Rzadko się zdarza by moja mama przeczytała jakąś książkę przede mną, jednak tym razem tak się stało i to właśnie ją spytałam, jakie było pierwsze wrażenie z lektury. Moja rodzicielka tylko wzruszyła ramionami i powiedziała : "czytałam lepsze". Jej słowa mnie jednak nie zraziły i postanowiłam dać tej powieści szansę, szczególnie że napisała ją autorka rewelacyjnego "Kredziarza". Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że mój wybór był strzałem w dziesiątkę, a z drugiej strony zrozumiałam dlaczego mojej mamie książka ta nie przypadła do gustu. Wielokrotnie próbowałam namówić ją na przeczytanie dzieł Stephena Kinga, jednak oprócz jego cyklu kryminalnego, nic jej się nie podobało. U Tudor "czuć" inspirację Kingiem i moim zdaniem właśnie to było głównym powodem niechęci mojej rodzicielki. Ta ponad sześćdziesięcioletnia kobieta uwielbia mroczne thrillery, latające flaki i brutalne sceny jednak na pierwszą wzmiankę o magii, duchach i parapsychologii robi się sceptyczna i zdystansowana. Ja natomiast lubię książki z pogranicza jawy i snu, horrory, demony i wszelkiego rodzaju byty, których istnienie ciężko jest sobie wyobrazić. I to właśnie dlatego powieść Tudor pochłonęła mnie bez reszty.
Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.
Już podczas lektury "Kredziarza" zauważyłam, że C.J Tudor ma niesamowity talent do budowania mrocznej, klaustrofobicznej atmosfery. Niniejsza książka rozpoczyna się istnym wejściem smoka. Pierwszy rozdział to scena z miejsca popełnienia przestępstwa. Wyobraźcie sobie dom, w którym matka zabiła swoje dziecko. Raz po raz uderzała głową chłopca o szklany ekran telewizora, kiedy chłopiec zmarł, odstrzeliła sobie głowę. Zdarzenie to miało miejsce kilka tygodnie przed przybyciem policjantów. Zwłoki zdążyły przejść przez pierwszą fazę rozkładu. Wysoka temperatura na zewnątrz dokonała reszty. Widok oraz smród były naprawdę okropne. Dom, w którym wydarzyła się ta tragedia będzie nam towarzyszył do końca powieści, ponieważ to właśnie to miejsce wybrał nasz główny bohater na swoje nowe lokum. Jak łatwo możecie się domyślić nie jest to zwykły budynek. Coś trzeszczy w rurach, rusza się po podłogą, sprawia, że przedmioty zmieniają swoje położenie, jednym słowem straszy. Dla mojej mamy, jako osoby twardo stąpającej po ziemi, tego "straszenia" było troszkę za dużo, jednak dla mnie, wszystkie te niby "paranormalne" zdarzenia, można by wytłumaczyć za pomocą "szkiełka i oka", czyli zdroworozsądkowo. Trzeszczenie to nic innego jak wiatr lub osiadania domu, szmery i szelesty to woda w rurach lub zapowietrzone kaloryfery a wędrujące przedmioty to nasze zapominalstwo lub po prostu robota chuliganów. W uwierzenie w tę sceptyczną, zdroworozsądkową i nie dopuszczającą działań nadprzyrodzonych, wersję wydarzeń pomaga nam uwierzyć sam główny bohater, jedna z najbardziej oryginalnych literackich postaci z jakimi się spotkałam. Jednak o nim później, a tymczasem wróćmy do atmosfery i talentu autorki do jej budowania.Akcja powieści toczy się w jednej z małych poprzemysłowych miejscowości, jakich wiele w Wielkiej Brytanii. Kiedy Margaret Tchatcher siłą zamknęła większość kopalń, tysiące ludzi zostało bez pracy i środków do życia. Miasta, skupione wokół kopalni węgla, zaczęły podupadać. Górnicy zamiast się przebranżowić, co w większości przypadków było niemożliwe ze względu na wiek i brak wykształcenia, przeszli na zasiłek i zaczęli pić. Reszta wyjechała za chlebem. Odwiedzając Arnhill doświadczamy wrażenia niepokoju, izolacji, zapomnienia i gnuśności. To miejsce do którego nikt nie chce wracać, a ta garstka ludzi którzy zostali, po prostu egzystują zamiast żyć pełnią życia. Cień kopalni i wydarzeń których była świadkiem, wisi nad tym miejscem jak paszcza demona. Atmosfera w tej powieści jest duszna, momentami przerażająca, a fakt że autorka nie boi się szokować czytelników sprawia że część z nas może się poczuć jak na planie filmowym "Smętarza dla zwierzaków". Jeśli lubicie twórczość Stephena Kinga czy Grahama Mastertona to z pewnością jest to coś dla was.
Teraz nadszedł czas by porozmawiać o Joe Thorne. Postanowiłam poświęcić mu cały akapit ponieważ udało mu się wywrzeć na mnie wrażenie, co dziś jest wielkim wyczynem, bo myślałam że poznałam już wszystkie możliwe profile psychologiczne książkowych bohaterów. Całe szczęście jest jeszcze ktoś taki jak C.J Tudor, kto potrafi mnie zaskoczyć. Teraz pewnie spytacie co jest takiego szczególnego w akurat tej postaci. A ja wam również odpowiem pytaniem : ilu znacie nauczycieli a jednocześnie nałogowych hazardzistów, za którymi jak cień podąża seksowna płatna zabójczyni? Ja znam tylko jednego, a jego nazwisko to Thorne. Joe Thorne Pierwszy, i przyznam szczerze każda próba skopiowania tej postaci okazałaby się nieudana i groteskowa. Joe, oprócz swojego życia, kapci i koszuli, nie ma już praktycznie nic do stracenia. Pracę dostał dzięki sfałszowanym referencjom, ze względu na brak funduszy musi mieszkać w domu, który każdy normalny obywatel omija szerokim łukiem a gdzieś za rogiem czyha Gloria, której jedynym atrybutem oprócz urody, jest shotgun. I to właśnie on będzie nas prowadził przez zawiłości fabuły, jej zakamarki i niuanse. Muszę przyznać, iż pokochałam tego narratora, z całego serca. Uwielbiałam czytać jego sarkastyczne dialogi, czy to z uczniami, czy to z kolegami po fachu. Śmiałam się z jego wewnętrznych przemyśleń, podziwiałam odwagę oraz dystans do świata, a przede wszystkim to, że po tylu latach zdecydował się wrócić na stare śmieci, tylko po to, by rozliczyć się z przeszłością, odpłacić swoim prześladowcom i pomścić młodszą siostrę, która dawno temu zaginęła, potem się odnalazła by jeszcze później zginąć w wypadku samochodowym. Jednak czytelnik czuje, że tutaj było coś jeszcze, coś mrocznego co stało za zniknięciem dziewczynki, coś co się czai w opuszczonej i, wydawać by się mogło, zaplombowanej kopalni. Joe Thorne był do bólu ludzkich bohaterem, autorka nie obdarzyła do specjalnymi talentami (no może oprócz poczucia humoru), miał swoje bolączki i słabości ale jedna rzecz sprawiała, że stał się dla mnie wzorem do naśladowania. Tym czymś był silny kręgosłup moralny, który uczynił z niego nie tylko dobrego nauczyciela lecz również dobrego człowieka, dlatego za każdym razem jak działa mu się krzywda, to ja również cierpiałam. Niestety, takie jest życie, za swoje długi trzeba płacić, dlatego warto najpierw sprawdzić u kogo się je zaciąga.
Każdy kto chodził do szkoły, lub jakiejkolwiek placówki edukacyjnej wie, że małe grupy społeczne, w tym wypadku uczniów, cechuje typowy podział, który przebiega następująco : na samej górze jest klasowa elita, chłopcy i dziewczynki, którzy mogą więcej od innych, nauczyciele im pobłażają i traktują ulgowo, szatniarka nie ściga za nieregulaminowe buty a woźny nie "podkabluje" do dyrektorki wyjścia na sekretnego papierosa. Szczebel niżej są "przeciętniaki", uczniowie którzy w niczym się nie wybijają, uczą się średnio, zachowują średnio, wyglądają średnio. Bardzo łatwo jest ich przeoczyć, choć na ogół stanowią większość klasy. Pod nimi są kujony. Ci zazwyczaj zajmują pierwsze ławki, nie dają odpisywać pracy domowej, noszą wielkie, wypchane książkami plecaki i od razu po szkole idą do domu. Na samym dnie szkolnej drabiny jest grupa "oferm". Oni również pierwsi opuszczają szkołę ale tylko dlatego, by nie złapały ich, należące do szkolnej elity, łobuzy i nie spuściły im łomotu. "Ofermy" mają bardzo ciężkie życie. Nikt nie chce się z nimi kolegować, gdyż nawet rozmowa z przedstawicielem tej grupy, równa się przyklejenie etykietki "przyjaciela przegrywów". C.J Tudor , w trafny i niezwykle delikatny sposób, uchwyciła i opisała, te wszystkie zależności, z którymi mamy do czynienia w środowisku szkolnym. Podział na lepszych i gorszych, na tych którzy mogą więcej i mniej, na tych których się nie "rusza" i tych których można bez konsekwencji gnoić, był jest i będzie. Zazwyczaj jest on związany z rodzicami uczniów. Dzieci tych, którzy dużo zrobili dla miasteczka czy społeczności, zazwyczaj traktowane są z taryfą ulgową, są notorycznie usprawiedliwiane. Dzięki tej niesprawiedliwej tendencji w szkołach często dochodzi do przemocy, a jej sprawcy unikają kary. Czytając tę książkę zaobserwowałam jeszcze jedną rzecz. Czy zauważyliście, że szkolne łobuzy wyrastają albo na zwykłych kryminalistów, którzy tuż po przekroczeniu osiemnastego roku życia lądują w pace, albo robią kariery w polityce. Ciekawe prawda? Czyżby burmistrza lub prokuratora tak mało dzieliło od zwykłego zbira?
"Zniknięcie Annie Thorne" jest książką na miarę debiutanckiego "Kredziarza", a momentami nawet lepszą. Jako czytelnik uwielbiam, kiedy autorzy w swoje powieści wplatają odrobinę magii, echa dawnych wierzeń, tajemne kulty i obrzędy. Oczywiście nie każdy z nas musi w to wierzyć, wszak książka ta otwarta jest na wszelkie interpretacje, jednak dzięki temu nabrała ona innego, głębszego, bardziej metafizycznego i niepokojącego wymiaru. Dla mnie zdecydowanie podziałało to na plus a notowania autorki w moim literackim rankingu poszybowały ostro w górę. Więc kochani nie wahajcie się tylko pędźcie do księgarni po swój egzemplarz, a mi nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejną książkę autorki. Wersja angielska o tytule "The other people" trafiła już na rynek, i z opisu wynika, że szykuje się kolejny bestseller.