Druga część serii "Zdobyć Rosie" napawała mnie "taką, pewną nieśmiałością" zanim po nią sięgnęłam. Głównym i jedynym powodem było to, że pierwsza część nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Owszem, było miło, ale tylko tyle.
Na początku przypomnę troche wydarzeń z części pierwszej. Zatwardziały kawaler i podrywacz Nate pewnego dnia poznaje piękną niewiastę o imieniu Rosie, która ma być dla niego jednorazową przygodą, a staje się czymś dużo więcej. Niestety, zanim Rosie doceni starania kawalera, ten popełni mnóstwo głupstw i powie wiele dziwnych, czasem śmiesznych rzeczy. Czas jednak sprawi, że tajemnicza dziewczyna powoli odsłoni przed nim swą duszę i serce, jednak pozostaje jeszcze zaufanie, którym nie umie nikogo obdarzyć. Daje mężczyźnie jednak szansę, a "Zdobyć Rosie. Czas próby" opowiada właśnie o tym.
Nate wyraźnie ewoluuje. Z pewnego siebie bawidamka, staje się powoli dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną. Ach, co ta miłość potrafi zrobić z człowiekiem. Zanim jednak dobrniemy do szczęśliwego, bardzo przewidywalnego zakończenia, Nate będzie musiał sobie poradzić z byłym mężem Rosie, przekonać do siebie jej syna i pokazać, że jest wart więcej niż pierwsze wrażenie pokazało.
Rosie nareszcie pokazuje nam swoje wnętrze. Dowiadujemy się, że i ona potrafi odczuwać pociąg seksualny, umie walczyć o swoje i myśli. Ona również przeszła dużą przemianę. Z wycofanej i mega zamkniętej w sobie kobiety i matki, staje się pewną siebie i swojej wartości istotą, która ponad wszystko kocha swojego synka, a równoczesnie potrafi obdarzyc uczuciem kogoś innego.
Tym razem autorka dała czadu. Jest wesoło, innym razem nostalgicznie, a jeszcze innym poważnie. Dialogi zostały dopracowane, a Nate nareszcie nie sypie jak z rękawa kiepskimi tekstami podrywacza. Owszem, czasem zdarzy mu się jeszcze chlapnąć coś bez zastanowienia, ale to już taki jego urok osobisty i za to kocha go Rosie. Również fabuła została lepiej skonstruowana, bo dzieje się tym razem dużo więcej i szybciej. Kate Moseley w bardzo dobry sposób pokazała nam też uczucia bohaterów i ubrała je w odpowiednie słowa. Sż one dla nas tym bardziej odczuwalne, bo akcja ukazana jest z punktu widzenia i Nate i Rosie - bardzo lubię takie zabiegi w książkach, bo pozwala mi to poznać bohaterów równolegle. Trzeba też przyznać, że Kate ma lekkie pióro, aczkolwiek mało ambitne.
W końcowej fazie lektury wydarzenia mnie zaskoczyły i pozwoliły uciec od utartych schematów słodkiego romasidła. Jak to mówią - trochę grozy nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Po za tym jest to miłą odmianą po kilkudziesięcu rozdziałach przepełnionych słodkimi słówkami.
Powiem szczerze, że podobało mi się. Książka jest lekka w odbiorze, potrafi bawić i smucić, a najważniejsze, że czyta się ją szybko i przyjemnie, na tyle, że można zapomnieć o codzienności na kilka godzin.