- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.do stołówki i tak dalej. Fakies! O ironio! Zupa, którą katowałem się w Warszawie, bo tania i pożywna, miała mnie prześladować także tu, w dalekiej Joaninie?! Chwyciłem za łyżkę, spróbowałem: bardziej słona od mojej, bardziej cytrynowa, bez wyczuwalnych kawałków pomidora, rzadsza. Na boginię - wspaniała! Idealnie doprawiona pieprzem i oregano. Niby podobna, niby nazwę ma taką samą, a smakuje zupełnie inaczej. Pełen zachwyt! ,,Czy jest coś w epirockim powietrzu, co powoduje, że soczewica inaczej zachowuje się w garze?" - zastanawiałem się. Czy to sprawka lokalnej oliwy, lokalnych cytryn? Jak oni z tej zwykłej zupy zrobili arcydzieło?! Naprzeciwko mnie i Karmela siedziały Karina i Antonella - Polka i Włoszka. Wszyscy jedli, aż miło było patrzeć. Nie przeszkadzał nam obeschnięty chleb - pewnie resztki ze śniadania. Urywaliśmy po kawałku i nasączaliśmy je ostatnimi kroplami zupy z dna talerzy - taka była pyszna. Emil (Bułgar) jako pierwszy odważył się pójść po dolewkę, po drugi talerz. Nie wiedzieliśmy - można, nie można, wypada czy nie? Emil wystartował i tylko nieznacznie wyprzedził swym heroicznym aktem cichą Catherine, francuskojęzyczną Kanadyjkę z Quebecu. Dzielna Alsu z Uzbekistanu nie zamierzała dłużej czekać, podobnie Japończyk Minmo, w końcu po repetę poszła połowa z nas, w tym ja. Greccy studenci, zwykle celebrujący jedzenie tak długo, jak się da, głośni, rozgadani i roześmiani, czasami tak zatracający się w biesiadzie, że wyjmowali z plecaków puszki z piwem i popalali papierosy (wbrew przepisom), zdążyli się ewakuować, a my, nowi, zieloni, zachwyceni chłodną już zupą, siedzieliśmy i gadaliśmy bez końca. Z głośników atakowały nas uniwersyteckie ogłoszenia, których nic a nic nie rozumieliśmy, a w przerwach między nimi grała grecka muzyka. Musieliśmy ją momentami zakrzykiwać, żeby nawzajem się słyszeć. Nie byłoby przełamania lodów, gdyby nie fakies. Mieszkaliśmy w xenonie, czyli w domu gościnnym niedaleko wjazdu na teren kampusu - wygodnym, nowoczesnym, dwuskrzydłowym budynku, sprzyjającym plotkom, przyjaźniom i romansom. Pokoje miały wyjście na ogród albo przynajmniej ,,teren zielony" z wysokimi topolami i akacjami. Zajęcia odbywały się po drugiej stronie ulicy, w salach należących do wydziału architektury. Stołówka - nazywana leshi - mieściła się na przeciwnym końcu uniwersyteckiej wioski, półtora kilometra od xenony. Niby niedaleko, Półtora kilometra, żeby zjeść śniadanie, i półtora, żeby wrócić, półtora na obiad i półtora z powrotem, tyle samo wieczorem z okazji kolacji. Dziewięć kilometrów dziennie, siedem dni w tygodniu, przez siedem miesięcy, to blisko dwa tysiące kilometrów (ok, bywało, że odpuszczaliśmy sobie poranne spacery i na śniadanie jedliśmy w pokojach musli z zimnym mlekiem). W dodatku leshi znajduje się na dość wysokim wzgórzu, droga do niej prowadzi pod górę, co jest ważne, jeśli wziąć pod uwagę duszny, parny mikroklimat, który Joanina zawdzięcza jezioru Pamwotida w centrum miasta i otaczającym ją górom. Nie szło się nie spocić w drodze do leshi. Nieważna pora roku: gorąca jesień, mokra zima, wilgotna wiosna, upalne lato - spoceni i sapiący, porozbierani z kurtek i bluz docieraliśmy do drzwi wejściowych, przed którymi w kolejce czekały już setki studentów. Stawaliśmy i my. W tłumie powtarzało się pytanie: ,,Co dzisiaj?", kierowane przez tych z tyłu, którzy niecierpliwili się głodni, a nie widzieli nic poza głowami kolegów i koleżanek. Ci z przodu, którym zdążył się już ukazać stołówkowy mechanizm (napędzana elektrycznie taśma: a to wijąca się pod sufitem, a to znikająca za zakrętem, a to znów wyłaniająca się z kuchni z gotowymi porcjami na białych talerzach), odkrzykiwali: ,,Musaka!". A bez mięsa? Jemista. Jaką dają sałatę? Horiatiki. Co na deser? Jaurti me meli. Początkowo prawie nic mi te nazwy nie mówiły, ale ponieważ potrawy powtarzały się dość często, szybko się ich nauczyłem. Jadłospis zmieniał się co miesiąc, choć tylko nieznacznie. Może wtedy, gdy kucharzy dopadała monotonia? Bo ileż można gotować to samo w tak ogromnych ilościach? Nie wiem, ile osób pracowało w kuchni, pewnie kilkadziesiąt. Żaden kucharz ani żadna kucharka nigdy nam się nie objawili (a gdy jednego razu zebrałem się na odwagę i poszedłem pogratulować kuchennej ekipie boskiego pasticjo, zostałem odesłany spod drzwi: ,,Nie możesz tu być, nie masz fartucha, zakaz wstępu!") - stąd wrażenie, że jedzenie przygotowywała niewidzialna ręka sterowana zbiorową kulinarną mądrością, tradycją i oszczędnością. Nie było kogo zapytać o przepis, przyjrzeć się procesowi, kulinarnym sztuczkom. Nie miałem stolika, przy którym mógłbym usiąść i patrzeć, ale wystarczyło zaledwie kilka tygodni uważnej obserwacji i porządnej, może nieco zbyt
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Kategoria: | kulinaria |
Wydawnictwo: | Wielka Litera |
Rok publikacji: | 2021 |
Liczba stron: | 272 |
Język: | polski |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.