- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.t Benek - dobroduszny facecik odgrywający rolę lokalnego pośmiewiska. Mieszkał niedaleko plebanii, mówił z trudem, ale uwielbiał liczyć. W każdą niedzielę dyżurował przed kościołem, niczym drogowskaz, i przeliczał wiernych przychodzących na mszę. W tygodniu stawał przy przejeździe i czekał na pociągi. Liczył im wagony, mamrocząc pod nosem, albo patrzył tylko, z uniesionym podbródkiem, gospodarską powagą i powykrzywianymi rękoma założonymi z tyłu, na plecach. Jakby to właśnie dzięki temu jego doglądaniu pociągi przyjeżdżały na czas, nie zbaczając z toru i nie gubiąc żadnego z wagonów. Potem stał jeszcze chwilę, odwracał się, ciągnąc ciężko nogę, i odchodził, kuśtykając. A my, gdy już się dość z niego naśmialiśmy, mówiliśmy ,,do widzenia!" i szukaliśmy swojej złotówki, tak lekkiej, że upuszczona na chodnik nie wydawała nawet brzdęku. Najlepiej miażdżył monety ekspres Moskwa-Berlin, który przejeżdżał po trzeciej po południu. To był w ogóle najlepszy pociąg, najważniejszy. Mijał nas najszybciej i najbardziej obojętnie, z taką gwałtownością i powagą, że odsuwaliśmy się od torów dalej niż zwykle. Śledziliśmy wagony, wypatrując sypialnych i kuszetek opisanych w obcych językach. Na tym ekspresie najlepiej też było wróżyć. Zaczynaliśmy od lokomotywy: ,,szczęście, nieszczęście, paczka, ". Jeśli słowo ,,nieszczęście" padło na ostatni wagon, robiło się nieswojo. Każda inna możliwość była zadowalająca: szczęście, paczka i list. Wszystkie fantastyczne i równie nieosiągalne dla kilkuletniego dziecka. Mówiliśmy: ,,O, jedzie Moskwa-Berlin!", bez względu na to, w którą stronę pędził - na wschód czy na zachód. Wtedy, w połowie lat osiemdziesiątych, punkt ciężkości naszego świata leżał jeszcze w Związku Radzieckim, więc to jemu dawaliśmy pierwszeństwo. Zresztą na wschód jeździł zwykle szybciej, jakby miał tam coś pilnego do załatwienia. A wracał wolniej, gdy już wszystko się zdarzyło i chciał tylko dotelepać się do Warszawy, przystanąć i odetchnąć. Machaliśmy pasażerom stojącym w korytarzach, jak się macha jakimś wielkim, ważnym sprawom. Nie marzyliśmy o dalekich podróżach. Jeszcze nie. Na razie mieliśmy inne granice do przekroczenia. Te najważniejsze, codzienne - tory oraz szosę. Z jednej strony byliśmy my - dzieci z rodzin wojskowych, mieszkające w blokach za okalającym osiedle murem i nieistniejącym od dawna, ale żywym w pamięci biurem przepustek. Z drugiej - oni, cywile. W domach jednorodzinnych, z ogródkami i psami w budach, prywatnymi warsztatami, pokojami na piętrze i własnymi piecami. Rozdzielały nas tory, a także szosa z kierunkowskazami na Warszawę i Terespol. Oni nazywali nas ,,poligonem", my mówiliśmy o nich: ,,za torami". My mieliśmy za plecami potężną jednostkę wojskową, koszary, park wozów bojowych i leśny poligon. Oni - gęstniejącą sieć dróg biegnących ku wielkiemu miastu. To my mieszkaliśmy po ,,złej" stronie torów, na fundamentach carskich koszar, a naszą militarno-polityczną obecność reszta miasteczka znosiła w niechętnym milczeniu od blisko pół wieku. Czasem w głosie którejś nauczycielki albo mamy kolegi dało się słyszeć ton wyższości, pretensji, może nawet odrazy, ale na co dzień nie odczuwaliśmy różnic, bo łączyło nas akurat tyle, ile obu stronom było potrzebne. U nas był dobrze zaopatrzony sklep, ze świeżym pieczywem z wojskowej piekarni i regularnymi dostawami mięsa, po które przychodzili ludzie zza torów. Ale po warzywa szło się do nich - do sklepu Brudnej Cześki, gdzie wypacykowane ekspedientki, podobne do siebie jak rodzone siostry, obsługiwały klientów migiem, ładując ziemniaki i ogórki brudnymi dłońmi o pomalowanych jaskrawo paznokciach. Podobno doliczały tu i tam po kilka gramów na swoją korzyść, ale długo nie miały konkurencji, szczególnie gdy chodziło o przedświąteczne pomarańcze. Rywalki nie miała też nasza sala kinowo-widowiskowa w klubie garnizonowym, pachnącym lakierowanym parkietem i świeżo mieloną kawą. Ludzie z miasteczka schodzili się na Kopalnie króla Salomona, Krokodyla Dundee, Wejście smoka, recitale Krystyny Prońko, Krzysztofa Krawczyka czy Alicji Majewskiej i siadali w rozkładanych czerwonych fotelach. Najwyższe rzędy zajmowali zwykle poborowi, w nieświeżych mundurach moro, ryczący radośnie przy byle okazji. Kino radziło sobie nieźle, dając po dwa seanse w weekend, od Przeminęło z wiatrem po Przesłuchanie. Padło dopiero wraz z głębokimi przeobrażeniami, pod naporem wielkomiejskiej konkurencji. Przychodnie mieliśmy osobne - jedną w jednostce, drugą za torami - ale pediatrę wspólnego. Doktor Stawski i jego śliczna płaska pieczątka, którą chował w srebrnym pudełeczku, wędrowali regularnie w tę i z powrotem, dyżurując po obu stronach rzeczywistości. Z ostemplowanymi receptami
Szczegóły | |
Dział: | Ebooki pdf, epub, mobi, mp3 |
Kategoria: | biografie, wspomnienia, wspomnienia |
Wydawnictwo: | Literackie |
Rok publikacji: | 2014 |
Liczba stron: | 300 |
Język: | polski |
Zabezpieczenia i kompatybilność produktu (szczegóły w dziale POMOC): | *Produkt jest zabezpieczony przed nielegalnym kopiowaniem (Znak wodny) |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.