"Ander i Santi tu byli" to bardzo specyficzna pozycja ? wiem, że o wielu książkach można powiedzieć w ten sposób, ale jest to określenie, które pasuje do tej książki najlepiej. Poznajemy historię niebinarnego Andera, którego rodzina prowadzi restaurację meksykańską. Cała akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, a główny bohater zostaje zwolniony z restauracji, aby mógł rozwijać swój talent artystyczny. Na jego miejsce przychodzi nowy pracownik, który jest... bardzo w jego typie. W taki sposób zaczyna rozwijać się cała relacja i więź między nimi.
Nie ukrywam, że książka nie trafi do moich ulubieńców, momentami nawet męczyłam się przy czytaniu. Porusza ona temat nielegalnych pobytów i nielegalnej emigracji ? w tym przypadku z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Jednak poruszenie trudnego i ważnego społecznie tematu nie sprawia automatycznie, że książka jest dobra. Oczywiście ma przyjemne, urocze, wartościowe i ważne momenty ale nie wynagradza to całej miałkości reszty książki.
Relacja głównych bohaterów jest bardzo mocno pospieszona, w moich oczach trochę wynika znikąd i mam wrażenie że Ander i Santi nie mają po 19 lat tylko po 14 i zachowują się jak zakochani gimnazjaliści. Rozumiem w jakiej sytuacji się znajdują i jak trudne to wszystko jest, jednak było w tej książce coś, co sprawiało, że niekiedy nieprzyjemnie mi się ją czytało i nie usatysfakcjonowała mnie ona. Bardzo nie podobały mi się momentami opisy ? były dziwaczne i często niesmaczne (szczególnie jeśli chodzi o sceny zbliżeń) ale jestem w stanie przymknąć na to oko.
Całościowo książka wypada raczej średnio ? jednak jest warta przeczytania bo niesie ze sobą ważne przesłanie i morał. Końcówka jest zdecydowanie najlepszą częścią całej powieści i trochę uratowała i zmieniła ją w moich oczach na bardziej pozytywne przeżycie. Wciąż uważam, że jest mnóstwo niedociągnięć i zdecydowanie nie była idealna, ale zasługuje na sześć gwiazdek - odrobinę powyżej średniej.
Opinia bierze udział w konkursie