Mayhem ustabilizował formę, tak najkrócej można opisać ostatnie dokonanie zespołu. Można "Daemon" polubić, można nie, bezdyskusyjnie jednak to album, o którym można powiedzieć, że jest tym, na co fani czekali, choć nie zawsze w przypadku tego lubiącego zaskakiwać zespołu tak było.
Wszystkie dotychczasowe płyty Mayhem były charakterystyczne, eksperymentalne i w jakiś sposób inne niż ich poprzedniczki. "Grand declaration of war" zaskakiwał jazzową strukturą kompozycji i industrialną realizacją, "Chimera" pokazywała, że w stylistyce osiągniętej wcześniej można zmieścić bardziej tradycyjną, ekstremalną formę black metalu, była popisem umiejętności muzycznych, "Ordo ad chao" odwracało się od nich obydwu gwałtownie, stylizując brzmienie zespołu na kapelę podziemną, garażową, zaś "Esoteric warfare" był deklaracją, że zbliżając się do 50-tki, ciągle można nagrać płytę ekstremalnie agresywną, pokazującą młodszym kolegom, kto na przełomie lat 80tycn i 90tych zdefiniował black metal jako styl i kto jest jego czołowym twórcą.
"Daemon" zaś jest płytą blackmetalową, tylko i aż. Teloch, nowy gitarzysta i lider zespołu, skomponował utwory, które spokojnie mogłyby się znaleźć na płytach Emperora czy Satyriconu czy Behemotha z połowy lat 90?tych. Nie mamy tu ani śladu eksperymentów, mamy za to modelowe brzmienie blackmetalowe, jakby żywcem wyjęte z nagrań Norwegów ze złotej dekady dla tego gatunku.
Płyta brzmi dobrze. Mayhem jest zespołem z czołówki i stylizacje takie jak na "Ordo ad chao" mogą być ciekawostką, ale nigdy nie staną się normą. Brzmienie jest selektywne, a wykonanie, co dla Mayhem typowe, wirtuozerskie. ?Daemona? nagrało pięciu (bo ? i to jest już nowość ? w zepole zadomowił się drugi gitarzysta, dotychczas wspierający go tylko na prawach gościa Ghul) bardzo dobrych technicznie, doświadczonych muzyków.
Tym, co uderza na początku jest bas. Necrobutcher, jedyny oryginalny członek założonego w 1984 zespołu, zawsze z lekka odstawał od kolegów. Nie był wirtuozem jak perkusista Hellhammer, ani wizjonerem jak kolejni gitarzyści, Euronymous, Blasphemer, a obecnie Teloch. Grał poprawnie, niczym nie zaskakując, a najbardziej wyrafinowanymi partiami gitary basowej w dziejach zespołu były te nagrane nie przez niego, a przez Varga Vikernesa na "De mysteriis dom Sathanas". Na "Daemon" po raz pierwszy słyszymy bas Necrobutchera jako samodzielny instrument, nie tylko wspomagający brzmienie gitar, ale wzbogacający je. Po 40 latach na scenie i 30 po płytowym debiucie założyciel Mayhem pokazał, że naprawdę potrafi grać nie gorzej niż koledzy. Dla znawcy gatunku i fana Mayhem to spore - i miłe - zaskoczenie.
Jak napisałem, "Daemon" nie zaskakuje. Od lat wyróżniający się odważnym podejście do muzyki Norwegowie jak gdyby ograniczyli tu swoje ego na rzecz wierności gatunkowi, mieszcząc muzykę w bardziej klasycznych ramach black metalu. Hellhammer, jeden z najlepszych perkusistów świata, gra skrajnie szybko, ale nie tak szybko, jak potrafi. Daleko jego partiom do tego, co nagrał na poprzednich płytach, gdzie osiągał tempa trudne do wykonania nawet dla automatu perkusyjnego. Attila Csihar - jeden z najbardziej oryginalnych wokalistów blackmetalowych nadal śpiewa (charczy?) w sposób rozpoznawalny, jednak, hmm, jakże inny niż dotychczas. Zamiast nieludzkich, zaskakujących, wydobytych z głębi gardła diabelskich odgłosów, słyszymy klasyczny blackowy "skrzek", bliższy Ihsahnowi czy Satyrowi niż Attili z poprzednich płyt Mayhem i innych zespołów, w których zwykł się udzielać.
Nie, Mayhem się nie zestarzał ani nie odcina kuponów od dorobku własnego i kolegów (następców?, naśladowców?, uczniów?)). Wszystkie te cechy wynikają kompozycji: nadal blackmetalowo agresywnych, ale nie tak ekstremalnych, jak na poprzednich płytach. Mayhem po raz pierwszy nie ucieka wymogom gatunku, który stworzył, ale pokazuje mistrzostwo w jego ramach. Unosi się nad tym duch Telocha, który skomponował większość repertuaru. Widać, a właściwie słychać, zamierzoną koncepcję: jest szybko, ale nie jak na "Esoteric warfare", gdzie Hellhammer ścigał się z dźwiękami karabinu maszynowego. Jest wyrafinowanie, ale nie jak na "Grand declaration of war", za którym na skali awangardowości jest już tylko Warszawska Jesień. Jest w końcu ostro, ale klarownie, chciałoby się powiedzieć elegancko - zniknęło gdzieś wspomnienie garażowości "Ordo ad chao"
Po ponad dwóch dekadach zaskakiwania słuchaczy i krytyków Mayhem powrócił materiałem ostentacyjnie niezaskakującym. Może właśnie w tym tkwi postmodernistyczny zamysł Telocha? Brak rewolucji jako rewolucja największa w dorobku?
Pokaże to na pewno następne wydawnictwo. Nie porównując "Daemon" z innymi płytami Mayhem możemy się zaś nim cieszyć jako bardzo dobrą płytą blackmetalową. Płyty słucha się dobrze: Teloch może i jest gitarzystą mniej charakterystycznym jak poprzednicy, Euronymous i Blasphemer, ale jako kompozytor nie ustępuje im. "Esoteric warfare" było dla niego przetarciem, na "Daemon" pokazał, że potrafi zbudować Mayhem według własnej i tylko własnej koncepcji. Jego Mayhem, nawet nie eksperymentując, poniżej pewnego poziomu schodzić nie zwykł.
Dla fanów black metalu każda płyta Mayhem jest pozycją obowiązkową, a i ta, choć nie zaskoczy, nie zawiedzie ich. Dla nieobeznanych z gatunkiem ? tak czy inaczej pozostanie wściekłą, trudną do ogarnięcia przy jednym odsłuchaniu łupaniną, która nie zapadnie w pamięć. To też wyróżnik gatunku.
Opinia bierze udział w konkursie