"Transsyberyjska" to efekt spełnionych marzeń pana Piotra Milewskiego - pisarza, fotografa i podróżnika, który od dziecka marzył, by odbyć podróż najdłuższą linią kolejową świata. Gdy mu się to wreszcie udało, swoje wrażenia przelał na papier, by dać czytelnikom możliwość odbycia tej podróży razem z nim. Czy widziana oczami czytelnika podróż ta jest równie wspaniała jak z perspektywy autora?
Zanim wsiądziemy do jednego z wagonów transsyberyjskiej kolei, czekamy - jak na peronie - podczas gdy autor przybliża nam burzliwą historię powstania linii transsyberyjskiej. Ten przydługawy wstęp wieńczy cytat z artykułu z Kuriera Warszawskiego z 1 czerwca 1891 roku, opisujący mające swoje miejsce kilka dni wcześniej oficjalne otwarcie budowy kolei transsyberyjskiej. Tak oto, gdzieś około pięćdziesiątej strony, zaczynamy właściwą podróż. Warszawa, Brześć, Sankt Petersburg, Moskwa, Jekaterynburg, dalej przez Nowosybirsk, Irkuck, do Władywostoku, a stamtąd (drogą morską) do Fushiki u wybrzeży Japonii. Prawie 10.000 kilometrów po torach i 36 godzin na morzu.
Mimo tych wszystkich kilometrów, mimo tych wszystkich mijanych stref czasowych i niezliczonych miejscowości, nie czuć niestety w "Transsyberyjskiej" klimatu podróży. Autor dużo zwiedza, pomiędzy przesiadkami z pociągu do pociągu przybliża czytelnikowi specyficznego ducha Rosji, zahaczając o lokalną historię i tradycję. Jest tych historycznych niuansów wiele, zbyt wiele, przez co często ma się wrażenie, że to nie pamiętnik podróżnika, lecz historyczny reportaż. I nagle znów (no wreszcie!) wracamy do pociągu - gdzieś ktoś wierci się na łóżku, gdzieś tam rozdają pościel albo herbatę, ludzie krążą po pociągu, z butelką wódki pod pachą próbując nawiązać choć chwilowe znajomości. Jedziemy! Autor o takich spotkaniach pisze niewiele, ale gdy już pisze, robi to doskonale, okraszając te opowieści dialogami, czyniąc ze swojego podróżniczego pamiętnika wciągającą powieść fabularną. Przyznaję, że właśnie te fragmenty były moim zdaniem najciekawsze. O nie, o kolejnym pomniku Lenina nie chcę już więcej słyszeć.
Zanim otworzyłem tę książkę, liczyłem, że "Transsyberyjska" zabierze mnie w pełną wrażeń podróż, a gdy zamknąłem ostatnią stronę, czar prysł. Zbyt dużo tu historycznych faktów i kulturowo-obyczajowych opowiastek, a zdecydowanie zbyt mało typowo podróżniczych epizodów, które podczas przewracania kolejnych stron sprawiłyby, że w podświadomości czytelnika dałoby się usłyszeć stukot kół Żelaznego Konia, pędzącego po torach najdłuższej linii kolejowej świata.
Opinia bierze udział w konkursie