Życiowy wszechświat serialowych bohaterów - Leonarda i Sheldona, - dwóch młodych, zdolnych i ambitnych fizyków skupionych na rozlicznych, jakże przecież postępowych pracach badawczych, zostaje przewrócony do góry nogami, kiedy tylko do sąsiedniego lokum w ich bloku mieszkalnym wprowadza się niezwykle piękna, choć może ciut mniej inteligentna, a jużna pewno w ogóle nieobeznana ze światem nauki, Penny. Choć dziewczyna niewiele wspólnego ma z wiedzą i błystkotliwością, daleko jej do genialnej kariery, a tym bardziej do wyższej fizyki, powoli pomiędzy nią a Leonardem zaczyna działać chemia. Bo zamiast mądrości, Penny ma urok osobisty i słodką twarzyczkę. A przynajmniej to wszystko jest chemią jednostronną, bo Leonard zauroczony wyglądem Penny rozpoczyna jakże nieśmiałe i niezdarne zaloty. Tak w wielkim skrócie można przedstawić fabułę Teorii Wielkiego Podrywu. W jeszcze większym skrócie wystarczy powiedzieć hasło: "doskonały współczesny serial komediowy!" Jednak może lepiej będzie, jak to nieco rozwinę i powiem więcej. Sheldon jest ambitnym fizykiem, który w swym życiu od najmłodszych lat podąża drogą kariery naukowej. Jego współlokator Leonard, być może nieco mniej pochłonięty uczelnią, ale zapewne przez to bardziej przystępny i ludzki, nagle za swój cel obiera nie karierę naukową, co raczej zdobycie serca Penny. A Penny? To zwykła zabawowa, wesoła dziewczyna, która pracuje jako barmanka i kelnerka, dziewczyna, która marzy o wielkiej karierze aktorskiej. Dwa różne światy, a jednak się polubiły... Do tej mieszanki trzeba dorzucić Wolfowitza o żydowskich korzeniach, któremu wydaje się, że włada wieloma językami, któremu wydaje się, że jest romantyczny i który chyba sam wierzy w to, że jest nieubłaganym zdobywcą rozlicznych niewieścich serc... Nie można zapomnieć także o Raj`u (czyt. rażu) hindusie, który w obecności pięknych kobiet popada w totalną nieśmiałość i nie jest w stanie wydusić z siebie choćby najmniejszego słóweczka. Żadnego. Cała czwórka panów ma wspólne fascynacje nie tylko pod postacią nauki, ale także fantastyki, gier komputerowych, gier bitewnych i komiksów, czy starych filmów science fiction. Istni maniacy. A już bez najmniejszej wątpliwości mocno specyficzni ludzie. Archetypy kujonów, tzw. nerdów. A co na to Penny? Wprowadza zamieszanie, które wzbudza liczne salwy śmiechu... To co cenię sobie najbardziej w Teorii Wielkiego Podrywu to fakt, że serial ten nie opiera się na głupkowatych gagach, bezsensownych wygłupach i tekstach wyciętych z pracowni szewskiej. Serial ten to w połowie naukowe, czy pseudonaukowe dialogi (kto by tam wiedział ile w tej całej ich gadce jest prawdy, a ile naukowej fantastyki, ale wszystko brzmi na prawdę wiarygodnie, a przede wszystkim zabawnie), a w połowie stereotypów kujonów pochłoniętych pogonią za wiedzą i ewentualnie w wolnym czasie skupionych na grach komputerowych. Trudno zaprzeczyć, że stereotyp ten jest jedynie głupim i nic nie znaczącym stereotypem, bo przecież chyba każdy z nas w życiu spotkał kogoś choć troszkę podobnego... Dzięki swym dialogom i unikalnym cechom charakteru poszczególnych bohaterów Teoria Wielkiego Podrywu jest serialem niepowtarzalnym. Jest wyjątkowo śmieszny, a zarazem ambitny. To dobra szkoła amerykańskiej komedii. I zapewniam, że ubaw znajdą tu nie tylko fizycy, czy szeroko rozumiani naukowcy przy serialu tym padnie ze śmiechu niejeden fan dobrej rozrywki. Polecam! Tylko uwaga... Tak wciąga, że już pierwszego dnia możemy obejrzeć cały sezon... I niech nie zrazi was to, że to już czwarty sezon serialu. Jest on równie dobry i równie świeży, jak sezon 1, jak sezon 2, jak sezon 3... ale i jak kolejne sezony 5... MUSISZ TO OBEJRZEĆ. KONIECZNIE.
Opinia bierze udział w konkursie