Nasz umysł. Najwspanialsza, najmniej poznana, najbardziej niebezpieczna część naszego organizmu. Przyciąga i kusi, ale kiedy tylko zbliżymy się za blisko zdefiniowania jej istoty, natychmiast stawia osłony, które nas obijają i wyrzucają daleko poza jego nietykalną przestrzeń. Dla bardzo wielu osób, filmy science fiction kojarzą się głównie z setkami efektów specjalnych i galopującą akcją. Owszem, to też jest ważne i uznaję je za naprawdę świetne uzupełnienie tego gatunku, ale dla mnie science fiction zawsze będzie obrazem o umysłach. Czasem powykrzywianych, bywa że bardziej lub mniej uświadomionych, biernych, twórczych, umysłach wystawionych na próbę. A "Matrix"... "Matrix" to jedna z najwspanialszych produkcji o umysłach jaką mogłam sobie wymarzyć. Główny bohater, Neo żyje sobie normalnym, szarym życiem przeciętnego obywatela (no, może trochę uatrakcyjnionym przez małe hakerskie przygody), aż tu nagle w jego życiu pojawia się Morfeusz i burzy piękną sielankę histoią, że świat w którym żyje Neo nie jest prawdziwym światem. "Matrix" ukazuje nam, że tak naprawdę wszystko mieści się w naszych głowach. To, czy potrafimy coś zrobić, zależy od tego czy uwierzymy, że potrafimy to zrobić. Jest to wspaniały obraz na temat odrzucenia tego co łatwe, otwarciu oczu i samego siebie na nowe doznania. Ale jak już wspominałam, fabuła to nie wszystko, a uzupełnienie jest także szalenie istotne. Oj, a mamy się czym w "Matrixsie" chwalić. A na początek kreacje aktorskie. Na szczególne uznanie zasługuje Keanu Reeves, który przygotowywał się do roli przez kilka miesięcy. Wspaniale spisała się też Carrie-Anne Moss. Moim numerem 1 są jednak Laurence Fishburne, Hugo Weaving i Gloria Foster. Innych Trinity i Neo mogłabym sobie jeszcze wyobrazić, ale Morfeusz, Wyrocznia i Agent Smith byli niezastąpieni. Kolejnym wspaniałym akcentem są dialogi. Dowcipne, inteligentne, czasami nawiązujące do różnych kultowych dzieł, stanowią niezaprzeczalnie mocny atut tej historii. Oczywiście, jak na film z półki science fiction przystało, "Matrix" może pochwalić się całkiem miłymi dla oka efektami specjalnymi. Nie przedłużając. Ja już dawno podążyłam za moim białym królikiem. Teraz wybór należy do was. Przed wami znajdują się dwie pigułki: niebieska sprawi, że historia "Matrixa" skończy się dla was na przeczytaniu tej recenzji, czerwona zaprowadzi was do krainy czarów braci Wachowskich. Jednak cokolwiek wybierzecie, pamiętajcie: "Matrix" to nie film - Matrix to stan umysłu.
Opinia bierze udział w konkursie