- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.że kilka ostatnich tygodni spędził jako chirurg, jego ciało wciąż pozostawało ciałem żołnierza. - Powinniśmy udać się wyżej. - Syl unosiła się obok niego jako świetlista wstęga. - Poradzisz sobie? - Zaprowadź nas co najmniej na dziewiąte piętro. - Kiedy tylko natrafimy na klatkę schodową. Tak naprawdę nie znam tej części wież Ruszyli dalej, a on powrócił do starego, znajomego nastawienia. Ciężar Tefta na ramionach niewiele się różnił od dźwigania mostu. Sprawiał, że Kaladin przypomniał sobie tamte czasy. Bieganie z mostem. Jedzenie potrawki. Patrzenie, jak jego przyjaciele umierają... przerażenie każdego Te wspomnienia nie dawały mu pocieszenia. Ale rytm kroków, dźwiganie ciężaru, panowanie nad ciałem w czasie przeciągającego się mar to przynajmniej było znajome. Podążył za Syl w górę kolejnymi schodami, a później jeszcze jednymi. Następnie ruszyli długim tunelem - ułożenie skalnych warstw przypominało tu fale na wzburzonej sadzawce. Kaladin się nie zatrzymywał. Aż nagle coś go zaniepokoiło. Nie umiał wskazać, co kazało mu mieć się na baczności, ale pod wpływem instynktu zasłonił kulę i uskoczył w boczne przejście. Wślizgnął się do alkowy i ukląkł, by zsunąć Tefta z ramion. Przycisnął dłoń do ust nieprzytomnego, by uciszyć jego mamrotanie. Po chwili podfrunęła do niego Syl. Widział ją w ciemnościach, ale nie rozświetlała otoczenia. Wepchnął drugą rękę do kieszeni, mocno ściskając kulę, by swoim blaskiem nie zdradziła jego obecności. - O co chodzi? - spytała Syl. Kaladin pokręcił głową. Nie wiedział, ale nie chciał się odzywać. Kulił się - z nadzieją, że Teft nie zacznie mamrotać ani poruszać się zbyt głośno - a bicie serca odbijało się echem w jego uszach. I wtedy w korytarzu, który opuścił, pojawił się słaby czerwony blask. Syl natychmiast śmignęła, by ukryć swoje światło za ciemną sylwetką Kaladina. Blask przybliżył się, ukazując samotny rubin i parę płonących czerwienią oczu. Oświetlały one przerażającą twarz. Była niemal całkowicie czarna, ze śladami czerwonego marmurkowania pod oczami. Długie ciemne włosy, które wyglądały, jakby utkano z nich również prostą szatę z jednego kawałka tkaniny. To była istota, z którą Kaladin walczył w Palenisku, ta, którą zabił w płonącej komnacie rezydencji. Choć Stopiony odrodził się w nowym ciele, Kaladin rozpoznawał po wzorach na skórze, że to ta sama osoba. Przybyła, by się zemścić. Stopiony najwyraźniej nie dostrzegł Kaladina kryjącego się w ciemności, choć na dłuższą chwilę zatrzymał się na przecięciu tuneli. Na szczęście ruszył dalej drogą, którą wcześniej podążał Kaladin. Na Kaladin ostatnim razem pokonał tego stwora bez Burzowego Światła, ale tylko dlatego, że wykorzystał jego arogancję. Wątpił, by tym razem istota dała mu się tak łatwo zabić. Ci pieśniarze w kli któryś z nich wspomniał, że jeden ze Stopionych mnie szukał. Nazwali go Ścigającym. Ta przybyła do wieży specjalnie po to, by go odnaleźć. - Podążaj za nim - wyszeptał samym ruchem warg, odwracając się do Syl i licząc, że go zrozumie. - Ja znajdę bardziej odosobnioną kryjówkę. Jej linia światła stworzyła na krótką chwilę świetlisty obraz glifu kejeh, który oznaczał ,,potwierdzenie", i pofrunęła za Ścigającym. Już nie mogła zbytnio oddalić się od Kaladina, ale przez jakiś czas mogła za nim podążać. Mógł mieć jedynie nadzieję, że zachowa ostrożność, bo niektórzy ze Stopionych widzieli spreny. Kaladin znów zarzucił sobie Tefta na barki, po czym wyruszył w mrok, pozwalając sobie jedynie na odrobinę światła. Przebywanie w głębi wieży, tak daleko od nieba i wiatru, zawsze miało w sobie coś przytłaczającego - ale w ciemności było gorsze. Aż za łatwo mógł sobie wyobrazić, że zostanie uwięziony tutaj bez kul i przez wieczność będzie wędrował w tym kamiennym grobowcu. Skręcił jeszcze kilka razy, z nadzieją, że znajdzie kolejne schody prowadzące wyżej. Niestety, Teft znów zaczął mamrotać. Zaciskając zęby, Kaladin wszedł do pierwszego pomieszczenia, które udało mu się znaleźć - komnaty z wąskim otworem wejściowym. Tam położył Tefta i próbował stłumić wydawane przez niego odgłosy. Po chwili do środka wpadła Syl, a Kaladin aż podskoczył. - On się zbliża - syknęła. - Poszedł tylko kawałek dalej niewłaściwym korytarzem, po czym przystanął, popatrzył na ziemię i się cofnął. Nie sądzę, by mnie dostrzegł. Podążałam za nim dość długo, by zobaczyć, jak zatrzymał się w miejscu, gdzie jakiś czas temu się ukrywałeś. Znalazł tam niewielki ślad krwi na ścianie. Wyprzedziłam go, ale on wie, że jesteś w pobliżu. Na burze. Kaladin spojrzał na swoje zakrwawione ubranie, a później na Tefta - który mamrotał, mimo wszelkich wysiłków, by go powstrzymać. - Musimy odciągnąć Ścigającego - szepnął Kaladin. - Bądź gotowa odwrócić jego uwagę. Kaladin zostawił przyjaciela w ciemności i odrobinę się wycofał. Zatrzymał się w pobliżu przecięcia tuneli, ściskając skalpel. Nie miał żadnego światła poza Syl, kilka pozostałych kul schował do czarnej sakiewki. Odetchnął głęboko kilka razy i szeptem wyłożył Syl plan. Odpłynęła dalej w głąb czarnego korytarza, pozostawiając go w całkowitych ciemnościach. Nigdy nie udało mu się odnaleźć czystej pustki umysłu, jakiej niektórzy żołnierze podobno doświadczali w walce. Nie był nawet pewien, czy chciałby czegoś takiego. Zapanował jednak nad sobą, oddychał płytko i czujnie nasłuchiwał. Swobodny, rozluźniony, ale gotowy zapłonąć. Jak podpałka czekająca na iskrę. Był gotów wciągnąć Burzowe Światło z reszty kul, ale zamierzał zwlekać z tym do ostatniej chwili. W korytarzu po prawej rozległy się kroki, a na ścianach pojawił się słaby czerwony blask. Kaladin wstrzymał oddech i oparł się plecami o ścianę. Ścigający zamarł tuż przed dotarciem do skrzyżowania i Kaladin wiedział, że istota dostrzegła Syl, która miała przefrunąć w pewnej odległości. Uderzenie serca później szuranie potwierdziło, że Ścigający porzucił skorupę ciała - a czerwona wstęga światła popędziła za sprenem. Odwrócenie uwagi zadziałało. Syl go odciągnie. Orientowali się, że Stopieni nie mogli zranić sprenów - dało się to zrobić jedynie za pomocą Ostrza Odprysku. Co jednak również było tymczasowe - można było pociąć sprena Ostrzem Odprysku, nawet posiekać go na kawałki, a on w swoim czasie wracał do siebie w Krainie Umysłu. Eksperymenty potwierdziły, że jedynym sposobem, by je rozdzielić, było przechowywanie rozdzielonych połówek w klejnotach. Kaladin dał mu dziesięć uderzeń serca, a później wyjął niewielką kulę jako źródło światła i wybiegł na korytarz. Poświęciwszy jedynie krótkie spojrzenie porzuconemu ciału Ścigającego, wpadł do komnaty, w której zostawił Tefta. Zadziwiające, jak duży przypływ energii dawało znalezienie się tak blisko walki. Bez trudu zarzucił sobie przyjaciela na ramiona i odbiegł - jakby znów napełniło go Burzowe Światło. Wykorzystując kulę, wkrótce odnalazł klatkę schodową. Chciał wbiec na wyższą kondygnację, ale słaby blask dochodzący z góry kazał mu się zatrzymać. Z góry odbijały się echem głosy mówiące w rytmach. I z dołu też, jak sobie uświadomił. Porzucił tę klatkę schodową, ale dwa korytarze dalej dostrzegł odległe światła i cienie. Wślizgnął się w boczny korytarz, pot spływał z niego strumieniami, a strachospreny - jak bryły mazi - wyłaniały się z kamienia u jego stóp. Znał to uczucie. Przemykanie się w ciemności. Ludzie z lampami, poruszający się metodycznie, polujący na niego. Oddychając ciężko, pociągnął Tefta w inny boczny korytarz, lecz wkrótce zauważył światła również i tam. Wróg tworzył pętlę powoli zaciskającą się wokół jego pozycji. Ta wiedza sprawiła, że wróciły wspomnienia nocy, gdy zawiódł Nalmę i pozostałych. Nocy, kiedy - podobnie jak przy wielu innych okazjach - on przeżył, choć wszyscy inni zginęli. Kaladin nie był już zbiegłym niewolnikiem, ale uczucie pozostało. - Kaladinie! - Syl podleciała do niego. - Prowadziłam go na skraj tej kondygnacji, ale wpadliśmy na zwykłych żołnierzy i on zawrócił. Chyba zrozumiał, że próbowałam odwrócić jego uwagę. - Jest tu kilka oddziałów. - Kaladin ukrył się w ciemności. - Może cała kompania. Na burze. Ścigający musiał zabrać wszystkich żołnierzy wysłanych do przeszukania domów na piątym piętrze. Wstrząsnęło nim to, w jakim tempie zastawili pułapkę. Musiał przyznać, że pewnie wynikało to z faktu, iż pozwolił żołnierzowi uciec i powiadomić pozostałych. Cóż, wątpił, by wróg znalazł czas, by przywłaszczyć sobie jedną ze stworzonych przez Navani map tego poziomu. Z pewnością nie umieścili straży w każdym korytarzu i na każdej klatce schodowej. Zaciskająca się wokół niego sieć musiała mieć luki. Zaczął szukać. Ruszył bocznym korytarzem, ale dostrzegł zbliżające się cienie. I w następnej klatce schodowej też. Byli nieustępliwi i byli wszędzie. A on nie znał tej okolicy lepiej od nich. Kręcił się korytarzami, aż dotarł do ślepego zaułka. Szybko przeszukał pobliskie komnaty, lecz nie znalazł drogi ucieczki, a kiedy obejrzał się przez ramię, usłyszał głosy. Mówili po azirsku - i z rytmami. Z rosnącym przerażeniem odstawił Tefta, odliczył kule i znów wyjął skalpel. Racja. Musiał... zabrać broń pierwszemu żołnierzowi, którego zabije. Najlepiej włócznię. Coś długiego, jeśli miał przetrwać walkę w tych korytarzach. Syl wylądowała na jego ramieniu i przybrała postać młodej kobiety siedzącej z rękami na kolanach. - Będziemy musieli się przebić - szepnął Kaladin. - Jest szansa, że w tę stronę poślą tylko paru żołnierzy. Zabijemy ich, wyślizgniemy się z pętli i uciekniemy. Pokiwała głową. Ale to nie brzmiało jak ,,paru żołnierzy". I był pewny, że słyszał wśród nich ostrzejszy, bardziej donośny głos. Ścigający nadal za nim podążał, być może wykorzystując niewielkie ślady krwi na ścianach lub podłodze. Kaladin wciągnął Tefta do jednej z komnat, po czym stanął w drzwiach i czekał. Nie uspokoił się, ale był przygotowany. Trzymał skalpel w taki sposób, by móc wbić go od góry w miejsce między skorupą a szyją. Stojąc tak, czuł, jak przytłacza go ciężar wszystkiego. Ciemność, na zewnątrz i w środku. Wyczerpanie. Groza. Wokół pojawiły się ponurospreny, jak poszarpane fragmenty materiału, niczym proporce przymocowane do ścian. - Kaladinie, czy moglibyśmy się poddać? - zapytała cicho Syl. - Ten Stopiony nie przybył tu, by wziąć mnie do niewoli, Syl. - Jeśli umrzesz, znów zostanę sama. - Wyślizgiwaliśmy się z trudniejszych sytu - Urwał, kiedy spojrzał na nią, siedzącą na jego ramieniu. Wydawała się znacznie mniejsza niż zwykle. Nie mógł zmusić się do wypowiedzenia dalszych słów. Nie mógł kłamać. Światło zaczęło wypełniać korytarz, zbliżało się do niego. Kaladin mocniej zacisnął palce na skalpelu. W głębi duszy zawsze wiedział, że do tego dojdzie. Samotny w ciemności, oparty plecami o ścianę, przeciwko przytłaczającej liczbie wrogów. Chwalebna śmierć, ale Kaladin nie chciał chwały. Już w dzieciństwie odrzucił to głupie marzenie. - Kaladinie? - odezwała się Syl. - Co to? Na podłodze? W prawym rogu pojawił się słaby fioletowy blask. Niemal niewidoczny, nawet w ciemności. Kaladin porzucił stanowisko przy drzwiach i przyjrzał mu się. W kamieniu biegła żyła granatów, a jej niewielka część świeciła. Kiedy próbował domyślić się dlaczego, blask się poruszył - przesunął wzdłuż żyły kryształu. Kaladin podążył za nim do otworu wejściowego i patrzył, jak prześlizguje się przez korytarz do pomieszczenia po drugiej stronie. Po krótkim wahaniu schował broń i znów wziął Tefta na ramiona. Wytoczył się na korytarz i usłyszał, że jeden ze zbliżających się wrogów powiedział coś po azirsku. Brzmiał niepewnie, jakby zauważył jedynie jego cień. Na burze. Co on wyprawiał? Gonił widmowe światła, jak gwiazdospreny na niebie? W tej niewielkiej komnacie światło prześlizgnęło się po podłodze i ścianie, ukazując coś, co wyglądało na klejnot zanurzony głęboko w kamieniu. - Fabrial? - odezwała się Syl. - Napełnij go! Kaladin odetchnął Burzowym Światłem i obejrzał się przez ramię. Głosy na zewnątrz i cienie. Zamiast zachować Burzowe Światło na czas walki, wypełnił polecenie Syl i wepchnął Światło w klejnot. Po tym została mu zawartość dwóch, może trzech odłamków. Był właściwie bezbronny. Ściana pękła pośrodku. Zapatrzył się na poruszające się kamienie, ale na szczęście zrobiły to bezgłośnie. Rozsunęły się na tyle, że mógł przejść. Niosąc Tefta, wszedł do ukrytego korytarza. Za jego plecami drzwi zasunęły się gładko, a światło klejnotu zgasło. Kaladin wstrzymał oddech, gdy usłyszał głosy w pomieszczeniu po drugiej stronie, po czym przycisnął ucho do ściany i nasłuchiwał. Niewiele zrozumiał - jakaś kłótnia, w której chyba uczestniczył Ścigający. Kaladin martwił się, że zauważyli zamykające się drzwi, ale nie słyszał drapania ani uderzeń. Z pewnością dostrzegli jednak spreny, które przyciągnął, i wiedzieli, że jest blisko. Nie mógł się zatrzymać. Fioletowe światełko na podłodze zamigotało i poruszyło się, więc dźwigając Tefta, podążył za nim kolejnymi korytarzami. W końcu dotarli do ukrytej klatki schodowej, której - na szczęście - nikt nie pilnował. Wspiął się nią na wyższy poziom, choć każdy krok był coraz trudniejszy, a po piętach deptały mu wyczerpaniospreny. Mimo wszystko szedł dalej, aż światło zaprowadziło go na dziesiąte piętro, a później do kolejnej ciemnej komnaty. Przytłaczająca cisza świadczyła, że dotarli do części wieży, której wróg nie przeszukiwał. Miał ochotę osunąć się na ziemię, ale światło pulsowało uporczywie na ścianie - a Syl zachęciła go, żeby na nie spojrzał. Kolejny zagłębiony klejnot, ledwie widoczny. Wykorzystał resztkę Burzowego Światła, by go napełnić, i prześlizgnął się przez drzwi, które się otworzyły. W całkowitej ciemności położył Tefta na ziemi i poczuł, że drzwi zamknęły się za nim. Nie miał siły, by rozejrzeć się po otoczeniu, jedynie osunął się z drżeniem na zimną kamienną podłogę. I w końcu pozwolił sobie zasnąć. 45. Odważne serce, przenikliwy i przebiegły umysł 45 Odważne serce, przenikliwy i przebiegły umysł Dziewięć lat wcześniej Eshonai powiedziano, że tworzenie map świata odzierało go z tajemnicy. Niektórzy ze słuchaczy upierali się, że dzicz powinna pozostać niezbadana - kraina sprenów i wielkoskorupów - a próbując zamknąć ją na papierze, ryzykowała, że ukradnie jej tajemnice. Uznała to za śmieszne. Dostroiła się do Podziwu, kiedy weszła do lasu - wokół drzew podskakiwały życiospreny, jaskrawozielone kulki z wystającymi białymi kolcami. Bliżej Strzaskanych Równin było bardziej płasko, i tylko gdzieniegdzie wyrastały skałopąki. Tu jednak rośliny wzrastały bujnie. Jej bliscy często udawali się do lasu po drewno i grzyby, jednak zawsze szli dokładnie tą samą drogą. Dzień marszu w górę rzeki i w głąb lasu, zbiory, powrót. Tym razem postanowiła, że się rozdzielą - co ich bardzo zaniepokoiło. Obiecała, że spotkają się w zwyczajowym obozie, po przeprowadzeniu zwiadu wzdłuż całego zewnętrznego skraju lasu. Po kilku dniach wędrówki dotarła do rzeki od drugiej strony. Teraz mogła wrócić wzdłuż niej przez środek lasu i dotrzeć do obozu rodziny. Przyniesie nową mapę, pokazującą, jak duży jest las, przynajmniej na jednym brzegu. Ruszyła wzdłuż strumienia, dostrojona do Radości, a towarzyszyły jej pływające rzekospreny. Wszyscy tak się martwili, że w czasie burz była sama. Cóż, kilkanaście razy w życiu spędziła burzę na otwartej przestrzeni i bez trudu to przetrwała. A do tego mogła się schronić między drzewami. Rodzina i przyjaciele i tak się przejmowali. Całe życie przeżyli na niewielkim obszarze, marząc o dniach, kiedy uda im się podbić jedno z dziesięciu starożytnych miast na skraju Strzaskanych Równin. Cóż za ograniczony cel. Dlaczego nie wyruszyć dalej, zobaczyć, co jeszcze jest na świecie? Ale nie. Istniał tylko jeden możliwy cel - zdobyć jedno z miast. Znaleźć schronienie za walącymi się murami, ignorując barierę, jaką stanowiły lasy. Eshonai uznała to za dowód, że natura okazała się silniejsza od tworów słuchaczy. Te lasy pewnie istniały, gdy starożytne miasta dopiero wybudowano. Jednakże las wciąż rozkwitał, a one popadły w ruinę. Nie można było ukraść tajemnic czegoś tak potężnego, po prostu to badając. Można się było jedynie uczyć. Usiadła w pobliżu kamienia i rozwinęła mapę wykreśloną na cennym papierze. Jej matka była jedną z nielicznych we wszystkich rodzinach, która znała Pieśń Wyrabiania Papieru, a Eshonai z jej pomocą udoskonaliła proces. Piórem i tuszem wykreśliła bieg rzeki w miejscu, gdzie wpadła do lasu, a później osuszyła tusz i zwinęła mapę. Choć była pewna siebie, dostrojona do Zdecydowania, narzekania pozostałych ostatnio wyjątkowo ją męczyły. ,,Wiemy, gdzie jest las i jak do niego dotrzeć. Po co określać jego wielkość? Co to da?". ,,Rzeka płynie w tę stronę. Wszyscy wiedzą, gdzie ją znaleźć. Po co umieszczać ją na papierze?". Zbyt wielu z jej rodziny pragnęło udawać, że świat jest mniejszy niż w rzeczywistości. Eshonai była przekonana, że dlatego wciąż sprzeczali się z innymi rodzinami słuchaczy. Gdyby świat składał się jedynie z ziem wokół dziesięciu miast, walka o tę ziemię miałaby sens. Ale ich przodkowie nie walczyli między sobą. Ich przodkowie zwrócili twarze w stronę burzy i wymaszerowali, porzucając własnych bogów w imię wolności. Eshonai zamierzała wykorzystać tę wolność. Zamiast siedzieć przy ogniu i narzekać, zamierzała doświadczyć piękna, które dawała im Pielęgnacja. I zadawać najważniejsze pytanie ze wszystkich. ,,Co teraz odkryję?". Eshonai szła dalej, oceniając bieg rzeki. Miała własne metody obliczania odległości, a następnie sprawdzała swoje dzieło, przyglądając się mu pod różnymi kątami. Rzeka płynęła przez wiele dni po zakończeniu burzy. Jak? Kiedy pozostała woda odpłynęła lub została wypita, dlaczego ta rzeka nie przestawała płynąć? Gdzie miała początek? Rzeki i ich pokryte skorupą spreny ją fascynowały. Rzeki były znakami, drogowskazami, drogami. Nie można było się zgubić, jeśli się wiedziało, gdzie jest rzeka. Zatrzymała się na obiad w pobliżu jednego z zakoli i odkryła rodzaj kremlika, który był zielony jak drzewa. Nigdy wcześniej nie widziała takiego odcienia. Musiała powiedzieć o nim Venli. - Kradzież tajemnic natury - powiedziała z Rozdrażnieniem. - Czymże jest tajemnica, jeśli nie niespodzianką, którą należy odkryć? Dojadła ugotowane na parze haspery, zgasiła ognisko i rozpędziła ogniospreny, po czym ruszyła dalej. Obliczała, że dotarcie do rodziny zajmie jej półtora dnia. A później, jeśli znów ich pozostawi i obejdzie las z drugiej strony, będzie miała jego kompletny obraz. Było tyle rzeczy do zobaczenia, do poznania, do zrobienia. A ona zamierzała odkryć je wszystkie. Zamierzał Co to było? Zmarszczyła czoło i przystanęła. Nurt rzeki nie był teraz silny, następnego dnia pewnie będzie ledwie ciurkać. Ponad jej bulgotaniem słyszała dochodzące z pewnej odległości okrzyki. Czy to pozostali wyruszyli, by ją odnaleźć? Pośpieszyła naprzód, dostrajając się do Podekscytowania. Może nabrali chęci na odwiedzanie nowych miejsc. Dopiero kiedy niemal dotarła do źródła dźwięków, uświadomiła sobie, że coś było z nimi bardzo nie w porządku. Brzmiały płasko, bez śladu rytmów. Jakby wydawali je umarli. Po chwili wyszła zza zakrętu i ujrzała przed sobą coś o wiele cudowniejszego - i bardziej przerażającego - niż mogła sobie wyobrazić. Ludzie. *** - ,,...Tępoforma straszliwa, myśli utracenie" - zacytowała Venli. - ,,Spośród wszystkich najniższa, rozumu jej brak. By ją odnaleźć, nie myślcie o cenie. Ona was odnajdzie i przyniesie żal". Odetchnęła głęboko i usiadła wygodniej w namiocie. Była z siebie dumna. Dziewięćdziesiąt jeden zwrotek, wyrecytowanych idealnie. Jej matka, Jaxlim, pokiwała głową, nie przerywając tkania. - To była jedna z twoich lepszych recytacji - powiedziała z Pochwałą. - Jeszcze trochę ćwiczeń i przejdziemy do kolejnej pieśni. - wszystko wypowiedziałam poprawnie. - Pomyliłaś siódmą zwrotkę z piętnastą. - Kolejność nie ma znaczenia. - Zapomniałaś też o dziewiętnastej. - Wcale nie. - Venli odliczyła je w głowie. Pracoforma? - ...Tak? - Tak. Ale nie musisz być zawstydzona. Dobrze sobie radzisz. Dobrze? Venli całe lata zapamiętywała pieśni, podczas gdy Eshonai nie robiła właściwie nic użytecznego. Venli była lepsza niż dobra. Była doskonała. zapomniała o całej zwrotce? Spojrzała na matkę, która nuciła cicho, pracując przy krośnie. - Dziewiętnasta zwrotka nie jest aż tak ważna - stwierdziła Venli. - Nikt nie zapomni, jak stać się robotnikiem. I tępoforma. Po co mamy zwrotkę na jej temat? Nikt nie wybrałby jej z własnej woli. - Musimy pamiętać o przeszłości - odparła matka w Rytmie Straty. - Musimy pamiętać, przez co przeszliśmy, żeby dotrzeć tutaj. Musimy pilnować, żeby się nie zapomnieć. Venli dostroiła się do Rozdrażnienia. A wtedy Jaxlim zaczęła pięknie śpiewać w rytmach. W głosie jej matki było coś niesamowitego. Nie był potężny ani mocny, ale przypominał nóż - wąski, ostry, niemal płynny. Ciął samą duszę Venli i wkrótce Rozdrażnienie zastąpił Podziw. Nie, Venli nie była doskonała. Jeszcze nie. Ale jej matka tak. Jaxlim śpiewała dalej, a Venli patrzyła urzeczona i czuła się zawstydzona swoimi wcześniejszymi dąsami. Po prostu czasami było jej bardzo ciężko. Siedziała tutaj, dzień po dniu, i zapamiętywała, podczas gdy Eshonai się bawiła. Obie były już prawie dorosłe, Eshonai został tylko rok, a Venli niewiele ponad dwa. Miały być odpowiedzialne. Matka w końcu urwała po dziesiątej zwrotce. - Dziękuję - powiedziała Venli. - Za to, że zaśpiewałam coś, co słyszałaś tysiąc razy? - Za przypomnienie mi, do czego mają doprowadzić moje ćwiczenia. - Venli dostroiła się do Pochwały. Matka dostroiła się do Radości i pracowała dalej. Venli podeszła do wejścia do namiotu i wyjrzała na zewnątrz, gdzie członkowie rodziny zajmowali się różnymi rzeczami, takimi jak rąbanie drewna i obalanie drzew. Byli rodziną Pierwszego Rytmu i mieli szlachetne pochodzenie. Jednakże, choć było ich wiele tysięcy, od lat nie panowali nad miastem. Ciągle mówili, że wkrótce jedno z nich odzyskają. Wyprowadzą atak z lasu tuż przed burzą i odzyskają prawowitą siedzibę. Był to doskonały i godny cel, jednak Venli odkryła, że nie czuje satysfakcji, gdy patrzy na wojowników robiących strzały i ostrzących starożytne metalowe włócznie. Czy do tego ograniczało się życie? Ciągłej walki o te same dziesięć miast? Z pewnością było dla nich coś więcej. Z pewnością było coś więcej dla niej. Nauczyła się kochać pieśni, ale chciała je też wykorzystać. Odnaleźć tajemnice, które obiecywały. Czy Roshar stworzyłby kogoś takiego jak Venli, by następnie kazać jej siedzieć w namiocie ze skóry i zapamiętywać słowa, aż w końcu przekaże je dalej i umrze? Nie. Musiała mieć jakieś przeznaczenie. Coś wielkiego. - Eshonai myśli, że powinniśmy nakreślić rysunki oznaczające zwrotki pieśni - powiedziała Venli. - Stworzyć sterty papierów zapełnionych obrazkami, żebyśmy nie zapomnieli. - Twoja siostra czasami ma w sobie mądrość. Venli dostroiła się do Zdrady. - Nie powinna na tak długo opuszczać rodziny i samolubnie marnować czasu. Powinna uczyć się pieśni tak samo jak ja. To również jej obowiązek, jako twojej córki. - Tak, masz rację. Ale Eshonai ma odważne serce. Musi jedynie się nauczyć, że rodzina jest ważniejsza od policzenia wzgórz otaczających obóz. - Ja mam odważne serce! - Ty masz przenikliwy i przebiegły umysł. Podobnie jak twoja matka. Nie lekceważ własnych talentów tylko dlatego, że zazdrościsz drugiemu. - Zazdroszczę? Jej? Matka Venli nie przerywała tkania. Nie musiała wykonywać takiej pracy - jej pozycja powierniczki pieśni była wysoka, być może najważniejsza w całej rodzinie. Jednakże matka zawsze starała się być zajęta. Mówiła, że praca fizyczna dodaje siły jej ciału, a powtarzanie pieśni jest pracą dla umysłu. Venli dostroiła się do Niepokoju, później Pewności, i znów Niepokoju. Podeszła do matki i usiadła na zydlu obok niej. Jaxlim emanowała Pewnością, nawet oddając się czemuś tak prostemu jak tkanie. Skomplikowany wzór jej skóry, składający się z falujących czerwonych i czarnych linii, był jednym z najpiękniejszych w obozie - jak prawdziwy marmur. Eshonai odziedziczyła kolory po matce. Venli, rzecz jasna, była podobna do ojca - głównie biel i czerwień, połączone we wzorze bardziej przypominającym zawijasy. Wielu twierdziło, że nie widzi małych plamek czerni na jej szyi, ale ona je dostrzegała. Połączenie wszystkich trzech kolorów było niewiarygodnie rzadkie. - Matko, chyba coś odkryłam - powiedziała z Podekscytowaniem. - A cóż takiego? - Znów eksperymentowałam z różnymi sprenami. Zabierałam je na burze. - Zostałaś przed tym ostrzeżona. - Nie zakazałaś mi, więc robiłam to dalej. Czy mamy zawsze robić tylko to, co nam każą? - Wielu mówi, że nie potrzebujemy niczego poza pracoformą i paroformą - powiedziała matka z Zastanowieniem. - Mówią, że poszukiwanie innych form to robienie kroku w stronę form mocy. - A co ty mówisz? - Zawsze tak bardzo przejmujesz się moim zdaniem. Większość dzieci, kiedy osiągnie twój wiek, zaczyna rzucać wyzwanie swoim rodzicom lub ich ignorować. - Większość dzieci nie ma ciebie za matkę. - Pochlebstwo? - spytała Jaxlim z Rozbawieniem. - do końca. - Venli dostroiła się do Rezygnacji. - Matko, chcę wykorzystywać to, czego się nauczyłam. Moją głowę wypełniają pieśni o formach. Jak mogę nie czuć pragnienia, by je odkryć? Dla dobra naszego ludu. Jaxlim w końcu przestała tkać. Odwróciła się na zydlu, zbliżyła do Venli i złapała ją za ręce. Zamruczała, po czym zanuciła cicho do Pochwały - czysta melodia, bez słów. Venli zamknęła oczy i pozwoliła, by pieśń ją omyła, i wydawało jej się, że czuje wibracje skóry matki. Czuje jej duszę. Robiła to, od kiedy pamiętała. Polegała na niej i jej pieśniach. Od kiedy ojciec odszedł, wyruszył na poszukiwanie wschodniego morza. - Jestem z ciebie dumna, Venli. Dobrze sobie poradziłaś przez te ostatnie lata, zapamiętując, kiedy Eshonai się poddała. Zachęcam cię do dalszej pracy nad sobą, ale pamiętaj, nie wolno ci się rozproszyć. Potrzebuję cię. Potrzebujemy cię. Venli pokiwała głową, po czym zanuciła w tym samym rytmie, dostrajając się do Pochwały w harmonii z matką. Czuła w tych palcach miłość, ciepło, akceptację. I wiedziała, że cokolwiek się stanie, matka nią pokieruje. Podtrzyma ją. Z pieśnią, która przebijała nawet burze. Matka powróciła do tkania, a Venli znów zaczęła recytować. Wypowiedziała całość i tym razem nie przegapiła zwrotki. Kiedy skończyła, czekała, popijając wodę, z nadzieją na pochwałę matki. Ale Jaxlim dała jej coś lepszego. - Opowiedz mi o tych eksperymentach ze sprenami, które przeprowadzałaś. - Próbuję odnaleźć wojnoformę! - powiedziała Venli z Niecierpliwością. - W czasie burz trzymałam się w pobliżu skraju schronienia i próbowałam przyciągnąć właściwe spreny. To trudne, bo większość sprenów ucieka przede mną, kiedy wzmaga się wiatr. Jednak ostatnim razem czułam, że jestem blisko. Kluczem jest bólospren. One zawsze kręcą się w okolicy w czasie burz. Jeśli uda mi się utrzymać jednego z nich blisko mnie, sądzę, że będę mogła przyjąć formę. Gdyby jej się to udało, byłaby pierwszym słuchaczem w wojnoformie od wielu pokoleń. Od czasu, gdy ludzie i pieśniarze zniszczyli się nawzajem w ostatniej bitwie. To było coś, co mogła dać swoim rodakom, coś, co zostanie zapamiętane! - Porozmawiajmy z Piątką. - Jaxlim wstała od krosna. - Zaczekaj. - Venli wzięła ją za rękę i dostroiła się do Napięcia. - Zamierzasz przekazać im, co ci powiedziałam? O wojnoformie? - Naturalnie. Jeśli masz podążać dalej tą ścieżką, potrzebujemy ich błogosławieństwa. - Może powinnam jeszcze poćwiczyć. Zanim komukolwiek powiemy. Jaxlim zanuciła z Reprymendą. - To przypomina twoją odmowę śpiewania pieśni publicznie. Obawiasz się, że znów narazisz się na porażkę, Venli. - Nie. Oczywiście, że nie, matko. Po prostu sądzę, że byłoby lepiej, gdybym wiedziała, że to na pewno się uda. Nim wywołam zamieszanie. Dlaczego ktoś mógłby nie chcieć uzyskać pewności, zanim narazi się na śmieszność, kiedy mu się nie uda? To nie znaczyło, że Venli była tchórzem. Zamierzała przyjąć nową formę, choć nikt inny tego nie zrobił. To było odważne. Chciała po prostu zapanować nad okolicznościami i tyle. - Chodź ze mną - powiedziała Jaxlim z Pokojem. - Inni rozmawiali na ten zwróciłam się do nich, kiedy spytałaś mnie poprzednim razem. Zasugerowałam starszym, że uważam przyjęcie nowych form za możliwe, i wierzę, że oni są gotowi spróbować. - Naprawdę? - Tak. Chodź. Docenią twoją inicjatywę. Ona też jest wśród nas rzadka, w tej formie. Jest o wiele lepsza niż tępoforma, ale i tak wpływa na nasze umysły. Potrzebujemy innych form, wbrew temu, co mogą twierdzić niektórzy. Venli poczuła, że dostraja się do Podekscytowania, gdy opuściła z matką namiot. Gdyby udało jej się uzyskać wojnoformę, czy to otworzyłoby jej umysł? Uczyniłoby ją jeszcze odważniejszą? Uciszyło obawy i niepokoje, które często czuła? Pożądała osiągnięć. Pragnęła uczynić ich świat lepszym, mniej nudnym, bardziej ożywionym. Chciała być tą, która poprowadzi swój lud do wielkości. Z kremu w stronę niebios. Piątka zebrała się wokół ogniska wśród drzew i omawiała taktykę ataku w czasie nadchodzącej bitwy. Co ograniczało się głównie do decydowania, jakie przechwałki wykrzyknąć i którzy wojownicy mają jako pierwsi rzucić włóczniami. Jaxlim podeszła do starszych i zaśpiewała pełną pieśń Podekscytowania. Rzadki występ powierniczki pieśni, a każda zwrotka sprawiała, że Venli stała coraz bardziej wyprostowana. Po zakończeniu pieśni Jaxlim wyjaśniła, co powiedziała jej Venli. Starsi byli rzeczywiście zainteresowani. Uświadamiali sobie, że nowe formy były warte ryzyka. Pewna, że nie zostanie odrzucona, Venli wystąpiła do przodu i dostroiła się do Zwycięstwa. Kiedy jednak zaczęła, coś rozległo się pod miastem. Bębny wojenne? Piątka chwyciła za broń - starożytne topory, włócznie i miecze, każdy cenny i przekazywany z pokolenia na pokolenie, słuchacze bowiem nie mieli jak tworzyć nowych metalowych broni. Ale co to mogło być? Żadna inna rodzina nie zaatakowałaby ich na pustkowiu. Nie wydarzyło się to od pokoleń, od czasu, gdy rodzina Czystej Pieśni napadła na rodzinę Czwartej Części, by ukraść im broń. Ci z Czystej Pieśni zostali za ten czyn odrzuceni przez wszystkich pozostałych. Venli została na miejscu, gdy starsi odeszli. Nie chciała brać udziału w potyczce - jeśli rzeczywiście o to chodziło. Była uczennicą powierniczki pieśni, zbyt cenną, by ryzykować w bitwie. Miała nadzieję, że cokolwiek to było, wkrótce się skończy, a ona będzie mogła powrócić do pławienia się w szacunku starszych. I dlatego jako jedna z ostatnich usłyszała o niewiarygodnym odkryciu Eshonai. Jako jedna z ostatnich dowiedziała się, że ich świat zmienił się na zawsze. I jako jedna z ostatnich odkryła, że jej wspaniała deklaracja została całkowicie przyćmiona przez czyny lekkomyślnej siostry. 46. Ciężar wieży 46 Ciężar wieży Podchodzę do tego tekstu na równi z trwogą i nadzieją. I nie wiem, która z nich powinna mną kierować. Rytm Wojny, s. 1 Raboniel odmówiła Navani służących. Stopiona najwyraźniej sądziła, że życie bez nich będzie dla niej utrudnieniem. Dlatego Navani pozwoliła sobie na odrobinę dumy, kiedy wyszła z komnat pierwszego pełnego dnia okupacji Urithiru. Włosy miała czyste i zaplecione, prostą havah porządnie uprasowaną, i nałożony makijaż. Mycie w zimnej wodzie nie było przyjemne, ale fabriale nie działały, zatem nie mogłaby się spodziewać ciepłej wody nawet gdyby miała służbę. Zaprowadzono ją do biblioteki w piwnicach Urithiru. Raboniel siedziała za biurkiem Navani i przeglądała jej notatki. Po przybyciu Navani ukłoniła się starannie, na tyle nisko, by okazać posłuszeństwo - ale nie tak, by zasugerować podporządkowanie. Stopiona odsunęła krzesło do tyłu i oparła się łokciem o biurko, po czym przy akompaniamencie nucenia machnęła ręką, by odprawić strażników. - Jaką podjęłaś decyzję? - Zorganizuję swoje uczone, Starożytna, i będziemy dalej prowadzić badania pod waszym nadzorem. - Mądrzejszy wybór, ale i bardziej niebezpieczny, Navani Kholin. - Raboniel zanuciła inny ton. - Nie znalazłam w tych notatkach diagramów latającej machiny. Navani udała, że się zastanawia, ale już rozważyła tę kwestię. Tajemnice latającej platformy nie mogły pozostać w ukryciu, zbyt wiele uczonych Navani je znało. Poza tym sporo z tych nowych złączonych fabriali - które pozwalały na ruch w poziomie przy zachowaniu wysokości - wykorzystywano już w wieży. Choć fabriale nie działały, podwładni Raboniel z pewnością mogli zrozumieć ich działanie. Po długim wewnętrznym sporze doszła do wniosku, że musiała oddać tę tajemnicę. Jej największą nadzieją na wydostanie się z tej sytuacji było udawanie, że jest gotowa współpracować z Raboniel, jednocześnie grając na czas. - Celowo nie trzymam najważniejszych diagramów nigdzie poza własną głową - skłamała. - Wyjaśniam swoim uczonym każdy element, którego potrzebuję, gdy go potrzebuję. Jeśli dostanę dość czasu, mogę narysować dla was mechanizm sprawiający, że machina działa. Raboniel zanuciła w rytmie, ale Navani nie umiała ocenić, co on oznacza. Stopiona wydawała się jednak sceptyczna, gdy wstała i gestem kazała jej usiąść. Umieściła trzcinę w jej dłoni i zaplotła ręce na piersi. Cóż, dobrze. Navani rysowała szybko i sprawnie. Stworzyła schemat złączonego fabriala i dodała krótkie wyjaśnienie, jak działał, a później narysowała większy diagram całych setek umieszczonych w latającej machinie. - Tak - stwierdziła Raboniel, gdy Navani narysowała ostatnie elementy. - Ale jak sprawiacie, że lata w poziomie? Przy wykorzystaniu takiej konstrukcji z całą pewnością można unieść machinę wysoko w powie ale musiałaby pozostać w tym miejscu. Chyba nie spodziewasz się, że uwierzę, że macie machinę poruszającą się po ziemi w idealnej koordynacji z tą na niebie? - Wiecie więcej na temat fabriali, niż się spodziewałam, Pani Życzeń. Raboniel zanuciła w rytmie. - Szybko się uczę. - Wskazała na notatki na biurku Navani. - W przeszłości mój rodzaj miał problemy ze skłonieniem sprenów do objawienia się w Krainie Materii jako urządzenia. Wygląda na to, że Pustkospreny nie są naturalnie skłonne do poświęceń jak te Honoru i Pielęgnacji. Navani zamrugała, gdy dotarły do niej implikacje. Nagle kilkanaście luźnych wątków w jej umyśle połączyło się ze sobą, tworząc gobelin. Wyjaśnienie. To dlatego fabriale w wieży - pompy, mechanizmy wind - nie miały klejnotów z uwięzionymi sprenami. Na to było wyjaśnienie Duszników. Otoczyły ją podziwospreny jak kręgi błękitnego dymu. Duszniki nie zawierały sprenów, bo same były sprenami. Objawiającymi się w Krainie Materii jak Ostrza Odprysku. Po tej stronie spreny stawały się metalem. Jakim sposobem starożytne spreny skłoniono do objawienia się jako Duszniki zamiast Ostrzy? - Widzę, że nie wiedziałaś. - Raboniel podciągnęła sobie krzesło. Nawet siedząc, była o stopę wyższa od Navani. Robiła tak dziwne wrażenie: postać okryta pancerzem, jakby przygotowująca się do wyruszenia na wojnę, przeglądająca notatki. - Dziwne, że poczyniliście tak wielkie postępy, o których nawet nie marzyliśmy w poprzednich epokach, a jednak zapomnieliście o znacznie prostszym sposobie, z jakiego korzystali wasi przodkowie. - nie mieliśmy dostępu do sprenów, które chciałyby z nami rozmawiać. Na złote klucze nie wierzę, że tego nie dostrzegliśmy. Implika - Ruch w poziomie? Navani czuła się wręcz oszołomiona, gdy szkicowała odpowiedź. - Nauczyliśmy się rozdzielać płaszczyzny ruchu w złączonych fabrialach. Trzeba wykorzystać konstrukcję z aluminiowych drutów, umieszczonych w taki sposób, by dotykały klejnotu. To pozwala klejnotowi zachować niezmienioną pozycję w pionie, a jednocześnie poruszać się w poziomie. - Fascynujące. Ralka wy nazywacie go alumi wpływa na Związek. To całkiem przemyślne. Znalezienie właściwej konfiguracji z pewnością wymagało wielu testów. - Minął ponad rok - przyznała Navani. - Od chwili, kiedy w ogóle pojawiła się taka teoria. Mamy problem, że nie możemy poruszać się jednocześnie w pionie i w pozio fabriale, które unoszą nas w górę i opuszczają, są kapryśne i zbliżamy do nich aluminium dopiero po tym, jak je zablokujemy w pozycji. - To niedogodność. - Owszem, ale wymyśliliśmy system, w którym najpierw się zatrzymujemy, a dopiero później poruszamy się w poziomie. To kłopotliwe, zwłaszcza że łączotrzciny bardzo trudno zmusić do działania na poruszających się obiektach. - Wydaje się, że powinien istnieć sposób, by wykorzystać tę wiedzę do stworzenia łączotrzcin, z których można korzystać w ruchu. - Raboniel przyjrzała się rysunkowi Navani. - Też tak sądziłam. Wyznaczyłam niewielką grupę do zajęcia się tą kwestią, ale zaprzątały nas głównie inne. Wasze bronie przeciwko Świetlistym wciąż wzbudzają moją dezorientację. Raboniel zanuciła w szybkim, lekceważącym rytmie. - Starożytna technologia ledwie działa. Możemy wyssać Burzowe Światło ze Świetlistego, zgadza się... jak długo pozostaje w jednej pozycji przebity jedną z naszych broni. Ta metoda nie powstrzymuje sprena przed związaniem się z nowym Świetlistym. Ucieszyłoby mnie, gdyby wasze spreny dawało się łatwiej uwięzić w klejnotach. - Przekażę tę prośbę dalej. Raboniel zanuciła w innym rytmie, po czym się uśmiechnęła. Na jej marmurkowej twarzy, smukłej i niebezpiecznej, trudno było nie interpretować tego uśmiechu jako drapieżnego. Jednakże w tej sprawnej wymianie zdań było również coś kuszącego. Kilka minut rozmowy i Navani poznała tajemnice, które próbowała rozwikłać przez dziesięciolecia. - Tak zakończymy wojnę, Navani. - Raboniel wstała. - Dzięki informacjom. Dzielonym. - A to w jaki sposób ma zakończyć wojnę? - Pokażemy wszystkim, że dzięki współpracy nasze życie stało się lepsze. - Pod władzą pieśniarzy. - Oczywiście. Widać po tobie, że jesteś wnikliwą uczoną, Navani Kholin. Gdybyś mogła wielokrotnie polepszyć życie swoich rodaków, czy nie warto dla osiągnięcia tego celu zrezygnować z samostanowienia? Popatrz, co osiągnęłyśmy w ciągu zaledwie kilku minut, kiedy podzieliłyśmy się wiedzą? Podzieliłyśmy się z powodu twoich gróźb, pomyślała Navani, ale pilnowała, by wyraz twarzy nie zdradził jej przemyśleń. To nie była swobodna wymiana. Nieważne, co mi mówisz, Raboniel. Możesz wyjawić dowolną tajemnicę - bo jestem w twojej mocy. Możesz mnie po prostu zabić, kiedy dostaniesz wszystko, czego chcesz. Mimo to uśmiechnęła się do Raboniel. - Chciałabym zobaczyć swoje uczone, Pani Życzeń, zorientować się, jak są traktowane, i poznać rozmiar strat. Miała nadzieję, że w ten sposób zwróciła uwagę na jedną kwestię. Niektóre z jej przyjaciółek zostały zamordowane. Nie zamierzała tak po prostu o tym zapomnieć. Raboniel zanuciła i gestem przywołała Navani do siebie. To miało wymagać zachowania niepewnej równowagi, gdy obie będą próbowały wzajemnie się oszukiwać. Navani musiała bardzo się pilnować, by Raboniel jej nie oszukała. To była jej jedyna przewaga nad uczonymi. Może nigdy nie okaże się godna, by do nich dołączyć, ale miała znacznie więcej doświadczenia w prawdziwym świecie polityki. Raboniel i Navani weszły do drugiego pomieszczenia biblioteki - tego, w którym znajdowało się więcej biurek i krzeseł. Najlepsi ludzie Navani - żarliwcy i uczone - siedzieli na podłodze ze zwieszonymi głowami. Wyraźnie zmuszono ich do spania tutaj, o czym świadczyły rozłożone koce. Kilka osób uniosło głowy na jej widok i Navani dostrzegła z ulgą, że Rushu i Falilarowi nie stała się krzywda. Szybko przeliczyła obecnych i natychmiast dostrzegła, kogo brakuje. Podeszła do Falilara, kucnęła i spytała: - Neshan? Inabar? - Zabite, jasności - odparł cicho. - Znajdowały się w sali z kryształową kolumną, razem z obiema podopiecznymi Neshan, żarliwczynią Vevanarą i garstką pechowych żołnierzy. Navani się skrzywiła. - Przekaż informacje - szepnęła. - Na razie współpracujemy z okupantem. - Podeszła do Rushu. - Cieszę się, że masz się dobrze. Żarliwczyni - po której widać było ślady płaczu - pokiwała głową. - Właśnie tu schodziłam, żeby zgromadzić skryby do pomocy przy katalogowaniu tamtej zniszczonej komnaty, to się wydarzyło. Jasności, czy sądzicie, że istniał jakiś związek? W chaosie Navani niemal zapomniała o dziwnym wybuchu. - Może przypadkiem znalazłaś wśród zniszczeń napełnione kule? A dokładniej, taką z dziwnym Pustkowym Światłem, dodała w myślach. - Nie, jasności. Sami widzieliście to miejsce. Było w ruinie. Ale zaciemniłam je, żeby sprawdzić, czy coś nie świeci, i nic nie dostrzegłam. Ani śladu Burzowego Światła, a nawet Pustkowego Światła. Jak się obawiała Navani. Czymkolwiek był wybuch, musiał być powiązany z tą dziwną kulą - a sama kula najpewniej została zniszczona. Navani wstała i podeszła do Raboniel. - Nie musieliście zabijać moich uczonych w czasie ataku. Nie były dla was zagrożeniem. Raboniel zanuciła w szybkim rytmie. - To ostatnie ostrzeżenie, Navani. Będziesz się do mnie zwracać, używając mojego tytułu. Nie chciałabym, żeby stała ci się krzywda, ale musisz przestrzegać zasad obowiązujących od tysiącleci. - rozumiem, Pani Życzeń. Sądzę, że wysłanie pozostałych przy życiu ludzi do pracy byłoby dobre dla morale. Czego od nas oczekujecie? - By okres przejściowy nie był tak trudny, niech nadal pracują nad tym, co robiły przed moim przybyciem. - Wiele pracowało nad fabrialami, które już nie działają. - W takim razie niech tworzą diagramy. I opisują eksperymenty, które przeprowadzały przed okupacją. Mogę dopilnować, by ich nowe teorie zostały przetestowane. Czy to znaczyło, że istniał sposób, by uruchomić fabriale w wieży? - Jak sobie życzycie. A później wzięła się do pracy nad prawdziwym problemem - zaplanowaniem, jak wydostać ich z tego bałaganu. *** Kaladina obudził deszcz. Zamrugał, czując mgiełkę na twarzy, i ujrzał niebo rozświetlone znieruchomiałymi błyskawicami - które nie gasły, ale wisiały w powietrzu na tle kłębiących się czarnych chmur. Przypatrywał się przez chwilę temu dziwnemu zjawisku, po czym przetoczył się na bok, na wpół zanurzony w kałuży lodowatej wody. Gdzie się znalazł? Czy to było Palenisko? Obozy wojskowe? żadne z nich? Z jękiem zmusił się do wstania. Nie wydawało się, że jest ranny, ale głowa go bolała. Żadnej broni. Bez włóczni czuł się nagi. Uderzał go niesiony wiatrem deszcz, woda leciała z nieba całymi falami - i mógłby przysiąc, że wśród deszczu dostrzegał zarys sylwetek. Jakby, spadając, krople tworzyły kształty. Krajobraz był ciemny i sugerował odległe granie. Kaladin ruszył przez wodę i z zaskoczeniem stwierdził, że nie widzi żadnych sprenów - nawet deszczosprenów. Wydawało mu się, że dostrzega światło na szczycie wzgórza, ruszył więc w górę zbocza, ostrożnie, by nie poślizgnąć się na mokrych skałach. Częściowo zastanawiał się, dlaczego w ogóle cokolwiek widzi. Poszarpane, znieruchomiałe błyskawice nie dawały wiele światła. Czy nie przebywał kiedyś w takim miejscu? Z wszechobecnym światłem, ale czarnym niebem? Zatrzymał się i zapatrzył na górę, a deszcz uderzał go w twarz. To wszystko był niewłaściwe. To nie było rzeczywi prawda? Ruch. Kaladin obrócił się gwałtownie. Z ciemności wyłoniła się niska postać, schodząca po zboczu i kierująca się w jego stronę. Wydawało się, że składa się wyłącznie z kłębiącej się szarej mgły bez rysów twarzy, choć dzierżyła włócznię. Kaladin szybkim ruchem pochwycił drzewce broni, po czym przekręcił je i odepchnął w klasycznym ruchu służącym do rozbrojenia przeciwnika. Widmowy napastnik nie był zbyt dobrze wyszkolony i Kaladin bez trudu odebrał mu włócznię. Instynktownie przekręcił ją i przebił szyję postaci. Kiedy upadła, dwie inne pojawiły się jakby znikąd, również uzbrojone we włócznie. Kaladin zablokował jeden cios i odepchnął napastnika na bok, po czym przekręcił się i przewrócił drugiego, podcinając mu nogi. Dźgnął tę postać w szyję, po czym bez trudu wbił włócznię w brzuch drugiej, kiedy się podniosła. Krew spływała po drzewcu na jego palce. Wyrwał ostrze, gdy widmowa sylwetka upadła na ziemię. Dobrze było znów trzymać włócznię. Móc walczyć bez zmartwień. Bez obciążenia innego niż woda na mundurze. Walka była kiedyś prosta. Kłębiąca się mgła opuściła powalone postacie i ujrzał trzech młodych posłańców w barwach Amarama, zabitych włócznią Kaladina. Trzy ciała, w tym jego brata. - Nie! - krzyknął, ochryple i z nienawiścią. - Jak śmiesz mi to pokazywać? To się nie wydarzyło w taki sposób! Byłem tam! Odwrócił się od ciał i spojrzał w niebo. - Ja go nie zabiłem! Ja tylko go zawiodłem. ja Potykając się, odszedł od martwych chłopców, upuścił broń i uniósł ręce do głowy. Poczuł blizny na czole. Wydawały się głębsze, jak rozpadliny przecinające czaszkę. Shash. Niebezpieczny. Nad jego głową zadudnił grzmot i Kaladin, potykając się, ruszył w dół. Nie mógł pozbyć się obrazu martwego, zakrwawionego Tiena leżącego na zboczu. Co to była za straszliwa wizja? - Ocaliłeś nas, żebyśmy mogli umrzeć - powiedział ktoś w ciemności. Znał ten głos. Kaladin obrócił się na pięcie, rozchlapując wodę, i poszukał jego źródła. Był teraz na Strzaskanych Równinach. W deszczu dostrzegał sugestie ludzi. Postacie tworzone przez spadające krople, ale jakimś sposobem puste. Postacie atakowały się nawzajem i słyszał zgiełk wojny. Krzyki, brzęk broni, kroki na skałach. Otaczały go, przytłaczały, aż - nagle - wyłonił się w centrum ogromnej bitwy, a zasugerowane kształty stały się prawdziwe. Mężczyźni w niebieskich mundurach walczący z innymi mężczyznami w niebieskich mundurach. - Przestańcie walczyć! - krzyknął do nich. - Zabijacie swoich! To wszystko nasi żołnierze! Nie słyszeli go. Zamiast deszczówki pod jego stopami płynęła krew, rozbryzgi i fontanny łączyły się ze sobą, gdy włócznicy wspinali się na ciała zabitych, by nadal mordować się nawzajem. Kaladin chwycił jednego włócznika i odepchnął go od innego, po czym złapał trzeciego i jego też odepchnął - i odkrył, że to Lopen. - Lopenie! Posłuchaj mnie! Przestań walczyć! Lopen odsłonił zęby w przerażającym grymasie, po czym odepchnął Kaladina i rzucił się na kolejną postać - Skałę, który potknął się o trupa. Lopen wbił mu włócznię w brzuch, ale wtedy Teft zaatakował go od tyłu. Bisig zadźgał Tefta, a Kaladin nie zobaczył już, kto powalił jego. Był zbyt przerażony. W pobliżu upadł Sigzil z raną w boku. Kaladin go złapał. - Dlaczego? - Z ust Sigzila płynęła krew. - Dlaczego nie pozwoliłeś nam spać? - To nie jest prawda. To nie może być prawda. - Powinieneś pozwolić nam umrzeć na Strzaskanych Równinach. - Chciałem was chronić! Musiałem was chronić! - Przekląłeś Kaladin puścił umierającego i odszedł niepewnym krokiem. Pochylił głowę i zaczął biec, a umysł miał zaćmiony. W głębi duszy wiedział, że ta groza nie jest prawdziwa, ale wciąż słyszał krzyki. Oskarżenia. ,,Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego nas zabiłeś?!". Przycisnął ręce do uszu i tak bardzo skupił się na ucieczce przed rzezią, że prawie wbiegł do rozpadliny. Zatrzymał się na jej krawędzi. Potknął się i spojrzał w lewo. Były tam obozy wojskowe, w górze niewielkiego zbocza. Był tu wcześniej. Pamiętał to miejsce, tę burzę, ten deszcz. Tę rozpadlinę. Gdzie prawie umarł. - Ocaliłeś nas, żebyśmy mogli cierpieć - powiedział ktoś. Moash. Stał na skraju rozpadliny w pobliżu Kaladina. Mężczyzna odwrócił się i Kaladin zobaczył jego oczy - czarne jamy. - Ludzie myślą, że byłeś dla nas miłosierny. Ale my obaj znamy prawdę, czyż nie? Zrobiłeś to dla siebie. Nie dla nas. Gdybyś był naprawdę miłosierny, dałbyś nam lekką śmierć. - Nie. Nie! - Otchłań czeka, Kal. Pustka. Pozwala ci zrobić wszystko, nawet zabić króla, bez żadnego żalu. Jeden krok. Już nigdy więcej nie będziesz czuł bólu. Moash zrobił krok i wpadł do rozpadliny. Kaladin osunął się na kolana na jej skraju, wokół niego padał deszcz. Z przerażeniem patrzył w dół. I obudził się ze wzdrygnięciem w jakimś zimnym miejscu. Natychmiast poczuł ból przeszywający stawy i mięśnie, a każde ukłucie domagało się jego uwagi jak krzyczące dziecko. Jęknął i otworzył oczy, ale widział tylko ciemność. Jestem w wieży, pomyślał, przypominając sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Na burze. Panują nad nią Stopieni. Z trudem udało mi się uciec. Koszmary stawały się coraz gorsze. Albo zawsze były paskudne, tylko ich nie pamiętał. Leżał, oddychał głęboko i pocił się, jakby z wysiłku - i przypomniał sobie widok umierających przyjaciół. Przypomniał sobie Moasha wkraczającego w tę ciemność i znikającego. Sen miał dodawać sił, ale Kaladin czuł się zmęczony bardziej, niż kiedy osunął się na ziemię. Jęknął, oparł się plecami o ścianę i zmusił się, by usiąść. Po czym w nagłej panice zaczął macać dookoła. W oszołomieniu był częściowo przekonany, że znajdzie Tefta martwego na podłodze. Odetchnął z ulgą, kiedy odnalazł przyjaciela w pobliżu, wciąż oddychającego. Niestety, mężczyzna się zmoczył - wkrótce się odwodni, jeśli Kaladin czegoś nie zrobi. Do tego istniało duże ryzyko pojawienia się zgniłosprenów, jeśli go nie obmyje i nie ułoży w odpowiedniej pozycji z basenem. Na burze. Ciężar tego, co zrobił, wisiał nad nim, niemal równie przytłaczający jak masa wieży. Był sam, zagubiony w ciemności, bez Burzowego Światła i czegokolwiek do picia - nie wspominając o porządnej broni. Musiał się zajmować nie tylko sobą, ale też człowiekiem w śpiączce. Co on sobie myślał? Nie uwierzył w koszmar, ale nie mógł też do końca pozbyć się jego echa. Dlaczego? Dlaczego nie umiał dać sobie spokoju? Dlaczego musiał nadal walczyć? Czy naprawdę robił to dla nich? A może był samolubny? Może nie potrafił przyznać się do porażki? - Syl? - spytał w ciemności. Kiedy mu nie odpowiedziała, znów zawołał drżącym głosem. - Syl, gdzie jesteś?! Żadnej odpowiedzi. Pomacał wokół pomieszczenia i zorientował się, że nie ma pojęcia, jak się wydostać z tego miejsca. Uwięził siebie i Tefta w tej zbyt gęstej ciemności. Żeby umierali samotnie powolną śmiercią... I wtedy pojawiła się iskra światła. Na szczęście do środka wleciała Syl. Nie mogła przenikać przez ściany - Świetliste spreny były na tyle realne w Krainie Materii, że większość substancji je zatrzymywała. Wyglądało to tak, jakby wyłoniła się z czegoś w rodzaju otworu wentylacyjnego wysoko na ścianie. Jej przybycie przywróciło mu trochę zdrowych zmysłów. Odetchnął z drżeniem, gdy sfrunęła i wylądowała na jego wyciągniętej dłoni. - Znalazłam drogę wyjścia. - Przybrała postać żołnierza w mundurze zwiadowcy. - Ale wątpię, żeby tobie udało się przecisnąć. Nawet dziecku byłoby ciasno. Rozejrzałam się jednak dookoła, choć nie mogłam się zbytnio oddalić. Na wielu klatkach schodowych rozmieszczono strażników, ale chyba cię nie szukają. Te kondygnacje są duże i pewnie uświadomili sobie, że odnalezienie tu jednego człowieka jest właściwie niemożliwe. - Sądzę, że to dobre wieści. Masz jakieś pojęcie, czym było to światło, które mnie tu zaprowadziło? - mam pewną teorię. Dawno temu, zanim doszło do konfliktu między sprenami a ludźmi, Kowalów Więzi było troje. Jedno dla Ojca Burz. Jedno dla Strażniczki Nocy. I jeszcze jedno. Dla sprena zwanego Rodzeństwem. Sprena, który pozostał w tej wieży, w ukryciu, i nie pokazywał się ludziom. Podobno Rodzeństwo umarło dawno temu. - Hm. - Kaladin pomacał drzwi, które wcześniej otworzyły się, żeby go wpuścić. - Jakie ono było? - Nie wiem. - Syl przeniosła się na jego ramię. - Rozmawialiśmy o tym z jasnością Navani, odpowiadając na jej pytania, i inne Świetliste spreny nie wiedzą nic poza tym, co już ci powiedziałam. Pamiętaj, wiele sprenów, które pamiętały dawne czasy, umarł a Rodzeństwo zawsze było tajemnicze. Nie wiem, jakim rodzajem sprena było ani dlaczego mogło stworzyć Kowala Więzi. Jeśli jednak żyje, nie wiem, dlaczego tak wiele rzeczy w wieży nie działa. - Cóż, ta ściana zadziałała. Kaladin odnalazł klejnot w ścianie. Był teraz ciemny, ale po tej stronie wystawał znacznie bardziej. Po drugiej mógłby łatwo go przegapić. Jak wiele innych komnat miało takie klejnoty w ścianach, skrywające niewidoczne drzwi? Dotknął klejnotu. Mimo że nie miał już Burzowego Światła, w jego głębi pojawił się blask. Białe światełko, które migotało jak gwiazda. Rozrosło się w niewielki wybuch Burzowego Światła i drzwi znów otworzyły się bezgłośnie. Kaladin odetchnął głęboko i poczuł, jak opuszcza go część przerażenia. Nie umrze w ciemności. Kiedy klejnot został napełniony, działał jak każdy inny fabrial i nie przestawał funkcjonować do czasu wyczerpania Burzowego Światła. Spojrzał na Syl. - Myślisz, że udałoby ci się znaleźć drogę powrotną do Tefta, gdybyśmy wyszli i ruszyli na zwiad? - Sądzę, że uda mi się zapamiętać naszą drogę. - Doskonale. Bo potrzebujemy zapasów. Nie mógł sobie jeszcze pozwolić na myślenie w dalszej perspektywie. Te zniechęcające pytania - co miał zrobić z wieżą, dziesiątkami Świetlistych w niewoli u wroga, rodziną - musiały zaczekać. Najpierw potrzebował wody, żywności, Burzowego Światła i - co najważniejsze - lepszej broni. 47. Klatka stworzona z duchów 47 Klatka stworzona z duchów Podchodzę do tego projektu z nowym natchnieniem - powinny się liczyć jedynie odpowiedzi. Rytm Wojny, s. 1, podtekst Drewno podskoczyło pod stopami Dalinara, który złapał za barierkę, by nie utracić równowagi. - Niebiańscy! - krzyknął. - Próbują dostać się do obudowy fabriali! Dwie postaci w niebieskich mundurach zeskoczyły z pobliskiego pokładu, wybuchając blaskiem, ale platforma nadal się kołysała. Dwoje sobie z tym nie poradzi. Na burze, gdzie są...? Sigzil opadł z nieba ze swoją dziesiątką Wiatrowych i zaatakował od spodu latającej platformy. Nie była to prawdziwa latająca machina jak Czwarty most, ale te platformy zapewniały doskonały widok na pole bitwy. O ile nie zostały zaatakowane. Dalinar wciąż ściskał barierkę. Posłał spojrzenie Norce, który był przywiązany do niego liną. Niższy mężczyzna kurczowo trzymał się balustrady i szczerzył zęby jak szaleniec. Na szczęście platforma wkrótce przestała podskakiwać, a Niebiańscy się rozproszyli - podążyły za nimi postacie w niebieskich mundurach i z włóczniami. Mniej Istot z Niebios, niż się spodziewałem, zauważył w myślach Dalinar, kiedy wiatr szarpał jego włosy. Dostrzegł zaledwie czworo latających Stopionych, którzy z góry obserwowali pole bitwy i od czasu do czasu wydawali polecenia wojskom na ziemi. Nie brali udziału w walce. W tej bitwie liczą na Niebiańskich. Może większość Istot z Niebios przebywała z głównymi siłami wroga, stacjonującymi w odległości kilku dni marszu. Norka wychylił się poza platformę, próbując spojrzeć bezpośrednio pod nią, gdzie trwało zwarcie Świetlistych. Nie wydawało się, by trzysta jardów dzielących go od ziemi wzbudzało jego niepokój. Jak na człowieka, który cierpiał na taką paranoję, z pewnością czasami podchodził nonszalancko do kwestii własnego bezpieczeństwa. Poniżej żołnierze na linii frontu wciąż pozostawali w szyku. Oddziały Dalinara, wsparte przez Azirczyków, walczyły przeciwko zdradzieckim żołnierzom Taravangiana, którzy próbowali przebić się przez nich, by uratować swojego króla. Vedeńczykom towarzyszyła niewielka liczba Stopionych wraz z oddziałami pieśniarzy - siły na tyle niewielkie, że mogły zbliżyć się niepostrzeżenie jeszcze przed zdradą. Na platformie Dalinara około pięćdziesięciu łuczników znów stanęło w szyku po chaosie, jaki wywołał w nich nagły atak Niebiańskich. Już po chwili zasypywali Vedeńczyków strzałami. - Tamci wkrótce się złamią - powiedział cicho Norka, wpatrując się w pole bitwy. - Ich szyk się chwieje. Ci Azirczycy dobrze walczą. Lepiej, niż się spodziewałem. - Są bardzo zdyscyplinowani. Po prostu należy nimi właściwie pokierować. Pojedynczy azirski żołnierz nie mógł dorównać Alethyjczykowi, ale Dalinar przez ostatni rok widział ich dyscyplinę i cieszył się, że nie musiał nigdy stawiać czoła ich piechocie na polu bitwy. Potężne oddziały azirskich pikinierów były mniej mobilne niż ich alethyjskie odpowiedniki, ale za to nienagannie skoordynowane. Stanowili doskonały dodatek do alethyjskiego wojska, które było o wiele bardziej elastyczne i składały się na nie różnorodne wyspecjalizowane oddziały. Wykorzystując azirskie jednostki jako kliny i alethyjską taktykę, mogli stawić czoło wrogowi, mimo jego naturalnej przewagi w postaci pancerza ze skorupy i mocniejszej budowy ciała. A vedeńscy zdrajcy? Norka miał rację. Szeregi wroga zaczynały chwiać się i rwać. Nie mieli kawalerii, a Norka wydał przyciszonym głosem rozkaz jednej ze skryb, która go przekazała. Dalinar domyślił się - słusznie - że polecił, by lekka piechota nękała lewą flankę. Ostrzeliwali tyły Vedeńczyków, wywierając jeszcze większą presję na chwiejące się szeregi. - Muszę przyznać, że to doskonały sposób na obserwację pola bitwy - powiedział Norka do Dalinara, gdy za ich plecami rozlegał się brzęk cięciw. - A martwiłeś się, że nie ma drogi ucieczki. Norka spojrzał w dół. - Raczej martwiłem się, że wszystkie drogi ucieczki pechowo skończyłyby się zderzeniem z ziemią. Nadal nie wiem, czy umieszczenie nas obu w tym miejscu jest rozsądne. Wydaje mi się, że powinniśmy przebywać na osobnych platformach, dzięki czemu, gdyby jeden z nas zginął, drugi mógłby nadal dowodzić. - Źle mnie zrozumiałeś, Dieno. - Dalinar pociągnął za sznur, który ich łączył. - Moim zadaniem w tej bitwie nie jest dowodzenie, gdybyś został zabity. Jest nim wydostanie cię, nim zostaniesz zabity. Po drugiej stronie, w Cieniomorzu, czekała jedna z łodzi Jasnah. W nagłym wypadku Dalinar mógłby przeciągnąć siebie i Norkę przez prostopadłość. Spadliby z pewnej wysokości - ale nie aż tak dużej jak po tej stronie - do wyłożonego miękkimi poduszkami statku zaprzężonego w mandry. Norce, co nie było zaskakujące, ta droga ucieczki się nie podobała. Nie mógł jej kontrolować. Jeśli Dalinar miał być szczery, on sam również nie czuł się w pełni swobodnie - jeszcze nie do końca ufał swoim mocom. Nie panował nad nimi w pełni. Otworzył prostopadłość, gdy Wiatrowi zbliżyli się po nowe Burzowe Światło. Udało mu się uchylić ją jedynie odrobinę, dzięki czemu odnowił tych w pobliżu, ale uniemożliwił skorzystanie Niebiańskim. Wycofali się - Niebiańscy nie mogli dorównać Wiatrowym, którzy byli bezustannie odnawiani, i zwykle rozmieszczano ich na polach bitwy, na których Dalinar nie był obecny. Kiedy Norka przyjął raport o stratach - które, niestety, obejmowały dwoje giermków Wiatrowych - do Dalinara podeszła młoda skryba z plikiem papierów i łączotrzciną. - Wieści z Urithiru, oświecony. Chcieliście się dowiedzieć, kiedy tylko przyjdą jakieś wiadomości, i oto je mamy. Dalinar poczuł, że z barków spada mu ogromny ciężar. - W końcu! Co się dzieje? - Problem z fabrialami wieży - poinformowała skryba. - Jasność Navani mówi, że uruchomiła się jakaś dziwna obronna aura, która uniemożliwia Świetlistym korzystanie z mocy. Wpływa również na fabriale. Musiała wysłać oddział zwiadowców wzdłuż grani w góry, aż udało im się dostarczyć jej wiadomość. - Wszyscy są bezpieczni, a ona pracuje nad rozwiązaniem problemu. Jednak dlatego przestały działać Bramy Przysięgi. Prosi cię o cierpliwość i pyta, czy tutaj wydarzyło się coś dziwnego. - Powiedz jej o zdradzie Taravangiana, ale poinformuj, że jestem bezpieczny, podobnie jak reszta rodziny. Walczymy przeciwko zdrajcom i wkrótce powinniśmy zwyciężyć. Pokiwała głową i poszła wysłać wiadomość. Norka podszedł bliżej - albo podsłuchał skrybę, albo dostał podobny raport. - Próbują nas zdezorientować i odwrócić naszą uwagę w czasie zdrady. Nakładają na siebie ataki na różnych frontach. - Kolejna próba unieruchomienia Bram Przysięgi - zgodził się Dalinar. - To urządzenie, które wykorzystali przeciwko arcymarszałkowi Kaladinowi, musiało być testem. Na jakiś czas unieruchomili Urithiru, żeby nas odizolować. Norka wychylił się na zewnątrz i wpatrzył w armie poniżej. - Coś mi tu śmierdzi, Czarny Cierniu. Gdyby to był jedynie podstęp, żeby odizolować walki w Azirze i Emulu, popełniliby błąd taktyczny. Ich oddziały na tych terenach są odsłonięte, a my mamy przewagę. Nie zadaliby sobie tyle trudu, by odciąć nas od Bram Przysięgi, gdyby rzeczywiście nie odcinali nam drogi ucieczki. A nie o to chodzi, bo nie będziemy jej potrzebować. - Myślisz, że to ma odwrócić naszą uwagę od czegoś innego? Norka powoli pokiwał głową. Daleko poniżej kawaleria znów przypuściła atak. Szeregi zdrajców zachwiały się jeszcze bardziej. - Powiem pozostałym, żeby uważali, i wyślę zwiadowców, by sprawdzili, co się dzieje w Urithiru. Zgadzam się, coś tu jest nie w porządku. - Upewnij się, że armie, przeciwko którym mamy walczyć w Emulu, nie dostały w tajemnicy wsparcia. To byłby kosz jedyną prawdziwą katastrofą, jaką mogę sobie wyobrazić, jest oblężenie Azimiru bez możliwości zapewnienia wsparcia i dostarczenia zapasów przez Bramę Przysięgi. Odwiedziwszy to miasto, naprawdę nie chciałbym zostać w nim uwięziony. - Zgoda. Norka wychylił się jeszcze bardziej, ryzykownie, i wpatrywał w pole bitwy. Niewiele było słychać - stłumione brzęki, odległe krzyki. Ludzie poruszali się jak życiospreny. Ale Dalinar wyczuwał woń potu. Słyszał ryki. Czuł, jak sam stoi wśród walczących, krzyczących, umierających ciał i dominuje z Ostrzem w dłoni. Kiedy raz posmakowało się kroczenia w Pancerzu wśród śmiertelników, z poczuciem, że jest się właściwie niezwyciężonym, było trudne do zapomnienia. Norka spojrzał na niego z ukosa. - Tęsknisz za tym. - Tak. - Przydałbyś im się na ziemi. - Tam, na dole, byłbym tylko jeszcze jednym mieczem. Na innych pozycjach mogę zrobić więcej. - Nie obraź się, Czarny Cierniu, ale nigdy nie byłeś tylko jeszcze jednym mieczem. - Norka założył ręce na piersi i oparł się o balustradę. - Ciągle powtarzasz, że gdzie indziej byłbyś bardziej użyteczny, i przypuszczam, że faktycznie tworzysz całkiem niezłą burzę do odnawiania kul. Ale wyczuwam, że się wycofujesz. Jakie masz plany? Oto było pytanie. Wyczuwał, że ma do zrobienia o wiele więcej. Większe rzeczy. Ważne rzeczy. Zadania Kowala Więzi. Ale dotarcie do nich, zrozumienie - Ich szyk się załamał. - Norka się wyprostował. - Chcesz ich puścić czy przyszpilić i zmiażdżyć? - A ty jak sądzisz? - Nienawidzę walczyć przeciwko ludziom, którzy czują, że nie mają wyjścia. - Nie możemy pozwolić, by wzmocnili siły wroga na południu. - To miało być ich prawdziwe pole walki, po zakończeniu tej potyczki. Wojna o Emul. - Naciskajcie na nich, aż się poddadzą. Norka zaczął wydawać rozkazy. Na dole zadudniły bębny - gorączkowe próby dowódców wroga, by utrzymać dyscyplinę, gdy szyk zaczął się rozpadać. Niemal słyszał ich podbarwione paniką okrzyki. Desperację w powietrzu. Norka ma rację, pomyślał Dalinar. Włożyli wiele wysiłku, by zaatakować nas tutaj - ale coś jest nie w porządku. Nie znamy fragmentu planów wroga. Kiedy tak patrzył, podszedł do niego niczym się niewyróżniający żołnierz. Dalinar zabrał ze sobą tylko garstkę strażników - trzech mężczyzn z Kobaltowej Gwardii i jedną Odpryskową. Rogożerczynię Sznur, która postanowiła dołączyć do jego osobistej straży z powodów nie do końca dla niego jasnych. Miał również ukrytą broń - mężczyznę, który stał obok niego i wyglądał tak zwyczajnie w alethyjskim mundurze, choć wiszący u jego pasa miecz był dłuższy niż regulaminowy. Szeth, Skrytobójca w Bieli, noszący fałszywą twarz. Nie odzywał się, choć osłaniające go skomplikowane Tkanie Światła zniekształciłoby jego głos. Po prostu patrzył, mrużąc oczy. Co widział na tym polu bitwy? Co zwróciło jego uwagę? Szeth nagle złapał Dalinara za mundur i odciągnął na bok. Dalinar ledwie zdążył krzyknąć z zaskoczeniem, gdy obok platformy dla łuczników pojawiła się świetlista postać, emanująca Burzowym Światłem i dzierżąca srebrzyste Ostrze. Szeth stanął między swoim dowódcą i Niebiańskim, unosząc dłoń do rękojeści miecza. Ale Dalinar złapał go za ramię, nie pozwalając mu dobyć broni. Kiedy ta klinga opuszczała pochwę, działy się niebezpieczne rzeczy. Chcieli mieć całkowitą pewność, że była konieczna, zanim ją uwolnili. Dalinar rozpoznawał tę postać. Ciemnobrązowa skóra i znamię na policzku. Nalan - zwany Nale. Herold i przywódca Niebiańskich. Niedawno ogolił głowę, a gdy zwrócił się do Dalinara, trzymał Ostrze w dumnej - być może wyzywającej - postawie. - Kowalu Więzi, twoja wojna jest niesprawiedliwa. Musisz poddać się pra W sam środek jego twarzy wbiła się strzała, przerywając mu. Dalinar obejrzał się i powstrzymał Sznur, która ponownie naciągała Łuk Odprysku. - Zaczekaj. Chcę go wysłuchać. Nale zrobił zbolałą minę, wyciągnął strzałę i upuścił ją, pozwalając, by Burzowe Światło go uzdrowiło. Czy tego mężczyznę dało się zabić? Ash powiedziała, że wróg jakimś sposobem zabił Jezriena - ale wcześniej, kiedy Heroldowie umierali, ich dusze powracały do Potępienia, by oczekiwać na tortury. Nale nie ciągnął przemowy. Lekkim krokiem wstąpił na balustradę, po czym opadł na pokład. Odrzucił Ostrze, pozwalając, by rozpłynęło się w mgiełkę. - Jak to możliwe, że jesteś Kowalem Więzi? Nie powinieneś istnieć, Czarny Cierniu. Twoja sprawa nie jest sprawiedliwa. Nie powinieneś otrzymać prawdziwych Mocy Honoru. - Może to znak, że ty się mylisz, Nalanie. Może nasza sprawa rzeczywiście jest sprawiedliwa. - Nie. Inni Świetliści mogą okłamywać siebie i swoje spreny. Tak zwane honorspreny udowadniają, że moralność jest kształtowana przez ich percepcję. Ty powinieneś być inny. Honor nie powinien pozwolić na tę więź. - Honor jest martwy. - A jednak Honor nadal powinien do tego nie dopuścić. Nie dopuścić do ciebie. - Obrzucił Dalinara uważnym spojrzeniem. - Nie masz Ostrza Odprysku. W porządku. Rzucił się do przodu, sięgając do Dalinara. Szeth od razu się przy nim znalazł, ale zawahał się przed dobyciem dziwnego Ostrza. Poruszając się z wdziękiem węgorza niebieskiego, Nale obrócił Szetha i rzucił nim o drewniany pokład. Odepchnął wciąż ukryty w pochwie miecz Shina, uderzył mężczyznę w zagłębienie łokcia i zmusił do upuszczenia broni. Następnie od niechcenia uniósł rękę i złapał strzałę wystrzeloną przez Sznur z Łuku Odprysku z odległości zaledwie kilku stóp - nieludzki wyczyn. Dalinar złożył dłonie, sięgając poza rzeczywistość do prostopadłości. Nale przeskoczył nad Szethem i rzucił się w stronę Dalinara, gdy inni na platformie krzyczeli, próbując zareagować na atak. Nie, powiedział Ojciec Burz do Dalinara. Dotknij go. Dalinar zawahał się - moc prostopadłości miał na końcach palców - po czym wyciągnął rękę i przycisnął dłoń do piersi Nalea, gdy ten próbował go pochwycić. Błysk. Dalinar zobaczył Nalea odchodzącego od porzuconego Ostrza wbitego w skałę. Błysk. Nale trzymający dziecko na ręku, z wyciągniętym Ostrzem, a po pobliskiej grani wspinają się mroczne siły. Błysk. Nale stojący z grupą uczonych i rozwijający duży zwój wypełniony pismem. - Prawo nie może być moralne - powiedział im Nale. - Ale wy możecie być moralni, gdy tworzycie prawa. Zawsze musicie bronić najsłabszych, tych, którzy najczęściej są wykorzystywani. Wprowadźcie swobodę poruszania, by rodzina, która czuje, że ich pan jest niesprawiedliwy, mogła opuścić jego domenę. A później powiążcie władzę pana z ludźmi, którzy mu służą. Błysk. Nale klęczący przed arcysprenem. Błysk. Nale walczący na polu bitwy. Błysk. Kolejna bitwa. Błysk. Kolejna bitwa. Błysk. Wizje nadchodziły coraz szybciej i szybciej, Dalinar nie odróżniał już jednej od drugiej. Aż... Błysk. Nale ściskający dłonie brodatego Alethyjczyka, władczego i mądrego. Dalinar wiedział, że to Jezerezeh, choć nie umiał powiedzieć, dlaczego. - Przyjmę to zadanie - powiedział cicho Nale. - Jako zaszczyt. - Nie uważaj go za zaszczyt - sprzeciwił się Jezerezeh. - Obowiązek, owszem, ale nie zaszczyt. - Rozumiem. Choć nie spodziewałem się, że przyjdziesz z tą propozycją do wroga. - Owszem, wroga. Ale wroga, który od początku miał rację, przez co to ja jestem złoczyńcą, a nie ty. Naprawimy to, co zniszczyliśmy. Ishar i ja się zgodziliśmy. Ze wszystkich żyjących ciebie w tym pakcie widzielibyśmy najchętniej. Jesteś najbardziej honorowym mężczyzną, jakiemu miałem przywilej się przeciwstawiać. - Chciałbym, żeby to była prawda. Ale będę służył najlepiej, jak potrafię. Wizja zniknęła i Nale cofnął się gwałtownie. Dyszał ciężko i miał szeroko otwarte oczy. Między nim a Dalinarem ciągnęła się linia światła. Kowalu Więzi, powiedział Ojciec Burz w umyśle Dalinara. Utworzyłeś z nim tymczasowy Związek. Co widziałeś? - Jego przeszłość, tak myślę - szepnął Dalinar. - A Nale podrapał się po głowie, a Dalinar ujrzał nakładającą się na niego szkieletową postać. Jak echo światła podążające za Szethem, tyle że zatarte, blade. Dalinar zrobił krok do przodu, idąc między oszołomionymi strażnikami, i dostrzegł osiem świetlistych linii wypływających z Nalea i znikających w przestrzeni. - Sądzę, że widzę Pakt Przysięgi. To, co wiązało ich razem, i sprawiło, że byli zdolni utrzymać wroga w Potępieniu. Klatka, wykuta z ich duchów. Została zniszczona. Nawet zanim Jezrien umarł, roztrzaskali ją tym, co zrobili przed wiekami. - Nie, tyko jedna linia jest całkowicie zerwana. Pozostałe są obecne, ale słabe, bezsilne. - Dalinar wskazał na jedną linię, świecącą i potężną. - Poza jedną. Wciąż jest pełna energii. Nale podniósł na niego wzrok, po czym zerwał linię Związku łączącą go z Dalinarem i rzucił się z platformy. Herold zapłonął blaskiem i odleciał, gdy - zbyt późno - kilku Wiatrowych przybyło na pomoc swojemu dowódcy. Dzierżysz moc bogów, Dalinarze. Niegdyś sądziłem, że znam zakres twoich możliwości. Porzuciłem to wynikające z niewiedzy założenie. - Czy mógłbym go odtworzyć? Czy mógłbym odtworzyć Pakt Przysięgi i znów związać Stopionych? Nie wiem. To może być możliwe, ale nie mam pojęcia, jak. Ani czy byłoby to mądre. Heroldowie cierpią z powodu tego, co zrobili. - Widziałem to w nim. - Dalinar odprowadzał wzrokiem znikającego Nalea. - Ciąży mu straszliwe cierpienie, które wypacza jego postrzeganie rzeczywistości. Szaleństwo niepodobne do tego, które wpływa na zwyczajnych szaleństwo, które wiąże się z jego zużytą duszą... Szeth odzyskał miecz i wyglądał na zawstydzonego, że tak łatwo dał się pokonać. Dalinar nie miał pretensji do niego ani do innych, którzy nalegali, by on i Norka opuścili pole bitwy, skoro siły Taravangiana zostały rozgromione. Dalinar pozwolił, by Wiatrowi go zabrali. Przez ten cały czas tonął w myślach. Musiał zrozumieć swoje moce. Jego obowiązkiem nie było już stanie z uniesionym mieczem i wykrzykiwanie rozkazów na polu bitwy. Musiał znaleźć sposób, by wykorzystać umiejętności do zakończenia tej wojny. Odtworzyć Pakt Przysięgi, a jeśli się to nie uda, znaleźć inne rozwiązanie - takie, które obejmowało również ostateczne związanie Odium. 48. Zapach śmierci, zapach życia 48 Zapach śmierci, zapach życia Dziewięć lat wcześniej Istniał więcej niż jeden sposób prowadzenia badań. Okazało się, że można robić to z własnego namiotu, jeśli grupa żyjących reliktów wyłoniła się z lasu i przyszła z wizytą. Ludzie fascynowali Eshonai. Wcale nie zostali zniszczeni. A ich zwyczaje były takie dziwne. Mówili bez rytmów i nie słyszeli pieśni Rosharu. Tworzyli skorupy z metalu i przywiązywali je do siebie. Choć początkowo zakładała, że utracili formy, wkrótce uświadomiła sobie, że mieli tylko jedną formę i nie mogli się zmienić. Musieli przez cały czas radzić sobie z namiętnościami paroformy. Co bardziej intrygujące, przyprowadzili ze sobą plemię istot w tępoformie, które również nie znały pieśni. Wzory na ich skórze przypominały słuchaczy, ale nie mówili, nie wspominając już o śpiewie. Eshonai uważała ich za fascynujących i niepokojących jednocześnie. Gdzie ludzie znaleźli takie dziwne jednostki? Ludzie rozbili obóz w lesie po drugiej stronie rzeki, a Piątka początkowo pozwoliła jedynie kilku słuchaczom spotkać się z nimi. Martwili się, że odstraszą dziwnych ludzi, jeśli cała rodzina będzie zawracała im głowę. Eshonai uznała to za głupie. Ci ludzie się nie przestraszą. Znali starożytne sprawy. Sposoby wykuwania metalu i zapisywania dźwięków na papierze. Rzeczy, o których słuchacze zapomnieli w czasie długiego snu w tępoformie, a pieśni zapamiętywali czystą siłą woli. Eshonai i Klade wraz z kilkorgiem pozostałych spotkali się z grupką ludzkich uczonych, próbując rozszyfrować nawzajem swoje języki. Całe szczęście w pieśniach zachowano ludzkie wyrażenia. Być może to dawna nauka pieśni sprawiła, że Eshonai uczyła się szybciej niż pozostali. A może jej upór? Spędzała wieczory, siedząc z ludźmi, prosząc ich o wielokrotne powtarzanie dźwięków w jaskrawym blasku klejnotów. To była kolejna sprawa. Ludzkie klejnoty świeciły jaśniej niż te należące do słuchaczy. Wynikało to ze sposobu, w jaki klejnoty oszlifowano i ukształtowano. Każdy dzień z ludźmi uczył ją czegoś nowego. Kiedy bariera języka zaczęła zanikać, ludzie spytali, czy mogą zostać zabrani na Strzaskane Równiny. I tak się złożyło, że to Eshonai ich poprowadziła, choć na razie trzymała się z dala od dziesięciu starożytnych miast i innych rodzin słuchaczy. Wykorzystując jedną z map Eshonai, nadeszli od północy i szli wzdłuż rozpadlin, aż dotarli do starożytnego mostu słuchaczy. Z pęknięcia w skałach dobywała się woń wilgotnych, gnijących roślin. Ostra, ale nie nieprzyjemna. Tam, gdzie rośliny się rozkładały, wkrótce wyrastały inne, a zapach śmierci był tym samym, co zapach życia. Ludzie przeszli ostrożnie po moście z desek i sznurów, najpierw strażnicy - mężczyźni w wypolerowanych napierśnikach i hełmach z metalowej skorupy. Wyraźnie spodziewali się, że most w każdej chwili może się zawalić. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, Eshonai weszła na skałę i odetchnęła głęboko, by poczuć wiatr. Nad jej głową wirowało na niebie kilka wiatrosprenów. Kiedy strażnicy przeszli, inni ruszyli za nimi. Wszyscy chcieli zobaczyć Równiny, gdzie żyły potwory z rozpadlin. Jedną z obecnych była kobieta, asystentka chirurga. Wspięła się na skałę obok Eshonai, choć jej ubranie - które zasłaniało ją od szyi do kostek i z jakiegoś powodu zakrywało lewą rękę - nieszczególnie nadawało się do prowadzenia badań. Miło było zobaczyć, że słuchaczom udało się wymyślić coś, do czego ludziom nie udało się jeszcze dojść. - Co widzisz? - zwróciła się do Eshonai w ludzkim języku. - Kiedy patrzysz na spreny? Eshonai zanuciła z Zastanowieniem. Co miała na myśli ta kobieta? - Widzę spreny? - Eshonai mówiła powoli i z namysłem, bo czasem miała problemy z wymową. - Tak. Jak wyglądają? - Długie białe linie. - Eshonai wskazała na wiatrospreny. - Otwory? Małe otwory? Czy istnieje takie słowo? - Może punkciki? - Punkciki na niebie. I ogony, długie, bardzo długie. - Interesujące. - Kobieta miała dużo pierścieni na prawej dłoni, choć Eshonai nie wiedziała dlaczego. Wydawało jej się, że musiały się zaczepiać o różne rzeczy. - Jest inaczej. - Inaczej. Widzimy inaczej? - Tak. Wydaje się, że widzicie rzeczywistość sprenów, a przynajmniej jesteście bliżej nich. Powiedz mi. Wśród ludzi mamy opowieści o wiatrosprenach, które zachowują się jak osoby. Przyjmują dziwne kształty, robią figle. Widziałaś takiego? Eshonai powtórzyła w głowie słowa kobiety. Wydawało jej się, że część zrozumiała. - Spreny jak osoby? Zachowujące się jak osoby? - Tak. - Widziałam to. - Doskonale. A wiatrospreny, które mówią? Zwracają się do ciebie po imieniu? Spotkałaś takie? - Co? - Eshonai dostroiła się do Rozbawienia. - Spreny mówiące? Nie. Wydaje się... nieprawdziwe? Fałszywe, ale opowieść? - Może chodzi ci o słowo ,,zmyślone"? - Zmyślone. - Eshonai obróciła dźwięki w głowie. Tak, istniał więcej niż jeden sposób prowadzenia badań. Król i jego brat w końcu weszli na płaskowyż. ,,Król" nie był dla niej nowym słowem, bo wspominano je w pieśniach. Słuchacze debatowali, czy powinni mieć monarchę. Eshonai wydawało się, że dopóki nie przestaną walczyć między sobą i się nie zjednoczą, ta dyskusja była śmieszna. Brat króla był mężczyzną o niekształtnej, przyciężkawej sylwetce i wyglądał, jakby należał do nieco innego gatunku niż wszyscy pozostali. Jego spotkała jako pierwszego, razem z grupą ludzkich zwiadowców, jeszcze w lesie. Ten człowiek był nie tylko większy od pozostałych, ale też inaczej chodził. Miał bardziej zaciętą twarz. Gdyby o ludziach można było powiedzieć, że mają formy, ten mężczyzna byłby wojnoformą. Sam król jed stanowił dowód na to, że ludzie nie mieli form. Był nieobliczalny. Czasem głośny i wściekły, innym razem cichy i lekceważący. Rzecz jasna, słuchacze również znali różne uczucia. Ale ten mężczyzna po prostu nie dawał się wyjaśnić. Może przez to, że ludzka mowa była pozbawiona rytmów, Eshonai tak bardzo zaskakiwało, kiedy działali z tak wielką pasją. Był też jedynym mężczyzną w grupie, który nosił brodę. Dlaczego? - Przewodniczko. - Król podszedł do niej. - Czy tu odbywają się łowy? - Czasami. Zależy. Jest sezon, więc może przyjdą. Może nie. Król pokiwał w zamyśleniu głową. Niezbyt interesował się nią i innymi słuchaczami. Z kolei jego zwiadowcy i uczone sprawiali wrażenie równie zafascynowanych Eshonai, jak ona nimi. Dlatego zwykle spędzała czas w ich towarzystwie. - Jakie wielkoskorupy mogą tu żyć? - spytał brat. - Wydaje się, że nie ma tu dla nich przestrzeni, przez te wszystkie pęknięcia w ziemi. Czy są jak białogrzbiety? Skaczą z miejsca na miejsce? - Białogrzbiet? - Nie znała tego słowa. Kobieta z pierścieniami wyjęła dla niej księgę z rysunkiem. Eshonai pokręciła głową. - Nie, nie to. One są... - Jak objaśnić potwory z rozpadlin? - Są wspaniałe. I duże. I potężne. te ziemie są ich. - A wasz lud je wielbi? - spytała jedna z uczonych. - Wielbi? - Cześć. Szacunek. - Tak. - Któż nie szanowałby tak potężnej bestii? - Ich bogowie, oświecony - powiedziała skryba do króla. - Jak podejrzewałam, wielbią te bestie. Musimy uważać podczas przyszłych polowań. Eshonai zanuciła z Niepokojem, żeby zasugerować, że jest zdezorientowana - ale oni tego nie rozpoznawali. Musieli wypowiedzieć wszystko słowami. - Tutaj. - Król wskazał ręką. - Ten płaskowyż wydaje się dobrym miejscem na zrobienie sobie przerwy. Ludzcy towarzysze zaczęli rozpakowywać swoje rzeczy - namioty z cudownego mocnego materiału i rozmaitość jedzenia. Ci ludzie czerpali przyjemność z posiłków. Podróżowali w takim luksusie, że Eshonai zaczęła się zastanawiać, jak wyglądają ich domy. Zamierzała to sprawdzić, kiedy już odejdą. Jeśli dotarli tutaj bez naprawdę wytrzymałych form w rodzaju pracoformy, nie mogli przebyć zbyt dalekiej drogi. Dostroiła się do Rozbawienia. Po tak wielu latach bez kontaktów za kilka miesięcy pewnie sama dotarłaby do ich domów. Eshonai zajęła się rozstawianiem namiotów. Chciała zorientować się, z jakich części się składały. Była pewna, że potrafiłaby wyrzeźbić pręt podobny do tych, które podtrzymywały dach. Ale tkanina była lżejsza i gładsza niż wszystko, co potrafili utkać słuchacze. Jeden z robotników miał problem z węzłem, więc Eshonai wyjęła nóż, by go przeciąć. - Co to? - spytał ktoś za jej plecami. - Czy mogłabyś mi pokazać ten nóż? Była to kobieta z pierścieniami. Eshonai myślała wcześniej, że może była kiedyś parą króla, bo tak często z nim rozmawiała. Ale najwyraźniej nie miało to związku. Eshonai spuściła wzrok i zorientowała się, że wyjęła dobry nóż myśliwski. Była to jedna z broni, jakie jej przodkowie uratowali z ruin pośrodku Równin - z pięknego metalu z liniami w środku i ze wspaniale wyrzeźbioną rękojeścią. Wzruszyła ramionami i pokazała go kobiecie. Dziwna kobieta z kolei przywołała gestem króla. Mężczyzna opuścił cień i podszedł bliżej, wziął nóż i zapatrzył się na niego zmrużonymi oczami. - Skąd go masz? - spytał Eshonai. - Jest stary. - Nie chciała powiedzieć za dużo. - Przekazywany. Przez pokolenia. - Może jeszcze z czasów Fałszywego Spustoszenia? - Kobieta zwróciła się do króla. - Naprawdę mogą korzystać z broni, która ma dwa tysiące lat? Ostrza Odprysku słuchaczy były o wiele wspanialsze, ale Eshonai o nich nie mówiła. Żadne z nich i tak nie należało do jej rodziny. - Chciałbym wiedzieć, jak Przerwało mu dochodzące z niewielkiej odległości trąbienie. Eshonai obróciła się na pięcie i dostroiła do Napięcia. - Potwór z Rozpadlin. Zbierzcie żołnierzy! Nie sądziłam, że jeden z nich się zbliży. - Poradzimy sobie - zaczął mówić król, ale przerwał i otworzył szerzej oczy. Zbliżył się do niego podziwospren, unosząca się niebieska kula, która rozrastała się z wielkim entuzjazmem. Eshonai odwróciła się i zobaczyła odległy cień wyłaniający się z rozpadliny. Smukły, ale silny, potężny i pełen wdzięku. Bestia kroczyła na wielu nogach i nie posłała ludziom nawet spojrzenia. Byli dla niej tym, czym ona dla słońca - i w rzeczy samej, odwróciła się, by pławić się w jego blasku. Wspaniała i potężna, jakby ożywiony Rytm Podziwu. - Krwi ojców - Brat króla podszedł bliżej. - Jak wielkie jest to coś? - Większe niż te, które żyją w Alethkarze - odparł król. - Musiałbyś udać się aż na herdazkie wybrzeże, by napotkać tak ogromnego wielkoskorupa. Ale one żyją w wodzie. - Te żyją w rozpadlinach - szepnęła Eshonai. - Nie wygląda na rozwścieczonego, na nasze szczęście. - Być może jest na tyle daleko, że nas nie zauważył - stwierdził brat króla. - Zauważył nas - sprzeciwiła się Eshonai. - Po prostu go nie obchodzimy. Inni zebrali się wokół, a król ich uciszył. W końcu bestia odwróciła się i obrzuciła ich spojrzeniem. Później zsunęła się z powrotem do rozpadliny, a za nią podążyło kilka migoczących rozpadlinosprenów, jak strzały w locie. - Na burze - odezwał się brat króla. - Chcesz nam powiedzieć, że zawsze, kiedy stoimy na tych płaskowyżach, jedna z tych bestii może przebywać tuż pod nami? Krążyć wokół? - Jak one żyją w tych rozpadlinach? - spytała jedna z kobiet. - Co jedzą? Powróciwszy do spożywania posiłku, ludzie byli już bardziej skupieni i składniejsi w działaniu. Chcieli zjeść i odejść stąd, ale nikt nie wyraził tego na głos i nikt nie nucił z Niepokojem. Jedynie król wydawał się niewzruszony. Podczas gdy inni zajmowali się swoimi sprawami, wciąż wpatrywał się w nóż Eshonai, którego jej nie oddał. - Naprawdę macie je od tysięcy lat? - Nie - przyznała. - Znaleźliśmy je. Nie moi rodzice. Rodzice rodziców. W ruinach. - Ruiny, powiadasz? - Król gwałtownie podniósł wzrok. - Które ruiny? Te miasta, o których wspomniał inny przewodnik? Eshonai cicho przeklęła Kladea za wspomnienie o dziesięciu miastach. Postanowiła, że nie wyjaśni, iż chodziło o ruiny pośrodku Równin, i dostroiła się do Niepokoju. Sposób, w jaki się w nią wpatrywał, sprawiał, że czuła się jak mapa, która została źle narysowana. - Mój lud budował miasta. Starzy rodzice mojego ludu. - Co ty nie Bardzo ciekawe. Pamiętacie tamte dni? Macie zapiski? - Mamy pieśni. Wiele pieśni. Ważne pieśni. Mówią o formach, jakie nosiliśmy. Wojnach, w których walczyliśmy. Jak opuściliś Nie znam sł tych dawnych. Którzy nami władali. Kiedy Neshua Kadal walczyli, ze sprenami jako towarzyszami, i mieli rze mogli robić... - Świetliści? - Głos mężczyzny przycichł. - Twój lud ma opowieści o Świetlistych Rycerzach? - Tak, może? Nie mam słów, jeszcze. O tym. - Interesujące, interesujące. Jak się spodziewała, zaraz po posiłku ludzie postanowili wrócić do lasu. Byli przerażeni - wszyscy poza królem. On przez całą drogę pytał o pieśni. Wyraźnie się pomyliła, kiedy założyła, że słuchacze go nie obchodzili. Od tamtej chwili sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego. Kazał uczonym wypytywać ich o pieśni, opowieści i czy znali jakieś inne ruiny. Kiedy ludzie po kilku dniach w końcu wyruszyli z powrotem na swoje ziemie, król Gavilar pozostawił rodzinie Eshonai dar - kilka skrzyń nowoczesnej broni wykutej z porządnej stali. Nie mogła zastąpić starożytnej broni, ale nie wszyscy z jej ludu ją mieli. Żadna rodzina nie miała dość, by uzbroić wszystkich wojowników. W zamian Gavilar poprosił jedynie o obietnicę - kiedy powróci w bliskiej przyszłości, chciał znaleźć rodzinę Eshonai w jednym z miast na skraju Równin. Powiedział, że wtedy zechce osobiście wysłuchać powierników pieśni. 49. Dusza odkrycia 49 Dusza odkrycia Obawiam się, że w obecnym stanie rozgorączkowania nie potrafię się skupić na tym, co ważne. Rytm Wojny, s. 3 Navani zajęła się organizowaniem pracy uczonych pod czujnym nadzorem dużej liczby strażników pieśniarzy. Znajdowała się w delikatnym położeniu. Nie chciała zdradzać więcej niż to absolutnie konieczne. Ale gdyby nie poczyniła postępów, Raboniel wkrótce by to dostrzegła i podjęła kroki. Na razie Navani znalazła uczonym mało twórcze, ale pracochłonne zadania. Pieśniarze zamknęli jej ludzi w jednym z dwóch pomieszczeń biblioteki, więc Navani kazała podopiecznym i młodszym żarliwcom posprzątać. Zebrano stare projekty i skrzynie notatek, wyniesiono i ustawiono w stertach na korytarzu. Potrzebowali miejsca. Bardziej doświadczonym uczonym poleciła zająć się korektami - przeglądaniem starych projektów i sprawdzaniem wyliczeń albo rysowaniem nowych diagramów. Żarliwcy przynieśli czyste księgi i zaczęli przeglądać rachunki, a Rushu rozwinęła duże schematy i poleciła kilku młodszym kobietom zmierzyć każdą linię z osobna. To miało zająć kilka dni, może więcej - i było całkiem naturalnym działaniem. Navani często zarządzała przeprowadzenie ponownych obliczeń po przerwie. Pozwalało to uczonym na powrót do właściwego stanu umysłu, a czasami przy okazji znajdowano rzeczywiste pomyłki. Już wkrótce miała przed sobą uporządkowaną salę pełną uspokajających odgłosów. Szelest papieru, odgłos piór przesuwających się po papierze, ciche rozmowy. Żadnych stworzeniosprenów ani logikosprenów, które często towarzyszyły ekscytującej pracy. Miała nadzieję, że pieśniarze obecni na sali nie dostrzegą w tym nic dziwnego. Ci pieśniarze ciągle pakowali jej się pod nogi, trzymali się na tyle blisko, by słyszeć, co Navani mówiła swoim ludziom. Przyzwyczaiła się do uporządkowanego miejsca pracy - dawała swoim uczonym swobodę, która pozwalała na nowe pomysły, ale jednocześnie starannie pilnowała, by właściwie ukierunkować ich przemyślenia. Wszyscy ci strażnicy niweczyli ten wysiłek i Navani często widziała, jak jej uczone podnoszą wzrok i wpatrują się w jakiegoś uzbrojonego prymitywa w pobliżu. Na szczęście większość była zwyczajnymi żołnierzami. W pobliżu uczonych przebywała tylko jedna - poza Raboniel - Stopiona, która nie należała do tego niepokojącego rodzaju zdolnego wtapiać się w skały. Nie, to była Stopiona tego samego typu co Raboniel, wysoka, z włosami wyrastającymi z czubka głowy, pociągłą twarzą i czerwono-białą skórą. Siedziała na podłodze i patrzyła na nich szklistymi oczyma. Navani przez cały ranek ukradkiem przyglądała się tej Stopionej. Słyszała, że wielu z nich było niespełna rozumu - ta tutaj wyraźnie pasowała do tego opisu. Często wpatrywała się w przestrzeń, a później chichotała pod nosem. Pozwalała, by jej głowa opadała bezwładnie to na jedną, to na drugą stronę. Dlaczego Raboniel umieściła ją tutaj, by ich obserwowała? Czy zdrowych na umyśle Stopionych było tak mało, że nie mieli innego wyboru? Navani oparła się o ścianę, dotknęła dłońmi kamienia - w miejscu, gdzie wzdłuż warstw biegła niemal niewidzialna żyła granatu - i udawała, że przygląda się, jak kilka młodych kobiet wynosi skrzynie z papierami na korytarz. Wczoraj wieczorem ze mną nie rozmawiałaś, powiedziało Rodzeństwo. - Obserwowali mnie - mruknęła Navani pod nosem. - Nie pozwolili mi zostać w mojej komnacie, ale zabrali mnie do mniejszej. Musimy rozmawiać tutaj. Słyszysz mnie, jeśli mówię tak cicho? Tak. - Widzisz, co robi Raboniel? Kazała robotnikom ustawić biurko obok tarczy i przeprowadza próby, by sprawdzić, czy uda jej się przebić. - Uda się? Nie wiem. Wykorzystałom ją po raz pierwszy. Ale chyba nie uświadamia sobie, że to ty ją aktywowałaś. Wyjaśniła pozostałym, że musiała uruchomić jakieś nieznane zabezpieczenie pozostawione przez starożytnych Świetlistych. Sądzi, że po tak długim czasie muszę być martwe, skoro wieża nie działa. - Ciekawe. Dlaczego miałaby tak myśleć? Matka Północy jej powiedziała. Ta Niestworzona, która zajmowała mnie przez tak wiele lat, ta, którą odstraszyli twoi Świetliści? Przez ten cały czas pozostawałom ukryte przed nią, nigdy nie walczyłom, więc myśli, że umarłom. - Przez ten cały czas? Jak długo? Stulecia. - Nie było ci ciężko? Nie. Dlaczego? Stulecia nic dla mnie nie znaczą. Nie starzeję się. - Inne spreny zachowują się, jakby czas miał znaczenie. Świetliste spreny, owszem. Świetliste spreny robią widowisko, udają, że są mężczyznami lub kobietami, formami męskimi lub żeńskimi, choć wcale nimi nie są. Myślą jak ludzie, bo chcą być jak ludzie. Ja nie udaję. Nie jestem człowiekiem. Nie muszę przejmować się czasem. Nie muszę wyglądać jak wy. Nie muszę błagać was o zainteresowanie. Navani uniosła brew, myśląc o tym, że Rodzeństwo musiało błagać ją o pomoc. Ale powstrzymała się przed komentarzem. Jak najlepiej wykorzystać tę przewagę? Jaka była droga ku wolności? Navani lubiła myśleć, że dostrzega wzory i tworzy porządek wśród chaosu. Na pewno istniał sposób wydostania się z tego bałaganu. Musiała w to uwierzyć. Potraktuj to jak każdy inny problem, powiedziała sobie. Podejdź do tego systematycznie i podziel na mniejsze, łatwiejsze do opanowania elementy. Poprzedniej nocy podjęła decyzję co do ogólnych kierunków działania. Po pierwsze, musiała utrzymać teren, który już zdobyła. A to oznaczało upewnienie się, że tarcza Rodzeństwa pozostanie na swoim miejscu. Po drugie, musiała przekazać wieści Dalinarowi i tym na zewnątrz, poinformować ich o tym, co się wydarzyło. Po trzecie, musiała się zorientować, co zrobił wróg, by zanegować moce Świetlistych. Wedle Rodzeństwa chodziło o wypaczenie starożytnych mechanizmów obronnych wieży. Navani musiała je wyłączyć. Wreszcie Navani musiała zwrócić tę moc przeciwko napastnikom. A gdyby to się nie udało, musiała wykorzystać przebudzonych Świetlistych do przeprowadzenia kontrataku. Kiedy stała tutaj, uwięziona w piwnicy i ciągle obserwowana, wydawało się, że to niemożliwe zadania. Ale jej uczone sprawiły, że statek poleciał. Mogła tego dokonać, z ich pomocą. Navani przeliczyła strażników pieśniarzy, którzy krążyli po sali i spoglądali przez ramię pracujących uczonych. Jeden zatrzymał dziewczynę wynoszącą notatki i przejrzał skrzynię. Stopiona - ta, która przekręcała głowę z boku na bok i nuciła głośny rytm - w tej chwili ją obserwowała. Navani starała się, by to nie wzbudziło w niej niepokoju, i odwróciła głowę tak, by jej wargi nie były widoczne, po czym znów mówiła pod nosem. - Załóżmy, że Raboniel jest dość bystra, by domyślić się, co zrobili ci starożytni Świetliści, tworząc twoją tarczę. W jaki sposób mogłaby spróbować ją obejść? Rodzeństwo nie odpowiedziało i Navani zapytała: - Coś się stało? Dobrze się czujesz? Nic mi nie jest. Ale nie jesteśmy przyjaciółmi, człowieku. Jesteś właścicielem niewolników. Nie ufam ci. - Jak na razie mi zaufałoś. Z konieczności. Teraz jestem bezpieczne. - A jak długo będziesz bezpieczne? Mówisz, że nie ma sposobu, żeby Raboniel się przebiła? Rodzeństwo nie odpowiedziało. - W porządku. Ale nie mogę zacząć planować, jak ci pomóc, jeśli nie znam twoich słabych punktów. Będziesz samo, poddane wszystkiemu, co postanowi zrobić Raboniel. ...Nienawidzę ludzi, powiedziało w końcu Rodzeństwo. Ludzie wypaczają to, co zostało powiedziane, żeby zawsze mieć rację. Kiedy zażądasz, żebym związało się z człowiekiem, oddało wolność i ryzykowało życie? Z pewnością będziesz miała doskonałe uzasadnienia, dlaczego absolutnie powinnom to zrobić. Tym razem to Navani zachowała milczenie. Rodzeństwo mogło stworzyć kolejnego Kowala Więzi, a biorąc pod uwagę to, jak użyteczne były moce Dalinara w wysiłku wojennym, Navani byłaby głupcem, gdyby nie wykorzystała okazji. Musiała więc znaleźć sposób, by skłonić Rodzeństwo do ponownego związania się z człowiekiem. Musiała znaleźć kogoś całkowicie niegroźnego. Kogoś, kto nie pracował z fabrialami, kogoś, kto nie był politykiem. Kogoś, kogo Rodzeństwo mogło polubić. Na razie Navani nie ponaglała go. Rodzeństwo czasami zachowywało się dziwnie, ale ich dotychczasowe kontakty były całkiem ludzkie, mimo jego twierdzeń. A Navani spodziewała się po człowieku, ż Tarcza, którą stworzyliśmy, jest czymś, o czym Raboniel mogła słyszeć, powiedziało w końcu Rodzeństwo. Dlatego też może rozumieć, jak ją ominąć. - Powiedz mi więcej. Tarcza jest rozwinięciem Mocy Dusznikowania. Zestala powietrze w okolicy, przekonując je, że jest szkłem. Aby tarcza pozostała na miejscu, do systemu musi docierać Burzowe Światło z zewnętrznych źródeł. Raboniel może to sobie uświadomić - szczególnie jeśli zbada resztki węzła, który wykorzystałaś, by aktywować tarczę. Istnieją inne węzły, z kryształami połączonymi bezpośrednio z moim sercem. Były cztery. Ty zniszczyłaś jeden. Jeśli ona odnajdzie któryś z pozostałych, może wykorzystać go, by zepsuć mnie od zewnątrz. - Czyli musimy znaleźć je przed nią i zniszczyć. Nie. NIE! To osłabi tarczę, a później ją zniszczy. Musimy je obronić. Zniszczenie jednego było wystarczająco złe. Nie myśl, że skoro raz dałom ci pozwolenie, możesz postępować tak dalej. Ludzie zawsze niszczą rzeczy. Navani odetchnęła głęboko. Musiała bardzo ostrożnie dobierać słowa. - Nie zniszczę żadnego z nich, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Porozmawiajmy o czymś innym. Jak skontaktowałoś się ze mną wcześniej? Możesz posługiwać się łączotrzciną? Nienawidzę ich. Ale użycie jej było konieczne. - Tak, ale jak? Masz ręce? Tylko pomocników. Jest taka szalona kobieta, w klasztorze, z którą się skontaktowałom. Ci odizolowani, ci z przepuszczalnymi duszami, czasem lepiej reagują na spreny. Ona jednak jedynie zapisywała wszystko, co powiedziałom - nie reagowała. Kazałom Dabbidowi przynieść jej łączotrzcinę i komunikowałom się przez nią. A niech to. To nie było szczególnie użyteczne, przynajmniej teraz, gdy łączotrzciny nie działały. - Jak to możliwe, że wróg pozbawił Świetlistych przytomności? To aspekt Ur, Wieży. Zabezpieczenie, które nie pozwala Stopionym - i Niestworzonym, zależnie od okoliczności - na wejście do niej. - Natknęłam się na fabrial zaprojektowany, by działał w taki sam sposó Myślę, że zainspirował go fragment kryształowej kolumny. Nie chcę być niegrzeczna, ale nie pomyślałoś o uruchomieniu tego zabezpieczenia, kiedy zaatakowali? Rodzeństwo milczało przez jakiś czas i Navani zastanawiała się, czy nie wywarła zbyt wielkiej presji. Na szczęście w końcu się odezwało, bardzo cicho. zostałom ranne. Przed tysiącami lat wydarzyło się coś, co zmieniło pieśniarzy. Mnie też zraniło. Navani starała się nie okazać szoku. - Mówisz o związaniu tamtej Niestworzonej, które sprawiło, że pieśniarze utracili formy? Tak. Ten straszliwy czyn dotknął dusz wszystkich, którzy należą do Rosharu. Również sprenów. - Jak to możliwe, że żaden spren o nim nie wspomniał? Nie wiem. Ale tego dnia straciłom rytm swojego Światła. Wieża przestała działać. Mój ojciec, Honor, powinien mi pomóc, ale tracił rozum. A wkrótce umarł... W głosie Rodzeństwa było tyle smutku, że Navani nie naciskała. To zmieniało wszystko. Kiedy tamta Stopiona mnie dotknęła, zepsuła część mnie do tonu Odium. To kiedyś nie byłoby możliwe - ale teraz już tak. Wypełnia mój system jego Światłem, niszcząc mnie. Psując mnie. - Gdyby udało nam się znaleźć sposób, by zniszczyć Pustkowe Światło w twoim wnętrzu albo jakimś sposobem odzyskać rytm, który utraciłoś, mogłobyś uruchomić ponownie wieżę i stanąć w naszej obronie? Pewnie tak. To się nie wydaje możliwe. Czuję... że jesteśmy zgubieni. Zmiana nastroju wydawała się wyjątkowo ludzka. Navani czuła się podobnie. Oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy. Podziel to na małe kawałki, przypomniała sobie. Chroń Rodzeństwo dość długo, by znaleźć rozwiązanie innych problemów. Takie jest twoje pierwsze zadanie. Nie wypełniało się od razu całej mapy. Kreśliło się linię po linii. Taka była dusza odkrycia. - Ale? - Navani otworzyła oczy. - Ale co? Być może nie będziemy musieli budzić Świetlistych. W wieży jest dwoje wciąż przytomnych. Navani znów niemal straciła panowanie nad sobą. Dlaczego Rodzeństwo nie wspomniało o tym od razu? Jedno ma dla mnie sens. Jest przytomna, bo została stworzona w dziwny sposób i używa Światła inaczej niż pozostali. Została stworzona w tym celu przez moją matkę. Ale straciłom ją z oczu i nie wiem, gdzie jest. Młoda kobieta. Tancerka Krawędzi. - Zwinka. - Ona zawsze była dziwna. - Już jej nie widzisz? Nie. Sądzę, że widzę fragmenty wieży dzięki Świetlistym, których łączy ze mną Związek. Przez jakiś czas dostrzegałom tę młodą Tancerkę Krawędzi, ale wczoraj zniknęła. Była w klatce i pewnie otoczyli ją ralkalestem. Ale jest ten drugi. Mężczyzna. Musi być z Czwartego Ideału, lecz nie ma pancerza. może z Trzeciego, ale blisko Czwartego? Może to coś związanego z jego bliskością do mojego ojca - i Mocy Przyczepności - pozwala mu zachować przytomność. Jego siłą są więzi. Ten mężczyzna jest Wiatrowym, ale nie nosi już munduru. Kaladin. - Czy możesz nawiązać z nim kontakt? *** Pierwszym celem Kaladina było Burzowe Światło. Całe szczęście doskonale wiedział, gdzie znaleźć napełnione kule. Robotnicy często umieszczali latarnie z klejnotami w bardziej uczęszczanych korytarzach, odpychając ciemność i czyniąc wnętrza przyjemniejszymi i wygodniejszymi. Jeden z takich projektów rozpoczęto na piątym piętrze, na tyle daleko od kliniki jego rodziny, że próba zbliżenia się nie groziła zbyt wielkim niebezpieczeństwem. Zaczął od wymacania sobie drogi przez ciemne korytarze w pobliżu kryjówki na dziesiątym piętrze. Razem z Syl stworzył w głowie mapę okolicy, po czym ostrożnie wyszedł na skraj. Gdy zobaczył pierwsze odległe promienie słońca, poczuł się, jakby opuszczał klatkę handlarza niewolników, i musiał się powstrzymywać, żeby nie pobiec co sił w nogach w jego stronę. Powoli, ostrożnie, bez pośpiechu. Pozwolił Syl ruszyć przodem. Wyślizgnęła się na balkon i wyjrzała. Kaladin kulił się w ciemnościach, czekając, obserwując, słuchając. W końcu wróciła i zawirowała w powietrzu, co było sygnałem, że nie zauważyła niczego podejrzanego. Wyszedł na blask. Próbował zapamiętać ułożenie warstw w tym zewnętrznym korytarzu, po czym obejrzał się przez ramię i popatrzył w głąb dziesiątego piętra. Korytarz prowadził właściwie prosto do jego kryjówki. Jego głupi umysł ciągle wyobrażał sobie, że zapomni drogę i pozostawi Tefta, który będzie powoli umierał i być może pod koniec się przebudzi. Samotny, uwięziony, przeraż Kaladin otrząsnął się, po czym ostrożnie wszedł do komnaty z balkonem, skąd mógł przyjrzeć się zewnętrznym ścianom wieży. Idąc, nie natknęli się na ani jednego strażnika. Kiedy wyjrzał na zewnątrz, nie dostrzegł ani jednej latającej Istoty z Niebios. Co się działo? Czyżby wycofali się z jakiegoś powodu? Nie. Wciąż czuł przytłaczające otępienie, oznakę tego, co zrobili, by stłumić moce Świetlistych. Wychylił się bardziej. Na płaskowyżach widział postacie w niebieskich mundurach, stojące na zwyczajowych stanowiskach i pilnujące Bram Przysięgi. Poczuł przypływ ulgi, może nawet niedowierzania. Czy to wszystko było tylko koszmarnym snem? - Kaladinie - syknęła Syl. - Ktoś idzie. Przycisnęli się do pobliskiej ściany, gdy zewnętrznym korytarzem przeszła grupa sylwetek. Mówili w rytmach, po azirsku. Pieśniarze strażnicy - Kaladin dostrzegł, że nieśli włócznie. Omal się na nich nie rzucił, powstrzymawszy się w ostatniej chwili. Na pewno istniał łatwiejszy i mniej ostentacyjny sposób zdobycia porządnej broni. Wróg wciąż panował nad wieżą. A kiedy Kaladin się nad tym zastanowił, zrozumiał prawdę. - Chcą, by wieża od zewnątrz wyglądała, jakby nic się nie wydarzyło - szepnął do Syl, gdy patrol ich minął. - Wiedzą, że kiedy pojawią się problemy z komunikacją, Dalinar wyśle Wiatrowych, by przeprowadzili zwiad wokół wieży, więc wróg próbuje udawać, że nie została podbita. To albo iluzje Stopionych, albo ich ludzcy sympatycy, może pozostałości armii Amarama, w skradzionych mundurach. - A Wiatrowi nie zbliżą się bardziej i nie odkryją prawdy, bo ich moce zawiodą - dodała Syl. - To będzie podejrzane. Wróg nie utrzyma tego zbyt długo w tajemnicy. Przeszli do pobliskiej klatki schodowej. Nie wyglądała na strzeżoną, ale i tak wysłał Syl przodem. Później ruszyli w dół. Dziewiąte, ósme i siódme piętro były względnie niestrzeżone. Po prostu było tu zbyt wiele przestrzeni i nie dało się pilnować wszystkiego. Choć zauważyli jeszcze jeden patrol na skraju wieży, aż do szóstego piętra szło im się łatwo. Ponieważ jednak można się było z niego dostać na względnie zaludnione piąte piętro, natrafili na strażników na dole pierwszych pięciu klatek schodowych, które sprawdzili. Musieli wejść w głąb i znaleźć niewielkie schody na uboczu, o których przypomniała sobie Syl. Dotarcie do nich oznaczało ponowne wejście w ciemność. Dla Kaladina słońce było równie ważne jak jedzenie i woda. Opuszczenie go bolało, ale zrobił to. Jak mieli nadzieję, mniejsze schody nie były strzeżone. Wyszli na piątym piętrze w ciszy i mroku. Wydawało się, że większość ludzkich mieszkańców wieży wciąż pozostawała uwięziona w swoich kwaterach. Wróg zastanawiał się, jak rządzić tym miejscem, co powinno dać Kaladinowi szansę. Mając to w pamięci, dał Syl zadanie. Pofrunęła w stronę komnat z balkonami, pozostawiając go skulonego na schodach i uzbrojonego w skalpel. Kaladin zadrżał i zaczął żałować, że nie ma płaszcza albo kurtki. Wydawało się, że w wieży jest zimniej niż kiedykolwiek dotąd. Cokolwiek zrobił wróg, by powstrzymać Świetlistych, wpłynęło również na inne funkcje wieży. Zaczął martwić się o ludzi. Syl w końcu wróciła. - Twoja rodzina jest uwięziona w swoich komnatach, jak wszyscy - powiedziała cicho. - Ale przed ich drzwiami stoją strażnicy. Nie odważyłam się spróbować porozmawiać z twoim ojcem albo matką, ale widziałam ich oboje przez okno. Wyglądają na zdrowych, choć przestraszonych. Kaladin pokiwał głową. Pewnie nie mógł liczyć na nic lepszego. Miał nadzieję, że ojcu udało się przekonać pieśniarzy i uniknąć kłopotów, jak mówił. Kaladin i Syl przekradli się do korytarza, w którym montowano latarnie. Robotnicy porzucili tu stertę opraw, jak również narzędzia do zamocowania ich na ścianie. Nie pozostawili klejnotów wśród wyposażenia, a latarnie w tym korytarzu były puste. Ale już w następnym korytarzu latarnie wypełniono ametystami - średnimi klejnotami, nieco większymi od broamów. To oznaczało dużo Burzowego Światła, gdyby udało mu się je wydostać. - Co myślisz? - zapytał Kaladin. - Wziąć łom, szybko je rozwalić i uciekać? - Wydaje mi się, że będzie dużo hałasu. - Syl wylądowała na jednej z latarni. - Mógłbym ukraść Burzowe Światło i napełnić kule, które mam przy sobie. Ale chciałbym zdobyć kilka z tych klejnotów. Potrzebuję większego zapasu. - Możemy odnaleźć opiekunkę latarni i dostać od niej klucze. - Ta, która zajmuje się tą kondygnacją, jest jasnooka i mieszka gdzieś na drugim piętrze, tak mi się wydaje. Lopen próbował zaprosić ją na obiad. - Oczywiście, że to zrobił. po zastanowieniu, próba odnalezienia jej wydaje się trudnym i niebezpiecznym zadaniem. - Zgadzam się. Syl stanęła na czubku świecącej latarni, po czym śmignęła w bok, zmieniła się w świetliste pasmo i wślizgnęła przez niewielką dziurkę od klucza. Choć nie mogła przenikać przez przedmioty, zwykle wystarczało, że przecisnęła się przez szczelinę lub otwór. Jej wstęga wiła się wewnątrz latarni. Były one solidnymi żelaznymi oprawami, zaprojektowanymi, by utrudniać włamanie. Miały szklane ścianki, ale wzmocnione metalową siatką. Klucz pozwalał otworzyć zamek na jednej ze ścianek, uchylić ją i sięgnąć do środka. Pozostałe ścianki latarni można było otworzyć za pomocą znajdujących się wewnątrz zasuwek. Syl podleciała do jednej z tych zasuwek i znów przybrała ludzką postać. Teoretycznie, gdyby ktoś nie miał klucza, mógłby rozbić szkło i kawałkiem drutu ręcznie odsunąć wewnętrzną zasuwkę i otworzyć jedną ze ścianek. Ale oprawę zaprojektowano, by to utrudnić, szkło było grube i wzmacniane żelazną siatką. Syl próbowała napierać na zasuwkę, ale była dla niej zbyt ciężka. Oparła dłonie na biodrach i spiorunowała ją wzrokiem. - Spróbuj Wiązania. - Głos Syl odbijał się echem od szkła i był głośniejszy, niż można by się spodziewać po jej drobnej sylwetce. - Wiązania nie działają - powiedział cicho Kaladin, uważnie obserwując korytarz. - Wiązania grawitacyjne nie działają. Ale inne tak, prawda? Wiatrowi mieli trzy rodzaje Wiązań. Najczęściej korzystał z Wiązania grawitacyjnego, które pozwalało napełnić przedmiot lub osobę, by zmienić kierunek, w którym przyciągała je grawitacja. Ale istniały jeszcze dwa inne. Kiedy w czasie inwazji niósł Tefta do kliniki, sprawdził Pełne Wiązanie. Ono pozwalało napełnić przedmiot Światłem i rozkazać mu, by przykleił się do tego, czego dotykał. Na początku, kiedy był mostowym, mocował za jego pomocą kamienie do ściany rozpadliny. Ostatnie Wiązanie było najdziwniejsze i najbardziej skomplikowane ze wszystkich. Odwrócone Wiązanie sprawiało, że coś przyciągało inne przedmioty. Przypominało połączenie dwóch wcześniejszych. Napełniało się powierzchnię, a później rozkazywało jej, by przyzywała określone przedmioty. A one były do niej przyciągane. jakby napełniony przedmiot stawał się źródłem ciążenia. Jako mostowy Kaladin nieświadomie wykorzystywał to Wiązanie, by przyciągać strzały do swojego mostu, dzięki czemu zmieniały tor lotu i omijały jego przyjaciół. - To, co nazywasz ,,Wiązaniami", to tak naprawdę dwie Moce działające razem. Grawitacja i Przyczepność połączone na różne sposoby. Mówisz, że Wiązania oparte na Grawitacji nie działają, a te na Przyczepności tak. A co z Odwróconym Wiązaniem? - Nie próbowałem - przyznał Kaladin. Zrobił krok w bok i wyciągnął Burzowe Światło z innej latarni. Czuł energię, moc w swoich żyłach - coś, za czym tęsknił. Uśmiechnął się i zrobił krok do tyłu, wypełniony mocą. - Spróbuj sprawić, by szkło przyciągnęło zasuwkę. - Syl wskazała ręką. - Jeśli uda ci się sprawić, by zasuwka przesunęła się w twoją stronę, zamknięcie się otworzy. Dotknął boku obudowy latarni. Przez ostatni rok ćwiczył Wiązania. Sigzil go nadzorował i prowadził eksperymenty, jak zawsze. Odkryli, że Odwrócone Wiązanie wymagało rozkazu - a przynajmniej wyobrażenia sobie spodziewanych rezultatów. Kiedy napełniał szkło, próbował sobie wyobrazić, że Burzowe Światło przyciąga rzeczy. Nie, nie rzeczy. Tylko zasuwkę. Burzowe Światło stawiało opór. Podobnie jak w przypadku podstawowego Wiązania grawitacyjnego, czuł moc, ale coś go blokowało. Jednakże blokada była tu słabsza. Skupił się, naparł mocniej i - jak po otwarciu zapory - Światło nagle go opuściło. Odwrócone Wiązanie nie świeciło tak mocno, jak powinno, biorąc pod uwagę Burzowe Światło. W pewnym sensie było właśnie odwrócone. Ale po chwili rozległ się cichy trzask. Moc przyciągnęła zasuwkę, która - pociągnięta przez tę niewidzialną moc - wyskoczyła z obudowy. Kaladin otworzył latarnię, wyjął klejnot i schował go do kieszeni. Syl wyfrunęła. - Musimy częściej je ćwiczyć, Kaladinie. Nie korzystasz z nich tak instynktownie jak z dwóch pozostałych. Pokiwał z namysłem głową i odzyskał Burzowe Światło, które wcisnął do oprawy. Później ruszyli ukradkiem wzdłuż korytarza, a z każdym skradzionym klejnotem robiło się w nim coraz ciemniej. - Odwrócone Wiązanie wymaga wysiłku - powiedział cicho do Syl. - Ale zastanawiam się, czy może udałoby mi się zmusić podstawowe Wiązania grawitacyjne do działania. Polegał na nich w walce - zdolności, by wyskoczyć w górę, odepchnąć przeciwnika w powietrze. Nawet prosta możliwość zmniejszenia własnej masy, by poruszać się swobodniej. Opróżnił ostatnią latarnię i z zadowoleniem stwierdził, że w kieszeni ma sporo Burzowego Światła. Majątek, jak na realia Paleniska, choć zdążył się już przyzwyczaić, że tyle miał pod ręką. Schował klejnoty do ciemnej sakiewki, by jego kieszeń nie emanowała blaskiem, i wyruszyli dalej. Tym razem po zapasy. Trzymali się wewnętrznej części kondygnacji - łatwo dostrzegliby zbliżający się patrol dzięki niesionemu przez nich światłu. Po drodze natrafił na parę umundurowanych pieśniarzy na posterunku, ale udało mu się przekraść do bocznego korytarza i odnaleźć zupełnie niestrzeżone wejście. Kaladin i Syl weszli do środka, po czym przeszli ostrożnie korytarzem z celami po obu stronach. Wciąż tak o nich myślał, choć żarliwcy upierali się, że to nie więzienie. Oczywiście komnaty, w których mieszkali sami żarliwcy, były porządnie oświetlone, umeblowane i wręcz przytulne. Drogę do jednej z nich wskazało Kaladinowi światło w szparze pod drzwiami. Sprawdził glif wymalowany na drewnie i ostrożnie wszedł do środka. Zaskoczył przebywającego w środku żarliwca, tego samego, którego poznał podczas swoich wcześniejszych odwiedzin w tym miejscu. Kuno, tak się nazywał. Żarliwiec czytał, ale kiedy Kaladin przeszedł pośpiesznie przez komnatę i zrobił uciszający gest, próbował - bezskutecznie - zsunąć okulary na nos. - Czy są jacyś inni strażnicy? - spytał Kaladin szeptem. - Widziałem dwóch przy głównym wejściu. - N-nie, oświecony. - Okulary wisiały luźno w ręce żarliwca. - Jak? Jak się tu znaleźliście? - Z łaski boga lub dzięki szczęściu. Jeszcze nie zdecydowałem. Potrzebuję zapasów. Racje żywnościowe, dzbany wody. Medykamenty, jeśli jakieś macie. Mężczyzna pochylił się i ignorując okulary w ręku, wpatrzył się w niego zmrużonymi oczyma. - Na Wszechmocnego. To naprawdę wy, Burzą Błogosławiony. - Masz rzeczy, których potrzebuję? - Tak, tak. Kuno wstał, przeciągnął dłonią po ogolonej głowie i wyprowadził ich z komnaty. - Miałeś rację - odezwała się Syl. Siedziała na ramieniu Kaladina, kiedy ruszył za żarliwcem. - Pewnie zabezpieczyli wszystkie strażnice, kliniki i koszary. Ale położone na uboczu schronisko dla chorych umysł Kuno zaprowadził ich do niewielkiego magazynu. W środku Kaladin znalazł większość tego, czego potrzebował. Szpitalną koszulę i basen dla Tefta. Kilka innych ubrań. Gąbkę i misę, a nawet dużą strzykawkę do karmienia kogoś nieprzytomnego. Włożył je do torby razem z bandażami, głębikorą na ból i środkiem odkażającym. Dołożył do nich suche racje żywnościowe, głównie Dusznikowane, ale musiały wystarczyć. Przywiązał cztery dzbany wody do sznura, który mógł przerzucić sobie przez szyję - i wtedy zobaczył wiadro ze środkami czystości. Wyjął z niego cztery szczotki z grubego włosia, z mocnymi drewnianymi uchwytami, używane do szorowania podłogi. - Musi umyć podłogę, Świetlisty? - spytał żarliwiec. - Nie, ale nie mogę już latać, więc ich potrzebuję. - Kaladin schował je do torby. - Nie masz przypadkiem bulionu? - Nie pod ręką. - Szkoda. A broń? - Broń? Do czego jej potrzebujecie? Macie Ostrze. - W tej chwili nie działa. - Cóż, nie mamy tutaj broni, oświecony. - Kuno otarł twarz, która ociekała potem. - Na burze. Chcecie powiedzieć... zamierzacie z nimi walczyć? - A co najmniej stawiać opór. - Kaladin założył sznur na szyję, wstał z niejakim trudem i poprawił go, by nie wrzynał się za bardzo. - Nie mów o mnie nikomu. Nie chciałbym, żeby zabrali cię na przesłuchanie. Będę potrzebował więcej zapasów. - zamierzacie wrócić? Robić to regularnie? - Mężczyzna zdjął okulary i znów otarł twarz. Kaladin położył dłoń na jego ramieniu. - Jeśli stracimy wieżę, przegramy wojnę. Nie czuję się na siłach walczyć. I tak zamierzam to robić. Nie musisz brać do ręki włóczni, ale gdybyś mógł zdobyć trochę bulionu i co parę dni napełniać dzbany z wodą... Mężczyzna pokiwał głową. - Dobrze. Mogę... mogę to zrobić. - Jesteś dobrym człowiekiem. Jak już mówiłem, nie opowiadaj o tym. Nie chcę, żeby ludzie wbili sobie do głów, że mają sięgnąć po włócznie i walczyć przeciwko Stopionym. Żeby wydobyć nas z tego bałaganu, muszę albo dostarczyć wiadomość Dalinarowi, albo jakimś sposobem obudzić innych Świetlistych. Wciągnął odrobinę Burzowego Światła. Potrzebował go, żeby dźwigać cały ten ciężar, a jego blask wyraźnie dodał otuchy żarliwcowi. - Życie ponad śmiercią - powiedział mu Kaladin. - Życie ponad śmiercią - zgodził się Kuno. Kaladin podniósł worki i wszedł w ciemność. Poruszał się powoli, ale w końcu dotarł na dziesiąte piętro. Tutaj zaczął się rozglądać, a Syl kręciła się po okolicy, żeby sprawdzić, czy uda jej się przypomnieć sobie drogę. Nie musieli się martwić - w żyle granatu na podłodze pojawił się słaby blask. Podążyli za światełkiem do komnaty, w której zostawili Tefta. Drzwi otworzyły się bez trudu, nie potrzebowały więcej Burzowego Światła. Po wejściu Kaladin odłożył zapasy, sprawdził stan przyjaciela i zaczął przyglądać się dokładniej, co właściwie udało mu się zdobyć. Światełko granatu zamigotało na podłodze obok niego, a on musnął palcami żyłę kryształu. W jego głowie natychmiast rozległ się głos. Arcymarszałku? Czy to prawda? Jesteście przytomni i zdolni do działania? Kaladin aż podskoczył. To był głos królowej. *** Jasność Navani? W głowie Navani zabrzmiał głos Kaladina. Jestem przytomny. Zasadniczo zdolny do działania. Moje zachowują się dziwnie. Navani odetchnęła głęboko. Rodzeństwo patrzyło, jak przekrada się na trzecie piętro, a później zdobywa zapasy w klasztorze. W czasie, kiedy wracał, Navani - by nie wzbudzać podejrzeń - kilka razy obeszła salę, rozmawiając z uczonymi i dodając im otuchy. Teraz wróciła na swoje miejsce, oparła się o ścianę i próbowała sprawiać wrażenie znudzonej. Choć bynajmniej tak się nie czuła. Miała kontakt ze Świetlistym Rycerzem, może z dwojgiem, jeśli Rodzeństwu uda się odnaleźć Zwinkę. - To dobrze - szepnęła, a Rodzeństwo przekazało jej słowa Kaladinowi. - Na razie niechętnie współpracuję z okupantem. Uwięzili mnie i moje uczone w sali badań w południowej piwnicy, w pobliżu kolumny z klejnotów. Wiecie, co się stało ze Świetlistymi? - Do pewnego stopnia. Szczegóły są dość skomplikowane, ale wieża miała starożytne zabezpieczenia przed wrogami korzystającymi z Pustkowego Światła. Uczona Stopiona je odwróciła i teraz blokują wszystkich, którzy używają Burzowego Światła. Nie dokończyła jednak zepsucia wieży. W ostatniej chwili ją powstrzymałam, tworząc barierę wokół kolumny. Niestety, ta sama bariera powstrzymuje mnie przed odwróceniem tego, co zrobiła. co teraz robimy? - Nie wiem - przyznała Navani. Dalinar pewnie kazałby jej udawać silną, udawać, że miała plan, choć nie była to ale ona nie była generałem. W przypadku jej uczonych udawanie nigdy nie pomagało osiągnąć celu, one doceniały szczerość. - Nie miałam zbyt wiele czasu na planowanie i wciąż jeszcze nie doszłam do siebie po wczoraj. Znam to uczucie. - Wróg sprawił, że Bramy Przysięgi jakimś sposobem działają. - W umyśle Navani pojawił się plan. - Moim pierwszym celem jest dalsza ochrona Rodzeństwa, sprena wieży. Moim drugim celem jest dostarczenie wiadomości mojemu mężowi i innym monarchom. Jeśli uda nam się zorientować, jak wróg sprawił, że Bramy Przysięgi działają, może uda mi się uruchomić łączotrzciny i wysłać ostrzeżenie. To brzmi jak dobry początek, jasności. Cieszę się, że mam cel, do którego mogę dążyć. Chcecie, żebym dowiedział się, jak obsługują Bramy Przysięgi? - Zgadza się. Mogę się jedynie domyślać, że wykorzystują w tym celu Pustkowe Światł Choć kiedy w przeszłości chciałam sprawić, by fabriale działały na Pustkowe Światło, nie udało mi się. Wiem jednak z całą pewnością, że wróg ma działające łączotrzciny. Nie udało mi się im przyjrzeć, ale gdybyś dowiedział się, na jakiej zasadzie działają Bramy Przysięgi lub inne fabriale, miałabym nad czym pracować. Musiałbym się dostać do Bram Przysięgi, by to zrobić. W taki sposób, by nikt mnie nie zauważył. - Tak. Poradzisz sobie z tym? Wiem, że twoje moce nie działają w pełni. znajdę sposób, jasności. Podejrzewam, że wróg aż do zapadnięcia zmroku nie będzie korzystał z Bram Przysięgi. Jak mi się wydaje, próbują udawać, że z wieżą nic się nie dzieje, na wypadek gdyby Dalinar wysłał zwiadowców. Na zewnątrz krążą ludzie w alethyjskich mundurach. W nocy Wiatrowi próbujący przeprowadzić zwiad będą widoczni nawet z dużej odległości. Przypuszczam, że uznają to za bezpieczniejszą porę na użycie Bram Przysięgi. Rzeczywiście interesujące. Jak długo według Raboniel będzie działał ten wybieg? Z pewnością Dalinar wycofałby się z pola bitwy w Azirze i skupił wszystkie siły na odkryciu, co się stało z Urithiru. Chyba że pojawiły się kwestie, których nie dostrzegała. Implikacje tej myśli ją przeraziły. Zamknięta w tej piwnicy była ślepa. - Arcymarszałku. Spróbuję skontaktować się z tobą jutro o tej samej porze. Muszę cię jednak uprzedzić. Wróg będzie szukał sposobu na przebicie tarczy, którą stworzyłam. W wieży są trzy węzły, duże klejnoty napełnione Burzowym Światłem, które podtrzymują barierę, ale Rodzeństwo nie chce powiedzieć, gdzie się znajdują. - Te węzły łączą się bezpośrednio z sercem wieży i w związku z tym są wyjątkowo podatne na cios. Jeśli odnajdziesz jeden z nich, powiedz mi. I wiedz, że jeśli wróg uzyska dostęp do nich, dokończy zepsucie wieży. Tak, panie. To znaczy, jasności. - Muszę iść. Zwinka też jest gdzieś w wieży, przytomna, więc warto, żebyś się za nią rozglądał. W każdym razie uważaj na siebie, arcymarszałku. Jeśli zadanie okaże się zbyt niebezpieczne, wycofaj się. Jest nas zbyt mało, by podejmować nierozsądne ryzyko. Zrozumiano. Po chwili przerwy ponownie rozległ się głos Rodzeństwa. Wrócił do rozpakowywania zapasów. Powinnaś być jednak ostrożna, jeśli chodzi o sposób, w jaki pytasz o fabriale. Nie zapominaj, że uważam to, co zrobiłaś, za zbrodnię. - Nie zapomniałam. Ale z pewnością nie jesteś przeciwne Bramom Przysięgi. Nie, przyznało Rodzeństwo z wyraźnym ociąganiem. Te spreny z własnej woli poddały się przeobrażeniu. - Wiesz, dlaczego działają? Napełniają Bramy Przysięgi Pustkowym Światłem? Nie. Bramy Przysięgi nie są częścią mnie. Opuszczę cię teraz. Nasze rozmowy są podejrzane. Navani nie próbowała go naciskać i znów ruszyła między uczone. Nie była pewna, czy mogła ufać słowom Rodzeństwa. Czy spreny potrafiły kłamać? Chyba nigdy nie zadała tego pytania Świetlistym sprenom. Głupie przeoczenie. Tak czy inaczej, dzięki Kaladinowi miała przynajmniej połączenie z resztą wieży. Jedyny kontakt. Pierwszy krok do znalezienia wyjścia z tej sytuacji. 50. Królowa 50 Królowa W takim stanie dystans jest godny pozazdroszczenia. Nauczyłam się, że największych odkryć dokonuję, kiedy porzucam pomniejsze związki. Rytm Wojny, s. 3, podtekst Dwa dni po pokonaniu zdrajców Taravangiana Dalinar stał w namiocie wojennym i pomagał przygotować większą ofensywę przeciwko pieśniarzom w Emulu. Tuż za nim stał Szeth w przebraniu. Nikt nie spojrzał na niego dwa razy - Dalinarowi często towarzyszyli członkowie Kobaltowej Gwardii. Dalinar przyjrzał się stołowi, na którym rozmieszczono mapy i szacunkowe liczby żołnierzy. Tak wiele różnych znaczników, symbolizujących stan walk na tak wielu różnych frontach. Kiedy był młodszy, tego rodzaju abstrakcje go frustrowały. Chciał się znaleźć na polu bitwy, z Ostrzem w ręku, i przebijać się przez szeregi wroga, czyniąc takie mapy przestarzałymi. A później zaczął dostrzegać armie kryjące się pod tymi kwadracikami na arkuszach papieru. Zaczął naprawdę pojmować, że ruchy wojsk - zapasy, logistyka, taktyka na szeroką skalę - były ważniejsze niż osobiste zwycięstwo w tej czy innej bitwie. I to go ekscytowało. Jakimś sposobem poszedł dalej. Wojna - i wszystkie jej aspekty - już go nie ekscytowała. Była ważna i zajmował się nią. Ale odkrył większy obowiązek. Jak zwyciężyć? Naprawdę zwyciężyć, nie tylko zyskać chwilową przewagę? Zastanawiał się nad tym, gdy jego generałowie i naczelne skryby przedstawiali ostateczne podsumowanie skutków vedeńskiej zdrady. - Nasze wojska w południowym Alethkarze otrzymały wsparcie thayleńskiej marynarki, jak zalecaliście - stwierdziła Teshav. - Nasi generałowie na wybrzeżu wycofali się przez serię twierdz, zgodnie z waszymi rozkazami. Przegrupowali się w Karanaku, który pozostaje pod naszą kontrolą. Ponieważ żaden z naszych batalionów nie był całkowicie otoczony przez Vedeńczykow, nie ponieśliśmy właściwie żadnych strat. - Nasza marynarka zablokowała vedeńskie okręty w portach - dodał Kmakl, starzejący się thayleński książę-małżonek. - W najbliższym czasie nie przebiją się przez naszą blokadę, chyba że Stopieni i Niebiańscy zapewnią im duże wsparcie z powietrza. - Zniszczyliśmy niemal wszystkich Vedeńczyków, którzy zdradzili nas tutaj - stwierdził Omal, niski azirski generał, który na mundurze nosił jaskrawą, wzorzystą szarfę. - Wasze dowodzenie na polu bitwy było doskonałe, Czarny Cier nie wspominając o odpowiednio wczesnych ostrzeżeniach przed bitwą. Zamiast spalić nasze zapasy i uratować swojego króla, zostali niemal całkowicie wyeliminowani. Dalinar spojrzał ponad stołem na Norkę, który uśmiechał się z zadowoleniem, ukazując szparę między zębami. - Dobrze sobie poradziłeś, wuju. - Jasnah wpatrywała się w mapę na stole. - Uniknąłeś katastrofy. Noura naradziła się z azirskim cesarzem, który siedział na tronie z boku namiotu, po czym podeszła bliżej. - Żałujemy, że utraciliśmy tak cennego sojusznika, jak Taravangian. Tę zdradę Azirczycy będą odczuwać... i ścigać sądow przez pokolenia. Mimo to my również aprobujemy sposób, w jaki rozwiązaliście tę sytuację. Dobrze, że przez te wszystkie miesiące wciąż odnosiliście się do niego podejrzliwie, a my niemądrze sądziliśmy, że jego zdrada była pieśnią przeszłości. Dalinar pochylił się nad rozświetlonym kulami stołem. Choć brakowało mu dużej iluzorycznej mapy, którą mógł stworzyć z Shallan, przemawiała do niego namacalność tej mapy, papieru poznaczonego przemyśleniami jego najlepszych generałów. Kiedy na nią patrzył, wszystko poza mapą znikało mu z oczu. Coś wciąż było nie w porządku. Taravangian przez wiele miesięcy działał tak subtelnie. A jednak teraz dał się pojmać? Jego armie w Jah Keved się nim zbytnio nie przejmują, pomyślał Dalinar, czytając raporty z bitew i liczb, jakby były wyjaśnieniami szeptanymi do jego ucha. Vedeńscy arcyksiążęta z radością umieszczą swoich u władzy. I szybko opowiedzieli się po stronie pieśniarzy, zupełnie jak Iri. Kharbranth, pod przywództwem córki Taravangiana Savrahalidem, wyrzekł się swojego byłego władcy i ogłosił neutralność w konflikcie - a ich chirurdzy byli gotowi nadal udzielać pomocy wszystkim, którzy zwrócili się do nich z prośbą. Dalinar na wszelki wypadek planował zablokować ich port - ale nie zamierzał wysyłać wojsk lądowych i poświęcać żołnierzy w bitwie o tak mało ważny cel. A oni pewnie o tym wiedzieli. Prawdziwym łupem był sam Taravangian. Ktoś, kogo Dalinar już miał w niewoli. Jak to możliwe, że stary król, który przez te wszystkie lata tak starannie manewrował, pozwolił, by jego imperium upadło właściwie z dnia na dzień? Dlaczego? Dlaczego ryzykował teraz? - Jakieś wieści z Urithiru? - spytał Dalinar. - Wiatrowi wkrótce powinni powrócić z najnowszymi obserwacjami wieży - powiedziała Teshav z niewyraźnego cienia na skraju stołu. - Ale najnowszy list od jasności Navani wskazuje, że nasi ludzie dobrze sobie radzą. Navani przez cały czas wysyłała żołnierzy na zbocza gór, by wysyłali wiadomości. Z każdym fragmentem dowiadywali się więcej. Kilka uczonych Taravangiana uruchomiło urządzenie podobne do tego, które znalazł arcymarszałek Kaladin. Jednocześnie zawaliły się tunele poniżej - co pewnie było dziełem sabotażystów - uniemożliwiając opuszczanie wieży i dotarcie do niej tą drogą. Urządzenie było ukryte i Navani nie udało się go odnaleźć i wyłączyć. Martwiła się, że poszukiwania mogą zająć wiele tygodni. Niestety, zwiadowcy Dalinara potwierdzili jego skuteczność. Jeśli za bardzo się zbliżyli, tracili nie tylko moce, ale i przytomność. Na razie jednak wydawało się, że wszyscy są bezpieczni - choć musieli znosić pewne niedogodności. Gdyby Dalinar nie spodziewał się zdrady, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Wyobrażał sobie taki rozwój wydarzeń, w którym zdrada Taravangiana wywołałaby chaos w koalicji, co pozwoliłoby wojskom pieśniarzy na skuteczne natarcie i odepchnięcie sił Dalinara aż do Azimiru. A tam, pozbawieni zapasów i wsparcia, mogliby zostać zmiażdżeni. Może o to chodzi, pomyślał. Może to właśnie zamierzał Taravangian - i dlatego tak bardzo ryzykował. Sam król w czasie przesłuchań zachowywał milczenie. Może Dalinar mógłby porozmawiać z nim bezpośrednio i uzyskać więcej informacji. Ale obawiał się, że to wszystko jakimś sposobem przebiegało zgodnie z planami Taravangiana, i kilka razy zastanawiał się nad każdym krokiem. - Monarchowie, sugeruję, byśmy dalej prowadzili bitwę o Emul, dopóki nie uzyskamy dalszych wieści z Urithiru - zwrócił się do grupy. - Zgoda - odparł natychmiast cesarz Aziru. - Poproszę o aprobatę thayleńskie gildie i królową - odezwał się książę Kmakl, przeglądając raporty marynarki. - Ale na razie nie mam nic przeciwko dalszemu dowodzeniu przez alethyjskich generałów. Jak sobie jednak na pewno uświadamiacie, oświecony Dalinarze, ta zdrada jeszcze bardziej utrudni odzyskanie waszej ojczyzny. - Owszem. Wciąż wierzę, że aby w końcu odzyskać Alethkar, najpierw musimy zabezpieczyć swoje pozycje na Zachodzie. Każde z tych słów było jak nóż wbity w serce. Oznaczało oddanie Alethkaru na lata. Może dłużej. Z Jah Keved jako punktem wypadowym mógł wciąż snuć marzenia o ataku prosto na Kholinar. Już nie. Burzowy Taravangian. Niech cię Potępienie pochłonie. Po tym, jak Kmakl i Azirczycy zabrali głos, nie wypowiedziała się już tylko Jasnah. Przyjrzała się mapom, a Trefniś jak zawsze stał u jej boku. - Zakładam, wuju, że pozwolisz Norce prowadzić tę kampanię? - Ten konflikt jest zbyt wielki dla jednego generała. Ale po tym, jak przed dwoma dniami poradził sobie z bitwą, sądzę, że potwierdził swoją wartość. Jednym z powodów, dlaczego tak bardzo chciałem go zwerbować, był jego geniusz strategiczny. - Zgodnie z wolą monarchów zrobię to - odezwał się Norka. - Ale pamiętajcie o swoich obietnicach. Nie pozwolę, byście przed nimi uciekli. Kiedy w końcu oswobodzimy Alethkar, moje królestwo jest następne. Jasnah pokiwała głową. - Chciałabym zobaczyć twoje plany bitwy, generale Dieno. Udzielam wstępnej zgody na dalszą ofensywę w Emulu, ale chcę poznać szczegóły. Utrata dostępu do Bram Przysięgi z pewnością okaże się utrudnieniem. Po tych słowach Dalinar ogłosił zakończenie narady. Ludzie zaczęli odsłaniać kule wokół pawilonu - ukazując jego prawdziwy ogrom. Musiał być na tyle wielki, by pomieściły się orszaki wszystkich obecnych, więc kiedy wszyscy wycofali się do swoich części namiotu, stół z mapami zaczął robić wrażenie bardzo małego. Kmakl podszedł do thayleńskich skryb, które za pomocą łączotrzcin wysłały protokoły z narady do Fen i thayleńskich mistrzów gildii. Dalinar pokręcił głową. Zgadzał się z decyzją Fen, by pozostać w Thaylen, i żałował, że Jasnah nie postąpiła podobnie. Zbyt wielu monarchów w jednym miejscu sprawiało, że robił się nerwowy. Niepokoiło go też, że tak wiele z tego, co robiła królowa Fen, zależało od kaprysów gromady kupców i mistrzów gildii. Jeśli zwyciężą w tej wojnie, zamierzał sprawdzić, czy uda mu się pomóc jej w odebraniu władzy nad królestwem tym węgorzom. Azirczycy i Emulowie zaczęli opuszczać namiot, wpuszczając świeże powietrze. Dalinar otarł chusteczką pot z karku - te rejony Rosharu nie były tak duszne, jak okolice wysp Reshi, ale latem wciąż było zbyt gorąco jak na jego gust. Miał wręcz ochotę poprosić jednego z Wiatrowych, by wzniósł go na wysokość, na której mógłby odetchnąć chłodnym powietrzem i swobodnie pomyśleć. Ostatecznie wyszedł z namiotu i rozejrzał się po obozie. Zajęli miasteczko o nazwie Laqqi, tuż za granicą Emulu, niezbyt daleko od Azimiru. W ten sposób znajdowali się około trzech dni marszu od linii frontu, gdzie ich wojska - które wkrótce miały zostać wzmocnione - powstrzymywały siły wroga na południu. Laqqi było właściwie dużą wioską, którą opanowali żołnierze stawiający magazyny i namioty dowodzenia. Robotnicy wzmocnili mur od wschodu, by powstrzymać burze, a Wiatrowi szybowali w powietrzu. Było to doskonałe centrum dowodzenia, na tyle blisko, by krótki lot dzielił je od linii frontu, ale na tyle daleko, by nie groził mu bezpośredni atak. Dalinar zajrzał do małego Gava, zobaczył, że chłopiec bawi się wesoło ze swoją opiekunką, i poświęcił trochę czasu na rozmyślanie o Evi. Na burze, był taki dumny z narodzin Adolina. Jak to możliwe, że pozwolił sobie przegapić tak wiele z dzieciństwa syna? Obracał w głowie te wspomnienia. Z początku możliwość przypomnienia sobie Evi była dla niego nowością - ale im bardziej te wspomnienia powracały na swoje miejsce w jego umyśle, tym swobodniej się z nimi czuł, jak w ulubionym fotelu przy ogniu. Wstydził się tak wielu rzeczy, które o sobie pamiętał, ale nigdy by już ich nie oddał. Potrzebował ich. Potrzebował jej. Przez jakiś czas delektował się świeżym powietrzem, oddychając głęboko, zanim wrócił do namiotu po coś do picia. Szeth podążył za nim, trzymając dłoń na ogromnym mieczu - srebrna pochwa i czarna rękojeść zostały zamaskowane. Szeth nic nie mówił, ale Dalinar wiedział, że uważał zostanie pokonanym przez Nalea za porażkę. Dalinar sądził raczej, że świadczyło to o umiejętnościach Herolda. Dlaczego Nale tak często nie brał udziału w bitwach i nadzorował swoich Wiatrowych z daleka? Jasnah dołączyła do Dalinara, kiedy nalewał sobie wina w namiocie, przy barze. Wiedziała, kim naprawdę był Szeth, ale miała dość rozsądku, by nie poświęcić mu więcej niż jedno spojrzenie. - Odchodzisz od walki, wuju - zauważyła cicho. - Spodziewałam się, że będziesz osobiście przewodził wysiłkowi wojennemu. - Znalazłem kogoś bardziej kompetentnego do tego zadania. - Wybacz mi, wuju, ale powinieneś wymyślić lepsze kłamstwo. Nigdy nie rezygnujesz z osobistego zrobienia czegoś, co cię interesuje. To jedno z twoich bardziej typowych zachowań. Znieruchomiał i rozejrzał się po namiocie. Nie powinna rzucać mu wyzwania tutaj, gdzie mogli ich podsłuchać przedstawiciele innych monarchów. Znając Jasnah, częściowo właśnie dlatego to zrobiła. Każda rozmowa z nią była małym współzawodnictwem, a ona zawsze brała pod uwagę teren. - Zaczynam coś sobie uświadamiać - powiedział cicho i obszedł ją z boku, oddalając się od baru. Szeth pozostał blisko, podobnie jak Trefniś. - Moje moce Kowala Więzi są cenniejsze, niż nam się wydawało. Mówiłem ci o tym, że w czasie bitwy dotknąłem Nalana i zobaczyłem jego przeszłość. - Czego nie udało ci się powtórzyć z Shalash i z Talenelatem. - Tak, bo nie wiem, co robię! Jestem bronią, której nie zbadaliśmy w pełni. Muszę się nauczyć, jak korzystać z tych używać ich do czegoś więcej niż tylko napełniania kul i otwierania prostopadłości. - Szanuję kogoś, kto chce się uczyć, wuju. Ale ty już jesteś potężną bronią. Jesteś jednym z naszych największych umysłów w dziedzinie wojskowości. - Muszę stać się kimś więcej. Martwię się, że ta wojna będzie niekończącą się przepychanką. My zdobywamy Emul, ale tracimy Jah Keved. To w jedną, to w drugą, to w jedną, to w drugą. Jak mamy zwyciężyć, Jasnah? Jaki jest nasz ostateczny cel? Powoli pokiwała głową. - Musimy zmusić Odium do zawarcia umowy. Myślisz, że poznanie swoich mocy może pomóc ci to osiągnąć? Minął ponad rok od czasu, kiedy Odium zgodził się na pojedynek czempionów - ale od tamtej pory Dalinar go nie widział. Żadnych odwiedzin. Żadnych wizji. Nawet posłańca. - nie da się do niczego zmusić - powiedział Trefniś zza ramienia Jasnah. - Mógł się teoretycznie zgodzić na pojedynek, Czarny Cierniu, ale nie ustalił warunków. I nie zrobi tego, dopóki wierzy, że wygrywa w tej wojnie. Musisz go przestraszyć, przekonać, że może przegrać. Dopiero wtedy zdecyduje się na pojedynek czempionó O ile jego warunki ograniczą jego straty. - Wolałbym raczej całkowite zwycięstwo niż coś, co pozwoli Odium się asekurować. - Ach, cudownie. - Trefniś uniósł dłoń i udał, że notuje. - Zapiszę tylko, że chciałbyś zwyciężyć. Tak, jakże to głupie z mojej strony, że sobie tego nie uświadamiałem, Czarny Cierniu. Całkowite zwycięstwo. Nad bogiem. Który obecne panuje nad twoją ojczyzną i niedawno zyskał lojalność jednej z najpotężniejszych armii na planecie. Czy mam mu też kazać, żeby upiekł ci coś słodkiego w ramach przeprosin za to całe zamieszanie z końcem świata? - Wystarczy, Trefnisiu. - Dalinar westchnął. - Pieczenie to prawdziwa tradycja - dodał Trefniś. - Kiedyś odwiedziłem miejsce, w któ jeśli przegrasz w twoja matka musi upiec temu drugiemu coś smacznego. Całkiem lubiłem tych ludzi. - Szkoda, że nie zostałeś z nimi dłużej - mruknął Dalinar. - Ha! Cóż, uznałem to za niemądre. W końcu byli kanibalami. Dalinar pokręcił głową, skupiając się na zadaniu. - Trefniś mówi, że musimy jakimś sposobem przekonać Odium, że jesteśmy zagrożeniem. Ale ja sądzę, że to wróg nami manipuluje. Ta sytuacja z Taravangianem wytrąciła mnie z równowagi. Mamy do czynienia z wrogiem, ale nie wykorzystujemy wszystkich narzędzi, którymi dysponujemy. Uniósł dłoń. - Dzięki niej mogę dotknąć jego świata, Krainy Ducha. A kiedy walczyłem z Nalanem, coś poczułem, coś zobaczyłem. A gdyby udało mi się odtworzyć Pakt Przysięgi? Gdyby Stopieni przestali się odradzać, czy nie dałoby nam w koń przewagi nad Odium? Co zmusiłoby go, żeby negocjował na naszych warunkach? Jasnah z namysłem zaplotła ręce na piersi. Trefniś jednak nachylił się w jej stronę. - Wiesz, myślę, że on może mieć rację - szepnął. - Z zawstydzeniem muszę przyznać, że Czarny Cierń patrzy dalej niż my. Jest cenniejszy jako Kowal Więzi niż jako generał... a nawet król. - To dobra argumentacja, wuju - przyznała Jasnah. - Ale po prostu się martwię. Jeśli twoje moce są tak niewiarygodne, eksperymentowanie z nimi wydaje się niebezpieczne. Moje pierwsze kroki w Dusznikowaniu były czasami zabójcze. Czego mogą dokonać w podobnej sytuacji, przypadkiem, twoje znacznie potężniejsze zdolności? Była to słuszna uwaga, która sprawiła, że spoważnieli, podnieśli kubki z winem i pili w milczeniu. Kiedy tak stali, minął ich książę Kmakl w drodze do wyjścia z namiotu. Słuchał skryby, która czytała mu projekt listu do kupców z Thaylen. - Kolejna kwestia, wuju - zauważyła Jasnah. - Ostatnio, kiedy patrzysz na księcia Kmakla, mrużysz oczy. Wydawało mi się, że lubisz Fen i jej męża. - Bo ich lubię. Po prostu nie podoba mi się, z jak wielką biurokracją musi się borykać Fen, zanim cokolwiek zostanie zrobione. Azirczycy są jeszcze gorsi. Po co nazywać swego władcę ,,cesarzem", skoro musi uzyskać zgodę tuzina różnych urzędników, by wykonywać swoje zadanie? - Jeden z tych krajów to monarchia konstytucyjna, a drugi republika uczonych. - W głosie Jasnah brzmiało rozbawienie. - Czego się spodziewałeś? - Że król będzie królem - mruknął i jednym haustem wypił resztę wina. - Sposób rządzenia obu krajów ma tradycje sięgające wielu stuleci. Mieli całe pokolenia na udoskonalenie procesu. Moglibyśmy się od nich uczyć. - Jasnah spojrzała na niego z namysłem. - Dni władzy absolutnej w rękach jednej osoby pewnie wkrótce przeminą. Nie byłabym zaskoczona, gdybym okazała się ostatnim prawdziwym alethyjskim monarchą. - Co by powiedział twój ojciec, gdyby usłyszał, że tak mówisz? - Pewnie udałoby mi się sprawić, by zrozumiał. Interesowało go jego dziedzictwo. Stworzenie czegoś, co przetrwa wiele pokoleń. Cele miał szlachetne, ale cóż, nasze królestwo trudno utrzymać. Król rządzący ogniem i mieczem łatwo może utracić wszystko, kiedy osłabnie. Porównaj to z azirskim systemem, w którym zły Pierwszy nie jest w stanie samodzielnie osłabić ich rządu. - A dobry nie może osiągnąć zbyt wiele. - Dalinar uniósł dłoń, by powstrzymać dalszą dyskusję. - Rozumiem, co mówisz. Ale dostrzegam szlachetność w starym sposobie rządzenia. - Po zapoznaniu się ze źródłami historycznymi sądzę, że szlachetność, którą sobie wyobrażasz, jest wytworem opowieści o żyjących w dawnych dniach, ale owi żyjący rzadko byli nią obdarzeni. Żywoty tamtych królów były krótkie i brutalne. Nieważne. Kiedy zwyciężymy w tej wojnie, spodziewam się, że będę miała całe dziesięciolecia, by cię przekonać. Niech Kelek się nad nim ulituje. Dalinar nalał sobie więcej pomarańczowego wina. - Zastanowię się nad tym, co powiedziałeś o swoich mocach, i zobaczę, czy uda mi się udzielić ci jakichkolwiek rad na temat dalszego postępowania - stwierdziła Jasnah. - Na razie, wuju, wiedz, że ufam twojemu osądowi w tej kwestii i wesprę Norkę, jeśli postanowisz odgrywać mniejszą rolę w planowaniu działań wojennych. Masz rację, a ja popełniłam błąd, że wątpiłam. - Wątpienie nigdy nie jest błędem. Ty mnie tego nauczyłaś. Z sympatią poklepała go po ramieniu, po czym odeszła, by przyjrzeć się mapom na stole, na których Norka robił notatki. Trefniś został i uśmiechnął się do Dalinara. - Zgadzam się z nią - szepnął. - A w kwestii monarchó musisz wiedzieć... osobiście uważam cię za ujmującego despotę. Jesteś tak sympatyczny, że niemal nie czuję przerażenia na myśl, że żyję wśród ludzi gotowych powierzyć jednemu człowiekowi niemal absolutną władzę nad życiem setek tysię jednocześnie całkowicie ignorując stosowne mechanizmy ograniczające jego potencjalną chciwość, zazdrość albo ambicję. - Naprawdę musiałeś przybyć tu z nami, Trefnisiu? - Dalinar urwał, po czym pokręcił głową. - O co chodzi? - Nieważne. Gdybym powiedział cokolwiek, dałbym ci tylko więcej kamieni, którymi mógłbyś we mnie rzucać. - A podobno jesteś tępy. - Trefniś wyszczerzył zęby. - Ale czy ja kiedyś z ciebie szydziłem? - Przez cały czas, Trefnisiu. Szydzisz ze wszystkich. - Naprawdę? Naprawdę? - Postukał się w brodę. - Zostałem zatrudniony jako Trefniś królowej, a ona spodziewa się, że zapewnię jej wyłącznie najlepsze szyderstwa, w jej imieniu. Muszę być ostrożny i nie rozdawać ich za darmo. Po co kupować krowę i tak dalej. Dalinar zmarszczył czoło. - Co to jest krowa? - Duża, soczysta, smakowita. Szkoda, że nie mogę nadal ich jeść. W tych okolicach chyba ich nie macie, co uważam za zadziwiające, bo jestem pewien, że wśród przodków Sadeasa była jakaś. Może dziadek od strony ojca. Obserwuj arcyksiążąt. Z całą pewnością dojdzie do pokazu. - Odszedł, by zająć zwyczajowe miejsce obok Jasnah. Obserwować arcyksiążąt? Co to znaczyło? W większości okazali się użyteczni. Aladar wciąż potwierdzał zaufanie, jakie pokładał w nim Dalinar, został więc wysłany, by nadzorować odwrót z Alethkaru. Hatham się podporządkował i Dalinar polecił mu nadzorować łańcuch dostaw z Azimiru. Bethab udowodnił swoją przydatność jako ambasador w Thaylen - cóż, to jego żona była przydatna, ale oboje okazali się pożyteczni. Roion zginął z honorem, a jego syn został starannie wybrany, by nie sprawiać kłopotów. Ostatnimi czasy nawet Sebarial odgrywał pewną rolę. Z Dalinarem w Emulu przebywał obecnie jeden arcyksiążę. Ruthar. Dalinar skupił się na krzepkim, brodatym mężczyźnie. Był najgorszym z tych, którzy pozostali - uważał się za żołnierza, ale w życiu nie włożył porządnego munduru. Tego dnia trzymał się blisko drugiego końca baru, przy mocnych winach. Przynajmniej nauczył się, by nie zaprzeczać słowom Dalinara przed innymi monarchami. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | fantastyka |
Wydawnictwo: | Storybox |
Oprawa: | pudełko |
ISBN: | 978-83-65864-85-7 |
Lektor: | Wojciech Żołądkowicz |
Wprowadzono: | 15.01.2018 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.