Czytając Złote piachy Sylwii Siedleckiej miałem silne poczucie obcowania z fikcją. Bo jak to: w jednym kraju, obok siebie, Wanga i Symeon II? Brzmi jak powieść fantastyczna. A fakt, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, jest jednocześnie fascynujący i smutny.
Pierwsze skojarzenia z Bułgarią? Raz: zadupie, kiepska infrastruktura, drogi donikąd. Dwa: wczasy w Bułgarii, które w komunistycznych czasach uchodziły za luksus. Albo tak zwany luksus. Trzy: bułgarskie prostytutki przy polskich drogach. Cztery: bułgarskie dresy, przestępcy i pokątni handlarze na stadionach. Pięć: tandeta, brokat i blichtr. W końcu sześć: Pliska. Mało w tym pozytywów. I jest w tym coś ze spojrzenia kolonialnego, chociaż ja, z racji narodowości, mam chyba najmniejsze prawo do traktowania Bułgarii i Bułgarów z góry. Żyję w równie poszarpanym przez historię kraju Imperium.
Z tym większą ciekawością siadałem do Złotych piachów Sylwii Siedleckiej. Wcześniej wydawana i nagradzana Małgorzata Rejmer udowodniła, że Bukareszt i Rumunia mogą być fascynujące, a Albania nie jest wcale trzecim światem, gdzie jada się banana razem ze skórką, bo nikt nie wie, co to takiego. Dodam, że obie autorki są przez Czarne publikowane w tej samej serii, czyli Sulinie. A to gwarantuje, przynajmniej mi, rozprawienie się ze stereotypami oraz ciekawą, niebanalną narrację o ciekawym, niebanalnym miejscu.
Trochę historii, tej współczesnej. W 1944 przestaje istnieć Carstwo Bułgarii. Od tej chwili nie będzie już królów, carów ani panów, tylko będzie socjalizm. W 1946 zostaje ustanowiona Ludowa Republika Bułgarii. Wujek Stalin dba o braci Słowian i daje im Bułgarską Partię Komunistyczną. Chłopi i robotnicy bułgarscy łączą się, rugują dawnych posiadaczy, wreszcie dochodzą do głosu, kończy się pańszczyźniany ucisk? Raj na ziemi. W teorii oczywiście. Bo w rzeczywistości zaczyna się prawdziwa niewola, prawdziwy ucisk, wrogowie najczęściej biorą się z powietrza, a policja polityczna trzyma wszystko za mordę.
Znamy to aż za dobrze. Nowe czasy i nowy ustrój muszą, siłą rzeczy, zniszczyć także tradycję, co paradoksalne - władza ludowa będzie walczyć z ludowością, jednocześnie w tą ludowość, w dawne obyczaje, mocno wierząc. Można to z łatwością przenieść na PRL: z kościołem walczył każdy partyjny, każdy aparatczyk, a ilu z nich można było, oczywiście incognito, spotkać na niedzielnej mszy?
Siedlecka pisze o ludziach prostych, zwykłych, urabianych, lepionych przez toporny i potworny system. O paradoksach, drążących chyba każdą ideologię. Mówi się o równości, a szuka się wrogów klasowych. Mówi się o tolerancji, a prześladuje się obcych. Mówi się, też w Złotych piachach, że Turcy są równi pod każdym względem, ale z jakiegoś tajemniczego powodu trzeba ich wysiedlić.
Są więc Złote piachy zapisem fascynującej, ale i niezwykle smutnej historii Bułgarii. Fascynującej i smutnej, bo w jednym miejscu żyli obok siebie Wanga, zmarła w 1996 mistyczka, jasnowidząca, prorokini (przewidziała śmierć Stalina, zamach na WTC, rozpad ZSRR) oraz ostatni car Bułgarów, Symeon II (co więcej, żyje do dzisiaj). Fakt, że ten ostatni w momencie obalania caratu miał 10 lat, więc nie narządził się w swoim życiu, co nie przeszkodziło mu w latach 2001-2005 być premierem Bułgarii? Na własne oczy miał też szansę obserwować pochłanianie swojego kraju przez komunizm.
Historia ma poczucie humoru i lubi nie tyle płatać figle, co po prostu śmiać się w głos. Taką też książką są Złote piachy Sylwii Siedleckiej. Czytelnik doświadczy tu szeregu emocji: od szeroko otwartych ze zdziwienia oczu, po zadumę nad absurdem systemu, czasem się uśmiechnie, czasem zapłacze. Ale na pewno nie pozostanie obojętnym. Czytając Złote piachy ma się momentami poczucie, że to wszystko nieprawda, fantazja. A tu na każdej stronie niespodzianka. Że tak właśnie było. Kolejny przypadek, kiedy fakty ciekawsze są od fikcji.
A z jeszcze innej strony: to zapis niezwykłego szaleństwa, toczącego po czasy współczesne Bułgarię. Ludmiła Żiwkowa, córka Todora Żiwkowa, zamierzająca wprowadzić w życie swoje okultystyczne zainteresowania. Architekt, budujący ?coś? na szczycie góry, ?coś?, czego przeznaczenia nikt nie zna. Bo czym tak naprawdę jest stojąca do dzisiaj, niszczejąca Buzłudża? Dawniej była niezwykłym pomnikiem socjalizmu. Obecnie niszczeje: puste trybuny, sierp i młot wieńczące kopułę, która też jest ostro poszatkowana.
Tego nikt nie wie. Stoi, jest. Komunizmu nie ma już niby od dawna. A może rozkłada się, jak trup? Niszczeje stopniowo. I tak naprawdę nie rozsypie się nigdy. Albo, przypuszczalnie, za kilkaset lat, jeśli nie znajdzie się ktoś, kto ten proces przyspieszy.