"Zemsta manitou" to drugi tom sześciotomowego cyklu o indiańskich duchach żądnych zemsty, autorstwa Grahama Mastertona. "Manitou", czyli pierwszą część, przeczytałam kilka dni temu i choć nie była horrorem wybitnym, to i tak wywołała u mnie specyficzny niepokój.
Po przeczytaniu zdradzę, że jakbym powiedziała: mile się zaskoczyłam, to byłoby to jawnym niedopowiedzeniem. Zacznijmy jednak od początku. :)
W "Zemście manitou" poznajemy rodzinę Fennerów, czyli Neila, Susan i ich ośmioletniego syna, Tobyego. Sęk w tym, że Toby pewnej nocy zaczyna krzyczeć i płakać, ponieważ widzi w szafie człowieka z drewna. Nikt mu jednak nie wierzy. Dopiero kiedy zupełnym przypadkiem wychodzi na jaw, że cała klasa zaczyna śnić podobne koszmary, coś zaczyna nie grać, coś, co sprawia, że Neil Fenner jako jedyny daje wiarę tej nadnaturalnej sprawie.
Magia, koszmary, gwałty, duchy i dawne wojny to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Neil powoli wariuje, a przynajmniej tak myślą o nim sąsiedzi i znajomi. Wreszcie nie wytrzymuje. Kontaktuje się ze znanym z pierwszego tomu Harrym Erskinem.
Czy uda się powstrzymać nadchodzącą zagładę? Kim okażą się prowodyrzy? A co z Micquamacusem, najpotężniejszym szamańskim Indianinem wszech czasów? Czy powróci?
"Zemsta manitou" według mnie wypada o niebo lepiej od pierwszego tomu. Graham Masterton ponownie stawia na wartką akcję, ale dodatkowo wplata w fabułę o wiele bardziej interesujące wątki. Motyw dzieci dzielących koszmary oraz wprowadzenie zupełnie nowych bohaterów okazał się strzałem w dziesiątkę.
W drugiej części pojawia się więcej brutalnych scen, np. gwałty czy morderstwa z zimną krwią, dlatego książka zdecydowanie nie jest dla każdego (zwłaszcza osoby o słabych nerwach mogą mieć problem z przebrnięciem przez lekturę). Nie zmienia to faktu, że w "Zemście manitou" królują tony przeróżnych emocji. Autor bezbłędnie prowadzi fabułę, z początku snując tajemniczą opowieść pełną dreszczyku, by na koniec postawić na jazdę bez trzymanki. Akcja, akcja i jeszcze raz akcja - ostatnie strony czytałam takim tempem, jakbym wystrzeliwała z karabinu całe serie.
Oczywiście, w książce pojawiło się kilka minusów. Przede wszystkim Neil zbyt szybko i łatwo uwierzył w działanie zjawisk nadprzyrodzonych. Nie oszukujmy się, ale zwykle dopiero kiedy logika zawiedzie, człowiek daje wiarę magii. A tutaj Neil od razu zaakceptował ten fakt. Ba! Wykłócał się z mieszkańcami miasteczka, próbując przekonać ich do swoich racji za wszelką cenę, przez co większość uważała go za wariata. I słusznie.
W kilku słowach podsumowania zaznaczę, że "Zemstę manitou" polecam. To była wciągająca historia ze świetnie poprowadzonymi wątkami. Przepełniała ją specyficzna, napięta atmosfera, a tajemnica towarzyszyła na każdym kroku.
Opinia bierze udział w konkursie