Alice Cooper - "Detroits stories"
Vincent tym albumem chciał wrócić do korzeni. Miało to być kolejne "Welcome to my nightmare". Kompozycje są krótkie. Od razu przechodzą do sedna bez bawienia się w przydługawe wprowadzenia.
Album otwiera Rock & roll. Jest to utwór utrzymany w dość wolnym tempie. Tempo zwiększa się tylko w refrenie. Przez cały czas towarzyszą nam solówki gitarowe, gdzie w 2 minucie mamy dość chwytliwe duże solo. Jest to jeden z nudniejszych utworów na płycie.
Go man go
Drugi utwór przywodzi na myśl "Dirty Diamonds". Szczególnie na początku kawałka. Potem wchodzi wokal, na który jakby odpowiadają chórki "Go man go". Riff jest wręcz punkowy. W tle słychać ładną linie basu. Dobry kawałek.
Our love will change the world
Drugi singiel z tego albumu. Spokojny zarówno w warstwie tekstowej i muzycznej. Kompozycja jest wolna. Warto wspomnieć, że przez cały czas wokal Vincenta wspiera cały zespół. Riff jest prosty. Reszta instrumentów też nie wyróżnia się. Ciekawiej robi się około 2:30, kiedy słyszymy ciekawsze solo od innych z tego albumu. Później jest też drobne solo, który towarzyszy głównemu riffu. Jeden z najsłabszych utworów.
Social Debris
Kawałek zaczyna się jak rasowy thrash metal. Jest wejście na basie, bębnach i gitarze. Za chwilę pojawia się główny riff, który również jest cięższy od innych. Melodyczny refren i drugie fajne solo na albumie, znaczenie dłuższe dopełnia dzieła i sprawia, że jest to dobry utwór, który wyróżnia się na tle nijakości niektórych kompozycji. Tempo zwalnia, przyspiesza, a potem znów przyspiesza.
1000$ High heel Shoes
Zaczyna się króciutkim i prostym intem perkusji. Pojawiają się też żeńskie chórki, które urozmaicają kawałek. Słychać wpływy bluesa. W tle słychać pianino, a miejscami też np. puzon. Utwór jest grany przez wiele instrumentów. Trąbkę też. Trzeba posłuchać i wypracować zdanie. Ja nie potrafię go ocenić jednoznacznie, jak poprzednie.
Hail Mary
Utwór w budowie dość podobny do poprzednika. Tutaj już słychać więcej gitar, a mniej instrumentów nietypowych dla tego gatunku. Bas też wydaje się bardziej wyciszony. Oraz tutaj powraca znów solo. Nie jest specjalnie rewolucyjne i wyjątkowe, ale ładnie dopełnia cały utwór. Szczególnie ładne są chórki, który jakby więcej emocji wyrażały.
Detroit story
Kompozycja jest oparta na prostym riffie. Zwyczajnie nudna szczerze mówiąc. Utwór jest jakiś bez emocji. Wolny, nieciekawy. W ogóle nie jest interesujący i nie ma się chęci czekać do końca utworu. Nie ma się uczucia, że trzeba wysłuchać całość. Jedynie solówka na końcu ratuje utwór.
Drunk and in love
Pierwsze moje skojarzenia to Aerosmith. Wolny, ale dość lekki utwór z zawodzącym wokalem w utworze. Co ciekawe, jest też harmonijka. Riff jest wolny, ale miły dla ucha i ładnie komponuje się z wolną, jak na Alicea perkusją.
Independence Dave
Szybki, w stylu county kawałek. Zwrotka jest bardziej powiedziana, niż zaśpiewana. W refrenie powracają chórki innych muzyków, które wspierają Vincenta. Nie wyróżnia się, ale może się podobać. Jest taki zwykły.
I hate you
Utwór rozpoczyna uderzanie pedałów w główną membranę. Potem jest długi wstęp na gitarze, który stanie się riffem. Tekst jest jakby kłótnią Vincenta z Vincentem. W refrenie znów do czynienia mamy z chórkami. Tempo jest wolne, ale i tak szybsze od tych wolnych kompozycji na albumie. Utwór jest dość specyficzny, ale może znaleźć grono swoich fanów.
Wonderful world
Wolny rockowy utwór. Prosty chwytliwy riff ładnie łączy się z równie wolnym, co tempo kompozycji. Refren mnie zaskoczył. O ile całość ma raczej wesoły klimat to refren jest bardziej poważny i mniej skoczny od reszty. Na myśl przywiódł mi dokonania "Emigrate", a w szczególności krążek "A Milion Deegres". Szczególnie przypomina, gdy wsłuchamy się w chórki.
Sister Anne
Dla odmiany coś szybszego. I najdłuższego (4:48). Wesoły i skoczny utwór. Słychać trochę wpływów country. Vincent jest jakiś radośniejszy. Gitary też i brzmią bardzo dobrze. Tak jak powinny w takim rockowym kawałku. Tutaj też jest chyba najdłuższe partia instrumentalna na płycie.
Hanging on by a thread (dont give up)
Pierwszy singie Znów robi się poważnie. Wolny, ale melodyczny kawałek.Jak to większość dyskografii Alicea - skoczne szybkie utwory są większością, ale na szczęście są też takie poważne dobre kompozycje. Refren szybko zapamiętujemy i zostaje nam w głowie. Jest też najbardziej wyróżniający się na tym tak podobnym albumie. Refren jest spokojniejszy, a Vincent swymi słowami chce nad dodać otuchy. Po raz pierwszy pojawia się elektronika (po pierwszym refrenie). Chyba najlepszy z albumu.
Shut up and rock
Nudny. Zwyczajnie nudny utwór. Najkrótszy (2:10). Refren nie poprawa sytuacji. Wycie chórków jest nużące. Solo, jak solo. Nic specjalnego.
East side story
Na zamknięcie coś fajnego. Zamiast szybkiego riffu słyszymy bardziej wymyślny, który ładnie "współpracuje" z perkusją. Refren jest słabszą częścią utworu. Na szczęście po drugim pojawia się naprawdę ładne solo grane równocześnie z organami. Gitara jest też inaczej strojona.
Vincent wraz z muzykami chciał wrócić do korzeni i po części mu się to udało. Jest wolno i szybko. Dynamicznie i spokojnie. Większość albumu jest radosna, ale nie zabrakło powagi. Nie jest to drugie "Welcome to my nightmare", ani nie powtórzy geniuszu "Trash". Jest to spójna całość (po części wada - dużo podobnych rzeczy nie zostaje w głowie na długo). Dobry album, ale nie najlepszy, jaki został wydany pod szyldem Alice Cooper. Fanom starych krążków na pewno rekomenduje zobaczyć i samemu ocenić.
Opinia bierze udział w konkursie