- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.ąłem dłonią warstwę szronu. Było coraz zimniej i ciemniej. Wyszedłem z mojej klasy, przeszedłem tym, co zostało z korytarza, i wszedłem do jej klasy, czyli do III a. Taszycka stała na środku w harcerskim mundurku i śmiała się, pokazując piękne zęby. Podskakiwała w jakimś dzikim tańcu. - Przestań - powiedziałem - taka nigdy nie byłaś! Byłaś poważna i skupiona. Pamiętam, jak na akademii ku czci recytowałaś wiersz. Miałaś krzywe nogi, które ubóstwiałem. - Nieprawda - powiedziała. - Byłam właśnie taka! - Ale teraz jesteś parodią siebie! - Tomku. - Wskazujący paluszek podniosła na wysokość oczu. - Posłuchaj: począwszy od średniowiecza, wszystko jest parodią siebie. Twoja destrukcja, a ściślej destrukcja całego świata, zaczęła się w momencie, gdy zdecydowałeś nie przyjmować tego do wiadomości, gdy zdecydowałeś, że nie będziesz w to wierzył... - Spotkam cię jeszcze? - Po co? Chociaż parodia parodii może być prawdą. Ale prawda, jak wiadomo, zawsze jest straszna! - Bzdury! W kącie leżał pogruchotany stolik. Podszedłem do niego. Oczywiście! Nie ma już ławek. Teraz w klasach znajdują się stoliki. Kopnąłem powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą podskakiwała Taszycka. Wygrzebałem skórzany pas, podarty zeszyt, jakiś aluminiowy kubek. Rzeczywiście była to parodia. Z dołu trzykrotnie jęknął klakson. Niecierpliwili się. Zbliżałem się do krawędzi zgruchotanego stropu. Stali przy łaziku. - Pośpiesz się! - wołał Adam. - Za dwadzieścia minut zamkną przeprawę na Wiśle! - Już idę! - zawołałem. Ale stałem jeszcze w klasie III a. Bo wiedziałem, że już tu nie wrócę. Zapadał zmrok. Wiatr porwał resztki zeszytu. Wyszedłem na korytarz, ale Taszyckiej już nie było. Być może jej twarz zajaśniała jeszcze na zakręcie korytarza, z którego szło się do stołówki. Adam Adamem, ale co powie kapitan Rozwirski? A właściwie, co ja mu powiem? Że zeszło mi trochę na oglądaniu gruzów? Nie, nie spyta o nic. Adasiowi też nie mogę powiedzieć, że spotkałem Taszycką. Że była i że sobie pogadaliśmy. Spytałby, czy dobrze się czuję. Wyskoczyłem na ulicę ze sterty gruzu, która zalegała w drzwiach. - Przed nocą na Powiślu będzie elektryczność! - krzyczał do mnie Rozwirski. - Przed chwilą dzwonili do mnie na komórkę z komendy garnizonu! - Widzisz! - Adam podzielał jego entuzjazm. - Czy to jest cholernie dobra wiadomość? - zapytałem. Adam spojrzał na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Rozwirski puścił gwałtownie sprzęgło, dodając gazu. Łazik z piskiem opon ruszył w kierunku tunelu alejki Odrowąża. - To jest bardzo dobra wiadomość - krzyknął kapitan, kaszląc pod wiatr i wypluwając kurz spomiędzy warg. - Czemu pan się tak śpieszy? - spytałem. - Przed zamknięciem przeprawy chciałem jeszcze wpaść na Markowską! Obiecali kilka puszek. - Przypomina mi się czterdziesty piąty rok. Jak Ruscy weszli od Pragi. - I jak stali, aż wykrwawi się Powstanie - dodał Adam. - A daj już spokój z tymi analogiami - warknąłem. - Wie pan - zaczął znowu Rozwirski - tu, na rogu Wincentego i Odrowąża, Niemcy zabili mojego ojca w czterdziestym Przerwał, bo zaświergotał mu telefon komórkowy. Dobył go lewą ręką, prawą prowadził, coś tam mamrotał, potakiwał, lekko się roześmiał, potem wyłączył aparat i już zamilkł. Zaczął siąpić deszczyk. Ostrzegali, że był niebezpieczny, bo niósł tam coś ze sobą, jakieś kwasy czy jonizację. - Już nie pojedziemy na Markowską - meldował Rozwirski. - Południowa Praga odcięta. I od jutra nie ma przeprawy przez Wisłę. - Co się stało? - spytałem. - Nowe tąpnięcie. Domy się walą. Zupełnie nagle, z minuty na minutę, niebo przejaśniło się i niewiele brakowało, a zobaczylibyśmy słońce. Zniknęło już za horyzontem, ale zostawiło po sobie piękną zielonoczerwoną łunę. - O Boże! - powiedział Adam. - Co cię tak rozczula? - Spojrzałem na niego. Milczeliśmy. Łazik podskakiwał na wybojach. Rozwirski sprawnie wymijał poskręcane szyny, uniesione płaty asfaltu i kamienie. Ulica 11 Listopada była częściowo zalana wodą. - Skąd ta woda? - zapytałem. - Nikt tego nie wie - odpowiedział Adam. Powiał bardzo silny wiatr i jasność zniknęła. Niskie chmury przesuwały się bardzo szybko z zachodu na wschód. Poczuliśmy zapach spalenizny. - Coś gdzieś się pali? - spytałem. - To zapach wojny - odpowiedział Rozwirski. - Jak byłem mały, matka mówiła mi, że to zapach wojny. Zapamiętałem. - Ale wojny nie ma - upierałem się. Nikt mi nie odpowiedział. Patrzyłem na szyny tramwajowe uniesione do góry i pogięte. Szyny, po których jeździła ,,trójka" i ,,jedynka" pod koniec lat czterdziestych. Jeździłem tymi tramwajami na Pragę. Do kina ,,Syrena" na Inżynierskiej albo do wesołego miasteczka na rogu Zygmuntowskiej i Targowej. Wiatr przyniósł niespodziewanie mroźne powietrze, więc otuliliśmy się szczelniej wojskowymi płaszczami. Na końcu Ratuszowej, przy Ogrodzie Zoologicznym, stała kolejka samochodów do przeprawy. - Ładna historia - burknąłem. Rozwirski bez zmniejszania szybkości wyminął kolejkę z lewej strony, podjechał do posterunku i pokazał jakąś przepustkę. Trzech żołnierzy ją sprawdziło, potem zatrzymali kolumnę i nas puścili. Most pontonowy kołysał się dosyć mocno i nasza przeprawa trwała około piętnastu minut. - To wszystko nie ma sensu - powiedziałem do Adama. - To jedno ma sens. - Mówisz głupstwa, w które sam nie wierzysz. - A co chciałbyś robić? - spytał Adam. - Nic. Nie chcę robić niczego. - Tak się tylko mówi. Dostaniesz jedzenie i ciepły kąt. - A tego jedzenia na ile wystarczy? Jechaliśmy już Wisłostradą. Mijaliśmy spalone wraki samochodów, porzucone samochody z powybijanymi szybami. Nigdzie do tej pory, prócz żołnierzy, nie spotkaliśmy żywego człowieka. Z Zamku Królewskiego została tylko wschodnia ściana. Puste otwory okienne patrzyły na nas ze zdziwieniem. W niektórych poruszały się resztki ram i zasłon. - Jaki to zespół? - spytałem Adama. - Chodzi ci o liczebność? Siedem osób. - Kto to jest? - Znany ci będzie tylko Kolczyński. Pamiętasz ,,Fantazego" w Teatrze Telewizji? - Pamiętam. - No, to tylko on. Reszta z prowincji. Jest dziewczyna. Klaudia Wierzbicka. Mówi ci coś to nazwisko? - Nie. - Grała w Olsztynie czy gdzieś tam. Ale jest dobra. - Kto wpadł na taki pomysł? - Właśnie ona. Szukała mnie i znalazła. I pytała też o ciebie. - Widziała ,,Grabarzy"? - Nie wiem. Będziesz miał okazję jutro ją spytać. Sugerowała także, żeby to byli właśnie ,,Grabarze". - Żadnego sensu. Zarówno w wyborze tytułu, jak i w całym pomyśle. - Powiesz jej to jutro. Skręciliśmy w Tamkę. I tu ujrzałem pierwszego człowieka. - Niech się pan zatrzyma, kapitanie - powiedziałem do Rozwirskiego. Zahamował gwałtownie, skręcając ku krawężnikowi. Tamten stanął i spojrzał na nas. Ale bez lęku. - Pan z Warszawy? - spytałem. - Nie. Z Góry Kalwarii. - Jak tam? - Nie ma nic prawie do samej Warki. - To znaczy? - Zapadło się. A i częściowo wybrzuszyło. Mówią, że morze dojdzie do Łodzi. - A co pan tu robi? - To samo co inni. Zachowały się podobno jakieś rezerwy żywności. Ma być elektryka. - Znalazł pan coś? - Na Woli rozszarpali resztki magazynów. - Dokąd pan idzie? Nie odpowiedział i odszedł w swoją stronę, a my ruszyliśmy. Adam zmarkotniał. Prawdopodobnie wiedział, o co mogę go spytać. Jechaliśmy Tamką pod górę. Potem straciłem orientację. W stertach gruzu przeorano płytkie wąwozy. - Chciałbym cię o coś spytać, Adasiu - powiedziałem. - To lepiej nie pytaj. Twoje wątpliwości zweryfikuje rzeczywistość. - Generał chce pana widzieć - wtrącił Rozwirski. - Wie pan o tym? Jutro o dziewiątej. - Nic nie wiem. A niby po co? - Nie wspomniałem ci? - rzucił Adam. Byłem pewien, że to blef. Nie wspomniał, bo bał się, że mogę odmówić. Generała Karonia znałem tylko z nielicznych fotografii. Pamiętałem jego twarz jak przez mgłę. Wiedziałem, że jest taki. Dosyć młody i rzutki. Jakaś wypowiedź w telewizji czy coś takiego. - To komunista? Z ekipy Jaruzelskiego? - spytałem. - Panie Jabłczyński - wtrącił, jak mi się zdawało, dość ostro Rozwirski - co to dziś znaczy ,,być komunistą"? - Nie zastanawiałem się. Wystarczy chyba należeć do poprzedniej Wjechaliśmy z rozmachem na jakieś podwórko. - Gdzie jesteśmy? - To Ordynacka. Zachowało się co nieco na parterze. Ma pan tu kwaterę. Po stercie gruzu w górę i w dół. Korytarzem bez stropu, potem w prawo i - marmury. Spory hol, na nim kilka polowych łóżek, żołnierze i cywile. Adam otworzył drzwi kluczem. Weszliśmy do sporego pokoju z dwoma tapczanami. Wąski stół, trzy fotele. Adam wyjął zapałki i zapalił lampę naftową. - O dziwo, mamy sporo nafty. Wiesz, czego nie ma? Knotów! Będziesz dzielił tę kwaterę ze mną. Podszedł blisko i położył mi rękę na ramieniu. - Stary - powiedział zmęczonym głosem - byle tylko była elektryczność. Damy radę - wierz mi. Obejdziemy się bez słońca! Będą kwarcówy! - Komunizm to władza rad plus elektryfikacja całego kraju - odpowiedziałem. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Odruchowo sięgnąłem po papierosa. Ale wymacałem tylko pustą kieszeń. - Powiesiłem Engelsa. Specjalnie, żeby się wkurwiali! Patrzyłem na ten wizerunek na ścianie, patrzyłem też na Karonia i nie czułem się wkurwiony. - Dlaczego chciał pan mnie widzieć, panie generale? Sięgnął po papierosy, poczęstował mnie, zapaliliśmy. - Papierosy pan ma? - Nie mam. - Niech pan bierze. Jakie? Marlboro, goldeny, kamele? - Marlboro. Wyjął dwa kartony. - Niech pan bierze. Na razie tyle. Patrzyłem, jak łapczywie zaciąga się dymem. Wydawało mi się, że nie bardzo wie, od czego zacząć. Był chyba blisko Wileckiego, przypomniałem go sobie, wiedziałem, że został odsunięty, bo czemuś tam się sprzeciwiał. Mógł mieć koło pięćdziesiątki. Był szczupły i wysoki. Trochę pozował z tym płaszczem zarzuconym na ramiona, żeby sprawiać wrażenie podejmowania decyzji w biegu. - Przypuszcza pan, że nie wiem, od czego zacząć, co? Otóż wiem, i to dobrze. Widziałem chyba wszystkie pana prace. Począwszy od ,,Wujaszka Wani" w Krakowie, w sześćdziesiątym siódmym, skończywszy na ,,Grabarzach" w telewizji pół roku temu. Zamilkł na chwilę, usiłując strząsnąć z papierosa mocno trzymający się słupek popiołu. Potem szeroko rozczapierzoną dłonią dotknął szkła na biurku. Gdy ją odjął, zobaczyłem wilgotny ślad. Spojrzał mi prosto w oczy. I patrzył tak przez dłuższą chwilę. - Wiem, o co pan spyta - powiedział cicho. - I zaraz panu odpowiem. Wie Przed godziną dostałem wiadomość przez satelitę... Nie ma - Nie ma? Pokiwał przecząco głową, wypuszczając dym nozdrzami. - Nie ma. Oparł ręce na biurku i nachylił się do mnie. - Nie ma - powtórzył. - Już taki oderwany, zdałoby się, fakt zmienia radykalnie nasz obraz świata. I co teraz robić? - Wystawić ,,Grabarzy" w Ateneum. - Zgadł pan! Wszedł żołnierz i przyniósł na tacy dwie wielkie filiżanki kawy. Wyprężył się, zasalutował i wyszedł. Nabrałem powietrza, nasypałem cukru, wypiłem dwa łyki. - Panie generale - powiedziałem - asteroid długości dziesięciu kilometrów pierdolnął w Pacyfik, fala wysokości stu metrów zmiotła połowę Europy, Australii - jak pan sam powiedział przed chwilą - nie ma, połowa Ameryki Południowej zapadła się, w Europie Środkowej przeżyło prawdopodobnie kilka milionów, Polski właściwie nie ma. Taki jest stan rzeczy. A pan mnie ściąga i chce, żebym w pustej Warszawie, w cudem ocalałym teatrze Ateneum wystawił ,,Grabarzy"? - Tak. - Dlaczego? I dla kogo? Spojrzał w okno, bo akurat koparka rozwaliła ścianę i podniósł się tuman kurzu. - Na jak długo - mówiłem dalej - wystarczy panu żywności, paliwa, energii, lekarstw? Milczał. Po szybko wypitej kawie zapalił następnego papierosa. Zaczął mówić z nagła, dość cicho i bardzo spokojnie. - Kiedyś, jak się uda, odpowiem panu bardziej szczegółowo na te pytania. Wierzy pan w Boga? - Nie. - Ja też nie. Ale gdyby pan wierzył, powiedziałbym teraz panu, że Bóg daje nam szansę. Szansę stworzenia nowego świata. I my go stworzymy. Stworzymy socjalizm i komunizm. Nie, niech pan tak na mnie nie patrzy, nie jestem szaleńcem. - Generale - uśmiechnąłem się. - To się przecież nie udało. - Bo nie było warunków. - A teraz zaistniały? - Tak. Ale ja nie mam zamiaru pana przekonywać. Chcę tylko, żeby pan mi wystawił ,,Grabarzy". Jest zespół aktorski, ludzie chcą coś robić. - A widzowie? - Jeśli pan zacznie, porozmawiamy. Wie pan, jeśli ludzie zobaczą teatr, jeśli uwierzą, że powraca ż - To zapomną o chlebie. - Tego nie mówię ani na to nie liczę, ale tak myślę, że Że skoro mamy zacząć odbudowywać, To teatr powinien być. Powinien być pierwszy. No, jeden z pierwszych. Spojrzałem w okno, za którym spadały powoli wielkie, mokre płaty śniegu. - Idzie zima - powiedziałem. Karoń nie obejrzał się. Patrzył mi prosto w oczy, przez mnie, niewidzącymi oczami. Myślał o czymś intensywnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. - A co z Holoubkiem? - spytałem. - Słucham? - Wyrwany z zamyślenia nie bardzo wiedział, o co chodzi. - Holoubek? Podobno widziano go we Wrocławiu. Wraca. Da pan wiarę, że Wrocław nietknięty? Ale na pewno nie będzie miał nic przeciw temu, żeby wystawić ,,Grabarzy". Wie Tak pomyślał To będzie znicz nad gruzowiskiem. Taki znicz jest potrzebny. Powiem więcej - konieczny. To jest początek życia. - Życie zaczyna się od teatru? Zaczął mówić po chwili, dość cicho, a dodatkowo ściszał głos coraz bardziej. Przez chwilę sądziłem, że gra, że małpuje, ale zaraz pojąłem, że się mylę. Mówił serio. Byłem pewien, że zdaje sobie sprawę z absurdalności i groteskowości sytuacji. Kontynent skazany był na zagładę. Chmury pyłu uniemożliwią wegetację. Nie ma wody i energii. Transport węgla ze Śląska jest prawie niemożliwy, To wszystko nie ma - Myśli pan, że to nie ma sensu, prawda? A kiedy miało? Pyta pan, czy życie zaczyna się od teatru? ,,Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo". Zgadza się? A tak między nami, pan wie, czym jest teatr? Zaskoczył mnie. - A pan wie? - spytałem. - Może wiem, Wolałbym, żeby pan mi to powiedział. Teatr nie jest odbiciem rzeczywistości, prawda? Rozsiadłem się wygodnie i sięgnąłem po filiżankę, w której kawa prawie już wystygła. Wypiłem. Piłem powoli, małymi łykami, a następnie zapaliłem papierosa. Kochałem to credo. Wypowiadałem je tyle razy. Jako rzuconą od niechcenia myśl, jako wykład, jako rozkaz, jako głos w dyskusji. Teraz zabrzmi ono jako zaklęcie: ,,Niech stanie się życie!". Niech zginie śmierć! - Tak - zacząłem - teatr nie jest odbiciem rzeczywistości. Mimo, że zawiera jej elementy, używa jej klocków, nie daje ani recepty, ani nawet diagnozy. Teatr jest osobną rzeczywistością, nową. Stworzyć teatr to znaczy stworzyć nową rzeczywistość, autonomiczną, niezależną. Nie może się ona zawalić, musi trwać samodzielnie, musi być spójna i niesprzeczna, choć czasem autodestrukcyjna. Słyszał pan trochę o ogólnej teorii względności? - No, mniej więcej. - Właśnie. Promień światła biegnący w pobliżu wielkiej masy ulega zakrzywieniu. Obecność materii zakrzywia przestrzeń. Ale nikt nie wpadł na to, że zachodzi też implikacja odwrotna: jeśli zakrzywić przestrzeń - pojawi się masa, materia. W taki oto sposób materia powstaje ,,z niczego", poprzez ugięcie przestrzeni. To właśnie jest teatr - umieć zakrzywić przestrzeń. Powstaje nowa rzeczywistość. Recepta jest prosta. Ale realizacja! Ho! Bezfiltrowego peta trzymał przy samych wargach. - A niebezpieczeństwo? - spytał. - Oczywiście, że jest. Nie można zbytnio zagiąć przestrzeni. Powstaje masa o takiej gęstości, że światło się z niej nie wyrwie. Czarna dziura. Były takie przypadki. Niedawno jeden w Polsce. Rzeczywistość, która sama zamknie się w sobie. - Potrafiłby pan? - Może. Zamilkliśmy. Wiedziałem, że o to, co najważniejsze, spytać go nie mogę, bo nie odpowie. Wiedziałem, że tak mocno zagiąć przestrzeń potrafi kilku ludzi na świecie. Ściślej: potrafiło, bo już ich nie ma. Zapłacili swoją cenę. Sięgnął do szuflady, wyjął telefon komórkowy. - Niech pan go weźmie. Tu, pod folią, jest przylepiona karteczka. Na niej trzy najważniejsze numery. Dwa pierwsze do mnie, trzeci do mojego zastępcy, generała Dubiela. On jest o wszystkim poinformowany. Gdyby mnie szlag trafił... Może pan żądać wszystkiego. No, w miarę moich możliwości oczywiś W tym momencie go zrozumiałem. To nie był wybryk wysokiego rangą wojaka, który nagle zyskał władzę absolutną. Karoń znał przyszłość. Wiedział wszystko. - Widzi pan - powiedział wstając - to wszystko może zniknąć, może nikt nie przeżyć, Wstałem i ja. - Niech pan nie kończy - powiedziałem. - Ale, tak między nami, wydaje się, że przecenia pan moje możliwości. Udał, że nie słyszy. - Panie Jabłczyński, niech pan jedzie, łazik czeka na pana. Oni też pewnie już czekają. Ma pan do pomocy Adama. Mieli być o dziesiątej. REDAKCJA: Katarzyna Rafałko KOREKTA: Mateusz Suchecki OKŁADKA: Michał Duława ZDJĘCIE NA OKŁADCE: (C) INFINITY | KONWERSJA DO EPUB/MOBI: (C) Wojciech Bieńko i Novae Res 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res. Wydanie pierwsze ISBN 978-83-7942-790-1 NOVAE RES - WYDAWNICTWO INNOWACYJNE al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia tel.: 58 698 21 61, e-mail: Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | literatura piękna, powieść społeczno-obyczajowa |
Wydawnictwo: | Heraclon International Sp. z o.o. |
Okładka: | twarda |
Wymiary: | 0x0 |
ISBN: | 9788382716078 |
Wprowadzono: | 28.12.2022 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.