Powodów dla których sięgnęłam po tę książkę jest naprawdę wiele. Po pierwsze lubię kiedy autorzy mają pojęcie o czym piszą. Nawet jeśli mamy do czynienia z lekką komedią, szczególnie taką której akcja toczy się w tak newralgicznym miejscu jakim jest Wall Street. Maureen Sherry zna nowojorską giełdę od podszewki, gdyż to właśnie tam rozpoczynała swoją karierę zawodową. Po drugie lubię książki, których główne bohaterki są pełnoetatowymi mamami i jednocześnie pracownikami na full time. Ich wpadki pozwalają mi z dystansem spojrzeć na własne niedociągnięcia i porażki. Po trzecie moje zainteresowanie tym tytułem wzmogła wiadomość, że zdobywczyni Oskara Reese Witherspoon, zamierza podjąć się ekranizacji. No i po czwarte, zawsze jak mąż podniesie mi ciśnienie to mam ochotę na lekturę feministycznych powieści. Działa to niczym wysokie obcasy i dodaje pewności siebie. Jednak czy książka Sherry spełniła moje oczekiwania?
Jest rok 2008. Isabelle, wysoko postawiona pracownica nowojorskiej giełdy, z pozoru ma wszystko : dobrą pracę, kochającego męża i trójkę zdrowych dzieci. Rzeczywistość jest jednak mniej kolorowa. Jej środowisko pracy przypomina dżunglę gdzie mężczyźni niczym goryle wypinają klaty, walcząc o co bardziej łakome kąski, kontrakty, klientów i stanowiska. Kobiety są traktowane niczym pracownicy gorszego, pośledniego sortu. W domu również nie jest za wesoło. Mąż Isabelle, uważa że pomoc w domowych obowiązkach jest poniżej jego godności.Kiedy pewnego dnia kobieta przedstawiona zostaje jej nowemu klientowi, okazuje się, że to jej były narzeczony, dziś magnat branży hedgingowej. Belle ma okazję się przekonać, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby wciąż byli razem.W tym samym czasie koleżanki z pracy zapraszają ją do dołączenia do klubu "szklanego sufitu", którego celem jest walka o równouprawnienie.
Pewnie każda z nas, mająca za sobą doświadczenie zawodowe, lub chociaż lata studiów, na pewnym etapie swojej kariery zetknęła się z seksizmem i mobbingiem. Nieprzystojne zachowanie, obleśne teksty, dotykanie czy składanie dwuznacznych propozycji, są dziś na porządku dziennym. Na dokładkę kobiety traktowane są jako gorsi pracownicy, mniej wydajni zawodowo, a na dokładkę tkwi w nich element ryzyka, że nie daj boże zajdą w ciąże i trzeba im będzie dać urlop macierzyński. A ich pracę kto niby wykona? Często dzieje się tak, że płeć "piękna" jest słabiej opłacana, rzadziej otrzymuje bonusy i trudniej jej się zgrać z resztą pracowników. Tak zwane wyjazdy integracyjne to parada napalonych samców, którzy liczą na szybki numerek z koleżanką z pracy. Leją się i wóda i seksualne propozycje. Choć w Polsce i na świecie działa wiele organizacji, których celem jest walka z dyskryminacją kobiet w miejscu pracy, ich los poprawił się jedynie nieznacznie. Związane jest to między innymi z tym, że same pozwalamy na to, co wyprawiają mężczyźni. Model, kobiety jako pracownika gorszego sortu i obiektu zachowań seksistowskich, został ugruntowany w naszej kulturze. Kobieta nie reagując na słowne zaczepki przystaje na taki stan rzeczy. Boimy się, że zostaniemy zwolnione z pracy, nie dostaniemy awansu czy padniemy ofiarą ostracyzmu i wykluczenia. Zdarzyło mi się pracować w korporacji i widziałam co się dzieje. Pracownice zamiast zwrócić uwagę to śmieją się z szowinistycznych żartów, udają że mają narzeczonych tylko po to by nie dostawać sex ofert. Ubierają się niczym podstarzałe sekretarki, by nie daj boże nigdzie nie wystawał kawałek nogi czy biustu. Jeśli, któraś założy krótką spódniczkę i rozepnie o jeden guziczek za dużo od razu nazywana jest biurową "dziwką", łatwą szmatą. Właśnie w takiej atmosferze pracowała nasza bohaterka. Kiedy dostała zaproszenie do "szklanego sufitu" z początku odmówiła. Myślała, że poradzi sobie sama w męskim świecie. W końcu na co dzień potrafi się skonfrontować z leniwym, zadufanym w sobie mężem i okiełznać trójkę niesfornych dzieci. Rzeczywistość okazała się jednak inna. W momencie kiedy Bella wkroczyła do klubu spodziewałam się jakiegoś wielkiego bum. Chciałam by na pierwszą zaczepkę złapała gościa za krawat przyciągnęła do siebie i napluła mu w twarz, lub nieco mnie brutalnie wyzwała od chamów i szowinistów (i pociągnęła szpilką po kostkach). Liczyłam na naprawdę mocną, feministyczną lekturę, która pokaże dzisiejszym zastraszonym pracownicom, jak się bronić, rozmawiać, odegrać i walczyć o swoje. Jednak zabrakło tutaj tego pazura i zacięcia. Spotkania klubu były niczym herbatki dla ciotek Klotek, a tematy, które na nich poruszano, były błahe i stanowiły jedynie czubek góry lodowej. Spodziewałam się rozmów o skróconych urlopach macierzyńskich, złym traktowaniu czy wręcz wykorzystywaniu kobiet w ciąży, chamskich odzywkach kolegów po fachu a dostałam coś, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Na jednym z pierwszych zebrań przedmiotem dyskusji stała się jedna koleżanka z pracy, która niestosownie się ubrała. Założyła zbyt krótką spódniczkę, która nie dość że prowokowała "samców" to jeszcze postawiła wszystkie kobiety w złym świetle. To ma być feminizm? Może nigdy nie należałam do żadnych stowarzyszeń, jednak moim zdaniem, idea tego ruchu jest czymś więcej niż gdybaniem nad czyjąś sukienkę. Po kilkudziesięciu stronach autorka zaczęła się gubić. Miałam wrażenie, że nie za bardzo wie co z robić z tym tematem, i nasz klub od rozmów o dyskryminacji i mobbingu, skupił się na ekonomii i amerykańskich kryzysie finansowym, którego pierwsze oznaki zaczęły się w 2007 roku. Tutaj poszło zdecydowanie lepiej. Widać, że autorka zna się na giełdzie, rynku, papierach wartościowych, gospodarce a nawet polityce. Jest to doskonała lektura dla tych, którzy pragną dowiedzieć się więcej na temat krachu, a profesjonalna literatura jest dla nich zbyt specjalistyczna. Autorka w prosty sposób przedstawiła mechanizmy rządzące rynkiem i powody dla których wszystko się załamało.
W książce jest wiele zabawnych momentów, w większości humoru sytuacyjnego, związanych z macierzyństwem i wychowywaniem dzieci. Czytając tę historię przed oczami stawał mi zabawny obrazek : wymalowana, "zrobiona" kobitka, trzyma na ręku płaczące niemowlę, drugą ręką miesza w garnku, a nogą domyka pralkę. Na drugim planie widać rozwrzeszczane dzieci, urządzające wojnę na poduszki. Tak właśnie wyobrażałam sobie naszą bohaterkę. Z jednej strony to spełniona kobieta sukcesu, której udało się dostać angaż w dobrze prosperującej firmie. Wraz z mężem dorobili się własnego, pięknego i niesamowicie drogiego mieszkania, stać ich na najlepsze przedszkola i drogie opiekunki dla dzieci. Isabelle znakomicie czuje się zarówno w roli korposzczura, na obcasach i w drogim garniturze, jak i w roli matki, w sandałkach i w dresie. Momenty, kiedy odstawiała dzieci do przedszkola, co nieodzownie kończyło się jakąś wpadką, rozbawiały mnie do łez. Podobnie jak zgraja mamusiek wystrojonych niczym lalki Barbie na botoxie. Niestety taki jest świat wielkich i bogatych, i chociaż sama do nich nie należę, to jestem w stanie uwierzyć Maureen Sherry, w końcu była kiedyś w środku tego wszystkiego.
Elementem, który mnie irytował była wszędobylska obecność "pieniądza". Isabelle kocha pieniądze, pożąda pieniędzy, śni o pieniądzach i śpi na pieniądzach, może nie dosłownie ale na pewno przeszło jej to przez myśl. Bezczelnie chwali się, że w poprzednim roku zarobiła milion dolarów i na wszystkich swoich kolegów czy przyjaciół patrzy przez pryzmat "dochodów". Sprawdza czy są wystarczająco dobrze. Choć na samym początku udało mi się ją polubić, na pewnym elementarnym poziomie dostrzegłam w niej nawet pewne podobieństwo do mnie, to ciągłe wzmianki o bogatych klientach, dolarach i niebotycznych kontraktach, wyczerpały mnie psychicznie. Wiem, wiem rzecz dzieje się na Wall Street, tego się przecież mogłam spodziewać. Mea culpa. Myślałam jednak, że istnieją jeszcze na tym świecie ludzie, dla których pieniądz jest dodatkiem.
Czy ta książka jest zła? Ależ skąd. Pomimo wad nadal uważam, że jest ważnym głosem wśród literatury może nie stricte feministycznej, jednak poruszającej ważkie tematy dyskryminacji i seksizmu. Sama idea "szklanego sufitu" była dobra, zawiodło niestety wykonanie. Mam jednak nadzieję, że ta grupka kobietek stanie się inspiracją dla innych, im podobnych. Że wreszcie weźmiemy sprawy w swoje ręce i zawalczymy o sprawiedliwość. O to, żebyśmy mogły wkładać do pracy krótkie spódniczki i bluzki z dekoltami a nasi koledzy nie patrzyli się na nas jak na prezenty bożenarodzeniowe. Swoją drogą umysł mężczyzny jest fascynujący, za każdy razem jak widzi "cycki" to się podnieca jak dziecko. Ja na przykład lubię bransoletki Pandory czy serniki, jednak nie podskakuję na widok nowego charma czy czekoladowo-malinowej polewy.
Książka Moureen Sherry to dobrze napisana, lekka aczkolwiek dająca do myślenia, powieść którą powinna przeczytać każda współczesna, wyzwolona (lub jeszcze nie do końca) kobieta. Są tutaj i wielkie pieniądze, i miłość (ta stara zardzewiała i ta nowa, która powoli wchodzi w proces korozji), ekonomia, feminizm, dzieci, walka o przetrwanie (szczury w klatce) i cały wielki świat widziany z okien szklanych wieżowców na Manhattanie. Mam nadzieję, że ekranizacja dojdzie do skutku a Reese Witherspoon nie tylko wcieli się w rolę producenta lecz zagra również główną rolę, gdyż jej postać doskonale pasuje do wizerunku Isabelle. Czytajcie drogie panie, śmiejcie się i odnajdujcie siebie. Niech ta książka doda nam wszystkim odwagi. Proponuję również podsunąć ją waszym partnerom, nie zobaczą co znaczy być aktywną zawodowo matką, sprzątaczką i kochanką. Polecam.
Opinia bierze udział w konkursie