Usiadła tuż obok... Pogrążony w półśnie, mimowolnie rejestrując nostalgiczny stukot przyspieszających kół pociągu, jedynie oczami wyobraźni widział mijany dworzec i krzątających się po peronach ludzi, wsłuchanych w komunikaty płynące z trzeszczących semaforów. Usiadła tuż obok... Nie poczuł dotyku, nie poczuł żadnej fizyczności, w obraz jego sennych majaków wkradł się jednak nagle słyszany gdzieś z daleka szelest ocierających się o siebie rękawów płaszcza (a może torby muskającej fotel w przedziale?). W każdym razie wiedział - usiadła tuż obok, burząc jego prywatny, zadumany świat, przywołując swoją obecnością... No właśnie - co? Pod wciąż przymkniętymi powiekami obraz dworca zaczął się rozmywać, ludzie tracili kształty, a w ich miejsce pojawiły się kwiaty, targane wieczornym wiatrem, kołysane w rytm szumu morskiej bryzy, pijące z pokorą krople siąpiącego dżdżu.
Lotos. Czarny fiołek. Orchidea... Mógłby otworzyć oczy, spojrzeć w bok i w ułamku sekundy dowiedzieć się, kim jest. Rozespany umysł wolał jednak pozostać w sferze magicznej zmysłowości, nie dając unieść się powiekom i chłonąc Jej obecność jedynie za pomocą rozdętych nozdrzy, będących teraz jego jedynymi oczami. Odetchnął głęboko - jak człowiek, któremu śni się biegnący za nim lew. Na kwiaty lotosu natychmiast opadły drobinki bursztynu, a wśród fiołków, które jak dotąd cicho szeptały coś między sobą na skraju lasu, bezszelestnie przetoczył się owoc granatu.
Siedziała tuż obok... Nie musiał już otwierać oczu; każdy powiew powietrza co rusz podrzucał Mu cząstki Jej ciała, które niecierpliwie rzeźbił ulotnym dłutem powonienia. Mimowolnie uniósł w lekkim uśmiechu kąciki ust. Rozchylone wargi, niczym pęknięta tama, momentalnie wtłoczyły w jego ciało gałązki mahoniowego aromatu. Tuż za nim, w sam środek Jego duszy, wpadła garść erotyzmu, ciasno splecionego sznurami kobiecej intymności. Widział Ją teraz wyraźnie - elegancką, powabną, czarującą, zatopioną w ostrym blasku orientu, delikatną, a jednocześnie twardo stąpającą po ziemi; spod słodkiej aury dziewczęcości, wygrywającej kremowo-zielone akordy na strunach Jej niewidocznego ciała, nieśmiało wychyliła się pełnia kobiecej dojrzałości.
Gdy wstała, szelest Jej płaszcza natychmiast zatańczył z wirującymi w powietrzu atomami piżma i ambry, przyniesionej tu nagle z najdalszych głębin oceanu. Odeszła (ach!), pogrążając Jego serce w dziwnej, romantycznej, nigdy niewypowiedzianej euforii doznań.
Lotos, czarny fiołek, orchidea? Gdy wysiadł na następnej stacji, egzotyczna smuga zapachów jeszcze długo, jak woal muskany wiatrem, ciągnęła się za nim wzdłuż opustoszałego peronu. Uniósł głowę i uśmiechnął się do zachodzącego słońca. Wiedział już, jak pachną marzenia.
Opinia bierze udział w konkursie