Kiedyś się zastanawiałam, czy mam swój typ ?ulubionego bohatera książki?, już wtedy obstawiałabym wszelkiego typu ?babcie?. Wiecie, chodzi mi o miłe i kochane starsze panie, które potrafią swoim ciętym językiem postawić do pionu najgorszego bandytę. Taka do rany przyłóż i ?pokaż, któremu mam przyłożyć?. Dlatego po przeczytaniu opisu najnowsze książki Marty Kisiel ?Mała draka w fińskiej dzielnicy?, wiedziałam, że nie oprę się tej książce. Uwielbiam humor autorki, a że miałam wiele spraw na głowie, przez które się bardzo stresowałam, komedia spod pióra autorki to był strzał w dziesiątkę. Ile ja się przy niej śmiałam, ile razy biegłam do mamy opowiedzieć kolejny śmieszny fragment książki, a nawet otarłam jedną łezkę na samym końcu. Od razu mogę wam powiedzieć, że jeśli potrzebujecie książki, która oderwie was od życia codziennego, która wciągnie was i zapewni wam świetną zabawę podczas lektury, to jest to książka dla was.
Nie mamy do czynienia tym razem z komedia kryminalną, lecz z komedią z wątkami fantastycznymi, nie będę wam za dużo zdradzać, ale myślę, że nie zawiedziecie się i to, co można oczekiwać od takiej lekkiej historii, to otrzymacie.
Kto może skrywać najwięcej tajemnic? Oczywiście, że babcie!
Sława Żmijan wraca do rodzinnego miasteczka, do dzielnicy, w które spędziła wiele szczęśliwych lat jako dziecko, w otoczeniu ukochanej babci i przyjaciół. Nie czuje się dobrze z faktem, że wraca do domu rodzinnego, ponieważ nie wraca z powodów, które napawałyby ją dumą. Czuje, że jedyne co udało się jej w życiu to nie upaść po kolejnych porażkach, które ją spotkały. Dlatego wraca do domu z jednym plecakiem do Starego Deszczna, do fińskiej dzielnicy, do babci.
No nie tak do końca do babci, bo jest jedna sprawa, która wydaje się Sławie niepojęta. Przyjaciele z dzieciństwa próbują Sławie wmówić, że jej ukochana babcia nie żyje, ale to nie może być prawda, przecież z nią rozmawiała, prawda?
Rosół z lubczykiem, czy bez?
Czy krwiożercze kiwi, może być niebezpieczne?
Czy gadający chodnik, to powód do udania się do psychiatry?
A co powiecie na babcie, które nie żyją, lecz gotują bigos?
Na te wszystkie pytania znajdziecie odpowiedź w najnowszej książce Marty Kisiel ?Mała draka w fińskiej dzielnicy?. Pomysł na połączenie komedii z elementami fantastyki to był genialny ruch ze strony autorki. Mam ogromną ochotę na kolejny tom z tej serii, jednak autorka zakończyła książkę w taki sposób, że nie wiem, czy mogę na coś liczyć.
Długo przekonywałam się do twórczości naszych rodzimych autorów, jednak gdy się przełamałam i zaczęłam sięgać po kolejne książki, to nie zawiodłam się na nich i byłam wciągana w kolejne fantastyczne historie. Do tego muszę przyznać, że jeśli chodzi o komedie, to Marta Kisiel wiedzie prym w tym gatunku, bo kto mógłby wymyślić historię o pięciu babciach, które w dobrzej wierze, założyły Sabat. A za krwiożercze kurduple to mogłabym ukochać autorkę, uwielbiam je, no ludzie, to super pomysł był, by je dodać. Małe, dzikie, niebezpieczne kiwi.
Mam jednak jeden problem z tym tytułem. Czemu on się skończył? Ja chcę więcej.
A tak na poważnie, nie mam do czego się przyczepić. Historia-złoto, poziom humoru-genialny, bohaterowie-świetnie wykreowani. Czego by chcieć więcej?
Pod otoczką humoru, dostaliśmy jeszcze wiele wartościowych przesłanek. Widzimy, jak silna może być przyjaźń, nawet w obliczu straty kochanych osób. Autorka też poruszyła temat dorosłości i tego jak może ona być trudna dla niektórych, jak może przytłaczać i tłamsić. Wszystko ze sobą idealnie współgra i powoduje, że historia otula nas niczym kocyk, rozbawiając czytelnika tak często, że może od tego rozboleć brzuch.
Bardzo wam polecam ten tytuł i zachęcam do sięgnięcia też po audiobook, ponieważ jest to kolejny poziom odczuwania tego wszystkiego, co ta książka w sobie skrywa.
Opinia bierze udział w konkursie