- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.żkie toboły, cały zapewne dobytek rodziny. Byli to Antandroje. Należeli do szczepu najbardziej wojowniczego na Madagaskarze. Niemal coroczna od kilku lat klęska głodu w ich ojczyźnie na skrajnym południu wyspy wypędzała całe ich rzesze w poszukiwaniu pracy i pokarmu. Ci na przykład wędrowali podobno do zatoki Diego-Suarez na północy, o dwa miesiące drogi pieszej od swego domu. Przybysz był zdumiony: nigdy jeszcze nie widział tylu naraz tak pięknych męskich postaci. Ciało każdego z tych Antandrojów mogło służyć za model do klasycznej rzeźby. Ale przybysz zarazem spostrzegł z osłupieniem niezwykłą obcość tych ufryzowanych nagusów, ich przerażającą, choć ukrywaną pod płaszczykiem spokoju, dzikość. Spostrzegł zuchwały paradoks tych nagich ciał na gwarnej, nowoczesnej ulicy. Pół wieku rządów kolonialnych spłynęło po tych ludziach, zda się, bez najmniejszego śladu. Antandroje kroczyli po asfaltowej ulicy. Minął ich luksusowy renault. Na chwilę zbliżyły się do siebie o jeden krok dwa krańce cywilizacji, odległe od siebie o ileż wieków rozwoju ludzkiego? -- w następnej chwili samochód wyprzedził wędrowców. Antandroje nie okazali żadnego zmieszania ani zdziwienia. Już wiedzieli, że to jakieś niezrozumiałe zwierzęta-machiny, należące do równie niezrozumiałych stworzeń o białych twarzach i obcej mowie. Nawet uśmiechali się do mijającego ich samochodu łagodnym, nieczułym uśmiechem. Drwiącym uśmiechem istoty, której nic nie obchodziła zawiłość otaczającego ją świata. Naraz przybyszowi coś się przypomniało. Widział już przed chwilą ten sam uśmiech. Tajemniczy, łagodny, lecz drwiący. Tak uśmiechnęła się do niego piękna Howka. Tak samo łagodnie, tajemniczo i drwiąco, jak uśmiechali się Antandroje do samochodu, niezrozumiałego dla nich zwierzęcia-machiny. Czy tak samo, tak strasznie obco? Przykre pytanie dręczyło Europejczyka, przed chwilą przybyłego na Madagaskar. Gdy kilka minut później obydwaj przyjaciele siedli do aperitifu w cieniu mangowca na werandzie hotelu, gromadka Antandrojów ginęła im z oczu w oddali. Francuz wodził za nią życzliwym wzrokiem, po chwili milczenia odezwał się: -- Mam słabość do tych Antandrojów! Od kilku lat niezłe usługi oddają naszym plantatorom. Bez nich niejednemu krucho by się wiodło. Co tu wiele gadać: to dobroczyńcy kolonii, eh bien! -- Oni? -- Oni. Jeśli ciebie to interesuje, opowiem ci. To diablo śmieszna historia! W istocie diablo śmieszna! Antandroje, których było prawie dwieście tysięcy, najdłużej opierali się podbojowi Francuzów, był to bowiem szczep wojowniczy i do wolności przywiązany. W ojczyźnie jego na południowym cyplu Madagaskaru, gdzie klimat wyjątkowo suchy, na pół pustynny, rosły rozległe gąszcze pewnego gatunku jadalnego kaktusa, wielce pożytecznego dla Antandrojów. Ów kaktus nie tylko stanowił główny i obfity pokarm dla ludzi tudzież ich bydła, zapewniając im wyraźny dobrobyt, ale ponadto kolczaste chaszcze udzielały im schronienia przed wszystkimi wrogami. Nawet po ostatecznym podbiciu szczepu przez Francuzów odporne zarośla były nadal sojusznikiem Antandrojów i gdy administratorzy kolonii chcieli ściągać podatek pogłowny i w ogóle zanadto im dopiekać, ludzie skutecznie chowali się w kaktusowej gęstwinie. W roku 1923 zootechnicy kolonii wpadli na dowcipny (niech ich kaduk!) pomysł, by koszenilę, maleńkiego owada żyjącego na kaktusach, przenieść z sąsiedniej wyspy Réunion do krainy Antandrojów. Import robaczka odniósł niespodziewany skutek. Kaktusy Antandrojów tak świetnie smakowały żarłocznym koszenilom, że rozmnożyły się szybko w miliony; że wnet obsiadły kolczaste chaszcze na całym południu Madagaskaru i tak gorliwie się pleniły dopóty, dopóki nie zżarły wszystkich kaktusów. Antandroje, bezradni wobec tej klęski płodności, już nie tylko stracili swe schroniska, lecz z braku paszy zdychało im bydło, oni sami zaś tak samo przymierali głodem. Wtedy administracja kolonii podsunęła im zbawienną myśl: idźcie pracować na plantacjach Europejczyków -- i Antandroje, chociaż nienawidzili tej roboty jak wszyscy inni Malgasze, musieli pójść, żeby nie wyginąć do cna. -- I oto widzieliśmy ich, kroczyli! -- kończył Francuz z uśmiechem. -- Czy spostrzegłeś, jak dumnie nosili swe dzidy? Dawniej niezdrowo byłoby białemu zbliżyć się do tych dzid bez strzelby. A dziś? Pozostały im dzidy jedynie jako symbole dawnej chwały, nie przymierzając jak herby naszej szlachcie, no i załagodziliśmy wielką bolączkę Madagaskaru: ostrze braku rąk roboczych! Przyznaj: czy to nie diablo świetna historia? -- Świetna, ś Ale powiedz mi jedno: czy te koszenile podrzucono im świadomie? Francuz zmrużył figlarnie oczy i teraz on także uśmiechnął się dziwnie: -- Fi donc! Jak można się pytać tak 2. Wyspa, która wabi Madagaska
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Kategoria: | literatura faktu i reportaż, literatura piękna, powieść podróżnicza |
Wydawnictwo: | Bernardinum |
Rok publikacji: | 2014 |
Liczba stron: | 180 |
Język: | polski |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.