczyna wierzyć w przepowiednie. Tymczasem los wciąż sprawia, że na jej drodze pojawia się bogaty, przystojny ginekolog Grzegorz, który nie stroni od kobiet, a w głowie ma tylko jedno.
Ta książka szumnie została nazwana komedią romantyczną, czego doprawdy nie rozumiem, ponieważ nie znalazłam w niej krzty zmysłowości, ani poczucia humoru. Zapowiadała się dobrze, ale po stu stronach zaczęła mnie nudzić, a po dwustu wręcz irytować. Nie rozumiem, po co na siłę tworzyć siedemset stron o przekomarzankach dorosłych ludzi, którzy zachowują się jak para nastolatków. W tej fabule nic się nie dzieje. Paulina nie wie, czego chce, a Grzegorz chce uprawiać z nią seks, o czym przypomina na każdej stronie powieści.
Bohaterowie są przerysowani, stereotypowi, wręcz karykaturalni. Grzegorz zarabia majątek, pracując jako ginekolog, jeździ ekstra autem, które chce wymienić na nowe, gdy pojawia się na nim rysa i sypia ze swoimi pacjentkami. Chyba nie trafił nigdy na żadną infekcję grzybiczą, ani inną rzeżączkę. Kobiety dosłownie włażą do niego drzwiami i oknami, żeby tylko odbył z nimi stosunek seksualny. Paulina natomiast to taka biedna sarenka, która jest niedoceniana przez rodzinę. Jej uroda powala na kolana wszystkich mężczyzn, gdzie nie pójdzie, tam wszyscy stawiają jej drinki, puszczają jej oczka, prawią komplementy. Jedna dna mówi i robi jedno, drugiego dnia zmienia front i zachowuje się odwrotnie niż wcześniej. Prowokuje, kusi, po czym rzuca się z łapami i pyskuje, potem znowu robi maślane oczy i się przytula. Kompletne rozdwojenie jaźni.
Dawno mnie tak żadna książka nie wkurzyła. Rzadko zdarza mi się zasnąć w trakcie czytania, ale Agacie Bieńko udało się mnie uśpić. Ile można czytać o tym, że mężczyzna ma ochotę na seks, że wciąż myśli o ciele swego obiektu westchnień, co z nią zrobi, jak już ją weźmie w obroty i tak dalej, albo o tym, jak to owa zdobycz w kółko ucieka i daje się złapać, ma ochotę na to samo co on, ale zgrywa niedostępną. Ciągle ładuje się w tarapaty, potyka się o swoje nogi i wciąż przewraca. No litości? Skończyłam ją, ale na sto stron przed końcem miałam poważny kryzys.
Podsumowując, ta pozycja jest infantylna, przegadana, nudna i ma mało wspólnego z erotyką lub komedią. Pięćset stron, które można by było skrócić do stu. Chciałam na moment oderwać się od uwielbianych przeze mnie thrillerów, myśląc, że sięgam po coś lekkiego, niezobowiązującego i ciekawego, a dostałam najbardziej irytującą książkę tego roku.