Opis produktu:
Papa Mieczyław Kurtycz na utrzymanie rodziny, żony Stanisławy i syna Zbigniewa, zarabiał, sprawując urząd radcy we lwowskiej kolei. Resztę czasu poświęcał na prowadzenie orkiestry mandolinistów Hejnał, społeczną pracę w sekcji piłki nożnej klubu Pogoń, na rozwijanie synowskiej sprawności sportowej oraz na ogólną i muzyczną jego edukację.
Syn z ochotą dzielił zainteresowania ojca. Za jego namową został piłkarzem lwowskiej Pogoni, dzięki niemu też związał się z muzyką, jak się okazało - na całe, długie życie.
"Ojciec - mówił mi Zbigniew Kurtycz - świetnie grał na gitarze, a że dyrygował Hejnałem, zawsze było w domu pełno różnych instrumentów. Grałem więc na mandolinie, sam nauczyłem się grać na gitarze, ale marzeniem ojca było, żebym został skrzypkiem".
Pobierał więc mały Zbyszek prywatne lekcje, ale nic z tej nauki nie wyszło. Wybrał fortepian i za zgodą ojca podjął naukę w tamtejszym konserwatorium. I jeszcze przed maturą, którą złożył tuż przed wybuchem wojny, muzykował na potęgę. Grał na gitarze z kolegami na szkolnych zabawach tanecznych, na fortepianie akompaniował kursantom w Klubie Tańca Maszynistów, śpiewał w Wesołej Bandzie, a na akordeonie grał w zespole muzycznym Domu Kultury Kolejarza, które mieściło się w lwowskim kinie Roxy.
Wybuch wojny nie zmienił muzycznych pasji ojca i syna. Obaj dołączyli do tworzących się wówczas we Lwowie polskich orkiestr złożonych głównie z muzyków i artystów estrady - uciekinierów z okupowanej Warszawy. Senior Kurtycz został drugim gitarzystą orkiestry Henryka Warsa, Kurtycz Junior też w roli gitarzysty ruszył z orkiestrą Konarskiego w trasę koncertową po Kraju Rad. Występował z nią na estradach wielu miast od Uralu po Kaukaz. Obaj zasilili także mundurowe zespoły, które uwolniwszy się od sowieckiej "opieki artystycznej", trafiły pod opiekuńcze skrzydła generała Władysława Andersa.
Mieczysław Kurtycz grał w orkiestrze frontowego teatru The Polish Parade prowadzonego przez Warsa, Zbigniew wstąpił do zespołu artystycznego towarzyszącego 3. Dywizji Strzelców Karpackich.
Podczas tych wędrówek zostawił w pociągu przez roztargnienie swoją ulubioną gitarę, którą kiedyś sprezentował mu ojciec. Wtedy postanowił spróbować sił w śpiewie. Zyskawszy akceptację muzyków i sympatię słuchaczy, rozpoczął Kurtycz tworzenie wokalnego repertuaru - z piosenek z polskich przedwojennych komedii muzycznych, ze światowych przebojów musicali i swingowych standardów słynnej orkiestry Glenna Millera. Podobały się publiczności też piosenki, które sam komponował. Zawsze też było miejsce, pora i okazja, żeby zaśpiewać frontowcom Karpacką brygadę, napisaną przez żołnierza artystę Mariana Hemara, która stała się hymnem karpackich strzelców:
Karpacka brygada do domów i chat,
Do Polski idziemy przez cały świat.
Nie zbraknie na świecie bezdroży i dróg,
Dojdziemy do Polski! Tak daj nam Bóg!
Z piosenką na ustach przeszedł cały wojenny szlak przez Daleki Wschód aż do Włoch, gdzie został zdemobilizowany. Wówczas stanęło przed nim pytanie - co dalej? Wracać do ojczyzny czy pozostać na emigracji? Usłuchać głosu serca czy krzykliwych porad tych, co to zawsze wiedzą najlepiej?
Uległ namowom kolegów i wraz z nimi wyjechał do Palestyny. Z utworzonym z nimi zespołem koncertował blisko rok. Grał na perkusji i gitarze, śpiewał po polsku, angielsku, francusku, rosyjsku, a nawet po hebrajsku. W końcu tęsknota za Polską wzięła górę. Wiedział tylko, że do Lwowa już nie ma powrotu. Więc pierwszą nadarzającą się okazją przyjechał do Krakowa, budząc zainteresowanie brytyjskim battle-dressem z napisem "Poland". Był wrzesień 1946 roku.
Matka, którą odnalazł w Gliwicach, była przekonana, że zginął na wojnie. Na powitanie po latach tułaczki były łzy radości obojga, a po chwili jej szloch - Zbyszku, po coś wracał?
"Na razie postanowiłem zatrzymać się w Krakowie - wspomni po latach Kurtycz w rozmowie, gdy przygotowywałem materiał do redagowanego
Produkt wprowadzony do obrotu na terenie UE przed 13.12.2024