"Przez całe życie pragnęłam być widziana, ale uświadomiłam sobie także, że gdy ludzie patrzą ze zbyt małego dystansu, nieuniknione jest to, że zobaczą też rzeczy paskudne - jak drobne pęknięcia na eleganckim wazonie, które widać dopiero przy szczegółowych oględzinach."
Bohaterka debiutanckiej książki Ann Liang pewnego dnia odkryła w sobie dar niewidzialności, jednak nie wszystko było tak fascynujące, jak się wydaje.
Alice nie kontrolowała swojego znikania, działo się to niezależnie od jej chęci, ale i tak postanowiła w jakiś sposób to wykorzystać.
Jej rodzice nie mogli dłużej pozwolić sobie na finansowanie jej irracjonalnie kosztownej edukacji w Airington, więc dziewczyna zapragnęła sama zarobić i zagwarantować sobie przyszłość.
Poziom jej desperacji pokazuje fakt, że z prośbą o pomoc zwróciła się do swojego szkolnego arcywroga.
Czy Henry Li okaże się takim strasznym dupkiem, za jakiego go miała?
A może nie wszystko widać na pierwszy rzut oka?
Razem stworzą system, dzięki któremu Alice będzie mogła wykorzystać swoją niewidzialność, wykonując przeróżne zlecenia od swoich kolegów.
"Duch Pekinu" stanie przed kilkoma trudnymi wyborami i przekona się, czy bycie nim musi mieć swoje konsekwencje.
"Znów mogę cię zobaczyć" to książka, która od pierwszych stron szalenie mnie wciągnęła do świata Alice. Ta z pozoru prosta fabuła kryje w sobie mnóstwo ciekawostek, nie tylko na temat Chin, chińskiej kultury i mentalności, ale też na temat ludzi wiszącymi gdzieś pomiędzy dwoma światami. Historia bohaterki, która urodziła się w Pekinie, wychowała w Stanach, aby znowu tu wrócić, zdecydowanie chwyta za serce. Bardzo ujęło mnie to pewnego rodzaju zagubienie Alice, która nie czuje przynależności z żadnym z miejsc i z żadną ze społeczności.
Nie pasuje do Amerykanów, nie pasuje do bogatych uczniów Airington, nie pasuje do Pekińczyków, a jedyne, o czym myśli, to wyrwanie się w lepszą przyszłość, do której przygotowywana jest od najmłodszych lat.
Przez świadomość dotyczącą poświęceń jej rodziców, sama stała się robotem zafiksowanym na pieniądzach. I być może brzmi to brutalnie, ale prawda jest taka, że choćby nie wiem jak Alice próbowała usprawiedliwiać swoje kolejne poczynania, to wszystko robiła dla pieniędzy. Mimo że w pewnym momencie miała już wystarczająco, aby pomóc rodzicom i zapewnić sobie przyszłość w szkole, nadal było jej mało. Gdzieś po drodze zatarła się granica między przyzwoitością, moralnością, a po prostu złem i o ile to było napisane świetnie, a ja z zapartym tchem obserwowałam jej kolejne rozterki, kibicowałam jej postaci i niejednokrotnie współczułam, to końcówka całkowicie mnie zaskoczyła i zawiodła.
Miałam wrażenie, że autorka próbowała całkowicie wybielić poczynania bohaterki i choć usprawiedliwianie jej czynów może gdzieś tam miało trochę sensu, to stawianie jej w roli ofiary absolutnie do mnie nie przemówiło.
Chyba jestem przyzwyczajona do dobrych postaci, którzy płacą za swoje grzechy i nawet jeśli zboczyli z "dobrej drogi", to w pewnym momencie zmieniają swoje postępowanie albo przynajmniej jakoś je zadośćuczyniają. Alice jednak, choć w nielicznych momentach gryzło ją sumienie, zamiast ponieść konsekwencje swoich działań (przestępczych), ona nadal kłamiąc, wykaraskała się z kłopotów, zwaliła wszystko na innych i jeszcze usprawiedliwiła się biedą.
Zresztą przez całą książkę mocno oceniała innych przez pryzmat ich powierzchowności i zasobów portfeli, nie dając im nawet szansy na bliższe poznanie, a daleko nie trzeba szukać- chociażby Henry był tak przez nią traktowany.
Strasznie mnie postać Alice zawiodła, bo myślałam, że dojdzie w niej do jakiejś przemiany, że to wszystko okaże się mieć inny finał i zmienią się jej priorytety, a niestety tak się nie stało.
Nie potrafię się z nią utożsamić nawet w jednym stopniu. I naprawdę mogę zrozumieć, że nie dorastała w najlepszych warunkach, że musiała się starać i uczyć może więcej niż inni, ale usprawiedliwianie tym wszystkiego to przesada, zwłaszcza że jej zachowanie i wyrachowanie nie było jedynie dążeniem do zapewnienia sobie i rodzinie lepszej przyszłości. Nie, jej marzeniem były pieniądze same w sobie. Nawet nie zastanawiała się, co będzie robić, ważne, żeby zarabiała krocie. Chyba nigdy też nie widziałam postaci, w której mimo tak młodego wieku, byłoby tyle nienawiści, zawiści i negatywnych emocji. Z początku mi się to podobało, było to ciekawe i w jakiś sposób wyjątkowe, ale wtedy jeszcze myślałam, że to się zmieni, co się niestety nie stało.
Ale zostawmy to już, bo są tu też inne elementy, które dużo bardziej przypadły mi do gustu.
Henry Li - postać ratująca każdą scenę, w której się pojawiła. Nie dość, że mądry, przystojny i bogaty, to jeszcze naprawdę dobry. Podczas gdy Alice bez skrupułów brnęła przed siebie, on stawiał na uczciwość i ciężką pracę, a przy tym lojalność i bezinteresowność. Słodki nerd, którego przez większość czasu było mi szkoda i na którego przyjaźń w mojej opinii Alice nie zasługiwała.
Duży plus książki to ogólny temat chińskich emigrantów i reemigrantów, właśnie to poczucie przynależności i problemów, z którymi tacy ludzie muszą się zmagać. Widać, że autorka wie, o czym mówi.
Całość napisana jest też fajnym, dość poetyckim językiem, co bardzo przyjemnie się czytało.
Szkoda, że nie wszystkie wątki zostały rozwiązane, na przykład ten związany z ciotką Alice, która zapowiadała się na szalenie ciekawą postać. Możnaby sądzić, że będzie ważnym ogniwem w sprawie z elementem nadprzyrodzonym obecnym w książce, podczas gdy jej temat urwał się dość bezsensownie, tak samo jak sama kwestia niewidzialności.
Do końca nie wiemy, skąd się to wzięło, na czym polega ani jak będzie to kontynuowane. Miałam wrażenie, jakby wszyscy bardzo spokojnie zareagowali na coś tak szalonego i wręcz zostało to spłaszczone do normalności.
Było też kilka takich drobnych rzeczy, nie do końca mi pasujących, np. założenie konta bankowego na anonimową osobę. Serio gdzieś da się tak zrobić? Przecież to raj dla przestępców. Moim zdaniem fikcja literacka to coś pięknego, ale powinna mieć jednak sens.
Może teraz ciężko w to uwierzyć, ale naprawdę przez większą część książki byłam zachwycona i byłam przekonana, że bardzo wysoko ją ocenię, pomimo braku przywiązania i poczucia solidarności z główną bohaterką, ale niestety zakończenie sprawiło, że cały ten wcześniejszy zachwyt całkowicie opadł. Ostatnie rozdziały na tyle mocno przesłoniły wspaniałość reszty, że zamiast pamiętania o świetnym wątku romantycznym, cudnej postaci Henryego Li, fajnym klimacie i ciekawie przedstawionymi Chinami, będę z tej książki pamiętała jedynie o tym wielkim końcowym zawodzie.
Jestem bardzo ciekawa innych opinii, bo nie wiem czy ja to jakoś źle zrozumiałam, czy moje poczucie moralności i uczciwości jest jakieś spaczone.
Całość trudno mi ocenić, ale myślę, że pokuszę się na takie 7/10, a bez końcówki byłoby 9.
Opinia bierze udział w konkursie