Minęło dwadzieścia lat, odkąd ostatni raz był w rodzinnej miejscowości, Olszy. Nie trzymało go tam nic- rodzice zmarli, a on tuż po tym tragicznym wydarzeniu otrzymał propozycję awansu w mieście. Za sobą zostawił tylko ukochaną Asię, choć do ostatniej chwili wierzył, że dziewczyna przeciwstawi się ojcu i wyjedzie z nim. Teraz, szmat czasu później, do Olszy przywołał go dawny kompan, Andrzej. I choć od dłuższego nasz bezimienny bohater działał na własną rękę jako detektyw, to postanawia wesprzeć policjanta. Sprawa bowiem jest niezwykle tajemnicza- w brutalny sposób zostaje zamordowany właściciel stadniny. Ktoś wydłubuje mu oczy (do tej pory nieodnalezione), a następnie podcina gardło. Zero śladów, zero świadków, zero dowodów wskazujących na to, iż ofiara broniła się przed mordercą. Zupełnie tak, jakby zmarły nie miał świadomości tego, co dzieje się z jego ciałem. Te aspekty od razu budzą w mężczyznach skojarzenie ze sprawą sprzed lat, gdy w identyczny sposób zamordowano kobietę- wówczas osądzono o to męża, choć on wypierał się swojego udziału. Twierdził, że spał obok niej, a rano zobaczył ją skąpaną we krwi. I martwą.
Kto morduje? A może w grę wchodzi tu działanie czegoś nieludzkiego, co zagnieździło się w Olszy... ?
Książka -po opisie wydawcy- zdawała się ciekawą lekturą. A sam fakt, iż określono ją jako horror, podwójnie mnie do niej przyciągnął. Spodziewałam się nietuzinkowej, pełnej mroku historii. Niestety, tym razem czuję się rozczarowana.
Po pierwsze, książka jest zwyczajnie przegadana. Prawdziwego śledztwa mamy tu może kilkanaście stron, reszta to przemyślenia, opinie i liczne dygresje głównego bohatera, często zupełnie z niczym niezwiązane. Tak, jakby na siłę chciał wypowiedzieć się o czymkolwiek. Gdyby usunąć te rozwlekłe fragmenty, Złe oko miałoby max. 30 stron. I rozumiem, że poniekąd w ten sposób (chyba) autor chciał nam dokładnie przedstawić bądź co bądź najważniejszą postać w książce, lecz traci na tym główny wątek, który powoli znika, przywalony gadaniem Pana Anonimowego. Z tego też powodu nie mogę uznać tej pozycji za horror- dwa zdania o sile nieczystej i garsteczka "dziwnych wydarzeń" to o wiele, wiele za mało. Ostatecznie zgodziłabym się na określenie jej jako thriller, choć i to jakoś mi zgrzyta.
Pan X, czyli nasz główny bohater, za wszelką cenę chce jawić się w naszych oczach jako samotny wilk, twardziel niemający i niepotrzebujący innych. Wyjątek stanowią zmarli rodzice i była ukochana Asia, o której dowiadujemy się w toku wydarzeń. Chwilami to jego intensywne podkreślanie samotności było zarówno zabawne, jak i irytujące- czytelnik sam podczas lektury wysnuwa wnioski, wystarczy nam zaledwie mała wzmianka, by dostrzec tego rodzaju aspekty. Nie trzeba tego aż tak podkreślać, bowiem łatwo osiągnąć efekt inny od zamierzonego.
Jak już wspomniałam, z wątku grozy/horroru/ paranormalnego mamy tam naprawdę niewiele. Początek wydawał się obiecujący i to na tyle. Zero wciągnięcia nas w mroczne wydarzenia (a przede wszystkim skupienie się na nich), zero jakiegokolwiek zarysu historii tego, co szalało po Olszy. W zamian za to dostajemy lekturę pełną refleksji o życiu i pobocznych aspektach.
Jestem rozczarowana głównie dlatego, że pióro autora jest bardzo dobre, a i pomysł na fabułę ocierał się o oryginalność. Gdyby skupił uwagę na tym, o czym książka rzeczywiście miała być, mógłby osiągnąć sukces i zapisać się w naszej pamięci jako ten, po którego literackie dzieci warto sięgać. W tym wypadku jednak nie widzę powodu, dla którego w przyszłości miałabym czekać na nową propozycję od naszego polskiego autora. No chyba, że chciałabym sprawdzić, w którą stronę ruszyła jego wyobraźnia.
Opinia bierze udział w konkursie