- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.eczęstych i już nielicznych spotkań. Miał trudności z chodzeniem - jakiś defekt kolana - w rezultacie pewnej kraksy samochodowej, do której doszło nocą na pustej szosie. Spieszył się. Jechał ze Szczytna do Warszawy i nagle na drodze stanęło mu drzewo, którego nie był w stanie wyminąć. Wskutek zderzenia zaklinowało mu się to kolano gdzieś między deską rozdzielczą a kierownicą. Najgorsze, że również zaklinowały się drzwi z lewej. Tej od strony śmierci. Dla każdego, kto wierzy w cuda (on wierzył), nie będzie niczego dziwnego w fakcie, że gdy się przechylił, drzwi prawe udało się jednak otworzyć. To był właśnie ten cud. Następnym cudem uwolnił swoje nogi i wreszcie trzecim cudem zdołał stamtąd wypełznąć. Odczołgał się, zanim samochód stanął w płomieniach i w końcu spłonął. Ten szczegół właściwie nie ma znaczenia, ale prawdopodobnie był to ten jego, znany mi dobrze, tak zwany ,,duży fiat", 125p, który mu zastępował skrzydła. Jeździł jak szalony. Tak napisałem, ale to przesada. To bardziej by pasowało do Janusza Głowackiego, który za kierownicą miewał dziwne pomysły. Natomiast Maciej Z był kierowcą uważnym, spokojnym, dobrze wychowanym. A to w kraju prześcigających się samochodowych chamstw trzeba tu podkreślić. Podziwiałem jego podzielność uwagi. Prowadził samochód, rozmawialiśmy z ożywieniem, ale on nigdy nie przeoczył jakiegoś czerwonego światła, kota ryzykanta czy przechodnia niezguły. Co tu dużo mówić Maciej Z również za kierownicą nie tracił kindersztuby. Wróćmy jednak na tę szosę Szczytno - Warszawa. Ileś tam czasu spędził, zanim został znaleziony, nie całkiem przytomny, leżący wśród gołoledzi na szosie. Nie dociekałem, jak w tym przypadku było z jego trzeźwością, bo wiem skądinąd, że często wyruszał w drogę, nie przejmując się jakimiś głupimi kilkoma kieliszkami. Później miał miejsce długotrwały szpital, przewlekła rekonwalescencja i dożywotnie kłopoty z kolanem i wzrokiem. * * * Napisał więc wtedy to zdanie o ubogim jubilerze, położył długopis na stole, możliwe, że przesunął kartkę w moją stronę, dopił herbatę, zapalił następnego papierosa. Zachichotał. A ja doprawdy nie wiedziałem, co zrobić z tym papierem. Może byłem gotów dopisać, że - aby związać koniec z końcem - musiał jubiler zająć się żebractwem i z początku nawet szło mu to całkiem dobrze. Ale nie napisałem. Nie przyszło mi do głowy nic stosownego. Równie zabawnego jak ,,jubiler biedak". W ogóle nic. Ubóstwo jubilera sparaliżowało mnie całkowicie. Czułem się wystawiony na zbyt wielką próbę. Pisz dalej, zachęcałem go, tyle że on już był myślami za progiem. Z tym jeszcze niedopalonym papierosem między palcami wstał, powiedział, że bardzo się spieszy i chciałby pożyczyć ode mnie sto złotych. Może nawet i miałem, ale powiedziałem, że nie mam. Nie nalegał, ale wychodząc, gdy żegnał się z moją żoną przy drzwiach, ponowił swą prośbę. A ona bez wahania wyjęła ten banknot, dała mu i już był na schodach. Po pierwszym stopniu zatrzymał się jednak i chyba właśnie wtedy opowiedział to zdarzenie na trasie Szczytno - Warszawa. Później schodził rzeczywiście z trudem. Po jednym stopniu. I znów długo się nie widzieliśmy. Stu złotych oczywiście nie oddał. Zapomniał? Nie szkodzi. * * * Leżę. Jeszcze nie otwieram oczu, ale już czuję, że okno jak gdyby wróciło na właściwą stronę. Na prawą. I słyszę, jak o parapet jedna kropla za drugą zaczynają wystukiwać swój przyśpieszający alfabet Morsea. Oto spodziewany deszcz z niskich chmur, których nie widzę, bo pod zamkniętymi powiekami już maszeruje, najpierw bez żadnego związku z Maciejem Z, następny obraz. Także deszczowy dzień. Pan Marek Rostworowski. Poznałem go w latach siedemdziesiątych, gdy z Jackiem Waltosiem przygotowywali legendarną wystawę Romantyzm i romantyczność w sztuce polskiej. Później nie widziałem go długo, aż Wojtek Wiszniewski zaproponował, byśmy pojechali razem do Krakowa, gdzie miał Rostworowskiemu wręczyć nagrodę ustanowioną przez Studio imienia Karola Irzykowskiego. We wszystkich źródłach czytam, że studio to powstało w roku 1981, co jest jawną bzdurą, bo Wojtek umarł na samym początku tego roku. No nic, niech się historycy drapią w głowę, ale już w 1979 roku Studio imienia Karola Irzykowskiego rozdzielało nagrody. Zapewne honorowe. Z jakiej okazji ta nagroda trafiła do ówczesnego dyrektora Muzeum Czartoryskich, tego nie pamiętam. Ale udaliśmy się do pana Marka i spędziliśmy jakąś godzinkę w jego gabinecie przy ulicy Pijarskiej na uroczej rozmowie. Wojtek opowiedział, jak to pisząc scenariusz do filmu Porwanie Króla, który ostatecznie nie powstał, konsultował się z jego bratem, Emanuelem Rostworowskim, historykiem wyspecjalizowanym w epoce stanisławowskiej. Pan Ema
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Kategoria: | biografie, wspomnienia, wspomnienia |
Wydawnictwo: | Iskry |
Rok publikacji: | 2018 |
Język: | polski |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.