Choć Luca Veste jest dość znanym angielskim pisarzem, dopiero "Złodziej kości" doczekał się swojego polskiego tłumaczenia. Jest to również moje pierwsze spotkanie z autorem, jednak zachęcona opiniami kolegów, którzy czytali książki w oryginale, postanowiłam dać mu duży kredyt zaufania. Szczególnie, że akcja najnowszej powieści dzieje się w Liverpoolu, mieście które darzę ogromnym sentymentem (drużynę piłkarską również). Dodatkowym wabikiem była informacja, że bohaterami książki jest czwórka chłopców, którzy postanawiają odwiedzić opuszczony tunel w poszukiwaniu Kościucha. Moje pierwsze skojarzenie : "To" Stephena Kinga, kanały, przyjaciele, tajemnica i niebezpieczeństwo. Choć nie spodziewałam się, że ktoś napisze lepszą powieść od mojego literackiego idola to nastawiłam się na prawdziwą jazdę bez trzymanki.
Czwórka nastolatków wyruszyła do lasu w poszukiwaniu Kościucha, potwora z dziecięcej rymowanki. Wróciło ich tylko troje. Dwadzieścia lat później policja znajduje błąkającą się kobietę, która twierdzi, że uciekła potworowi z "lasu". Detektyw Henderson jest przekonana, że te dwie sprawy coś łączy. Kiedy odnalezione zostaje kolejne ciało jest już przekonana, że tajemnicze monstrum z lasu jest człowiekiem z krwi i kości.
Jak mówią "każda legenda ma w sobie ziarno prawdy". Psychopaci również znają bajki, byli kiedyś dziećmi, którym mama czytała do poduszki. Przyznam, że pomysł napisania książki o seryjnym mordercy, dla którego wzorem i inspiracją była postać z bajki jest przerażający. Takie historie mają straszyć naszych podopiecznych, grać na ich uczuciach, zmuszać do posłuszeństwa. Ich celem nie jest przerażanie. Zarówno my rodzice, jak i dzieci, choć zdadzą sobie z tego sprawę dopiero w pewnym wieku, wiedzą, że jest to tylko urban legend. Umyjemy zęby czy posprzątamy pokój i już Kościuch nie przyjdzie, A nawet jak będziemy troszkę niegrzeczni to i tak mama nas obroni. A co jeśli Kościuch jest prawdziwy? Co jeśli to nasza mama stanie się jego ofiarą? Jeśli zwykły straszak na drobne nieposłuszeństwa okaże się prawdziwym horrorem? Swoja drogą długo się zastanawiałam czy ta książka w wersji typowej powieści grozy miałaby inny, może nieco głębszy wymiar? Zastanawia mnie dlaczego autor powołał Kościucha do życia, ożywił legendę, pozbawił go mityczności zamiast postawić na przenikanie się dwóch światów : tego rzeczywistego, który znamy, z tym mrocznym światem naszych koszmarów. Do właśnie takich książek przyzwyczaił mnie Stephen King. Na tym samym pomyśle bazowała świetna produkcja Netflixa, "Stranger Things". Oczywiście thriller również jest gatunkiem, po który sięgam chętnie, jednak przez cały czas lektury czekałam na coś, co wiedziałam, że nie nastąpi, na prawdziwego Kościucha.
Już zdążyłam się przyzwyczaić, że detektywi w powieściach wszystkich gatunków, to zazwyczaj osoby pokrzywdzone przez los, nękane przez demony lub po prostu tacy którym nie wyszło (w życiu, miłości, kartach, wpisz odpowiednie). Również Louise Henderson to osoba, która ma przeszłość przez duże P. To typowy samotnik. Jej jedynym przyjacielem jest partner (oczywiście ten w pracy) Paul Shipley. Często zadawałam sobie pytanie czy Louise jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Pomimo całego współczucia, którym ją obdarzyłam, niestety nie udało mi się wzbudzić do niej sympatii. Mało tego. Zaczęłam się zastanawiać, co jest prawdą a co wymysłem detektyw Henderson. Oczywiście, przekonanie kogoś, że Kościuch nabrał ludzkich kształtów i pałęta się po lesie, kiedy za jedyny dowód mamy zbrodnię sprzed lat, może być zadaniem karkołomnym, jednak momentami mi się zdawało, że nasza pani detektyw posuwa się za daleko. I niestety spełnił się smutny scenariusz : jeśli nie zaskoczyło pomiędzy czytelnikiem a głównym bohaterem, to jest jedynie mały procent szans na to, że książka mi się spodoba. Co prawda czytałam z zainteresowaniem jednak bardziej było to skakanie z wątku na wątek niż prawdziwe zaangażowanie. Najbardziej jednak boli fakt, że "Złodziej kości" miał jeden z najbardziej mrocznych, przerażających i wywołujących dreszcze na karku, początków. Z ręką na sercu mogę przyznać, że pierwsze kilka stron wywołało u mnie głęboki niepokój. Niestety potem to uczucie stopniowo odpuszczało. Przy zakończeniu adrenalina delikatnie podskoczyła jednak nie był to skok spektakularny. Niestety książka ta była przegadana i nudnawa. Zabrakło tej iskry, która powinna cechować dobre kryminały. Było dziwnie, ale nic ponad to. Jest jedno angielskie słowo, które doskonale odda klimat tej powieści : creepy, co znaczy jednocześnie powolny i przyprawiający o gęsią skórkę.
Luca Veste, zanim napisał tę samodzielną powieść, był autorem cyklu kryminalnego. Choć nie czytałam poprzednich książek to z przykrością muszę stwierdzić, że stworzenie dzieła pełnego i zwartego, niestety przewyższyło jego możliwości. Chociażby postać detektyw Henderson. Przez cały czas trwania powieści coś ukrywała, jakiś mroczny sekret, który do końca nie został odkryty. Wydawała się zimna i antypatyczna. Do tej pory nie wiem kim była nasza główna bohaterka i wiedząc że nie będzie kontynuacji, nigdy się tego nie dowiem. Na plus dodam, że osoby które znają Liverpool będą zachwycone. Widać, że jest to miasto, które autor kocha miłością szczerą i wielką (a szczególnie jego południową stronę). Przypomniał mi o miejscach, które odwiedziłam, anegdotkach, które usłyszałam i ludziach, którzy stamtąd pochodzą. Właśnie za te parę przywołanych wspomnień ocena książki pójdzie o stopień wyżej.
Zaczęło się z siłą wodospadu a skończyło ciurkaniem z kranu. Autor powieści wie co robi, ma świetny warsztat, słownictwo i potrafi oddać klimat powieści. Środek lasu był naprawdę środkiem prawdziwego, mrocznego, przerażającego lasu, niby blisko od cywilizacji a w rzeczywistości bardzo od niej daleko. Jednak zabrakło tutaj wigoru, wiarygodności, całość wydawała się rozlazła. Zabójstwa były przypadkowe, wręcz losowe, trudno było znaleźć jakiekolwiek połączenie pomiędzy ofiarami. I właśnie chyba tylko to, to poszukiwanie wspólnego środka, zmuszało mnie do przewracania stron. Polecam wytrwałym.