- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.zystko wydawało się przebiegać zgodnie z planem. Przynajmniej na początku. W atmosferę weszli w określonym czasie, ich zewnętrzne skafandry uległy przy tym spaleniu. Dla całego wszechświata wyglądali jak małe szczątki, kosmiczne śmieci. Do wysokości dwudziestu tysięcy metrów nic nie zapowiadało katastrofy. Lecz w pewnym momencie niebo wokół nich eksplodowało milionem białych błysków. Żadnego dymu, żadnych śladów pozwalających wyśledzić źródło, ogień pojawił się znikąd. Na wyświetlaczu kolejno gasły światełka reprezentujące ludzi, których Aida szkoliła i z którymi żyła od ponad dekady. W jej oczach pojawiły się łzy. Ona sama wytrącona została z zaplanowanej trajektorii, co spowodowało uderzenie, które pozbawiło ją przytomności pomimo ochronnego pancerza. Pamiętała, że odzyskała świadomość, kiedy automatycznie rozłożył się spadochron, szarpnął podczas gwałtownego hamowania, a następnie porwał się w strzępy. Otworzyła oczy tylko po to, by zobaczyć mknącą ku niej zieloną czaszę dżungli, a chwilę później zderzyła się z gałęziami, przebiła przez korony drzew i uderzyła w ziemię. Ponownie ogarnęła ją ciemność. Gdy kombinezon rozpoczął próby leczenia obrażeń, świadomość, która na chwilę powróciła, opuściła sierżant Sorillę Aidę kolejny raz. *** - Tę - Jesteś pewien? Nie mam pojęcia, gdzie jesteś - Mówię ci, że tędy. Dwaj mężczyźni przedzierali się przez roślinność. Prowadzący mozolnie rozgarniał gęste zarośla, podczas gdy jego towarzysz głównie narzekał. - A swoją drogą, to nie wiem, po co tu w ogóle jesteśmy. Widziałeś eksplozję... Wszyscy widzieli. Nic nie spadło. Ani wojsko, ani zaopatrzenie. Jesteśmy zdani na siebie. Prowadzący nie odpowiedział, tylko cały czas parł naprzód, rozdzielając splątane pnącza, aż ukazał się prześwit. Zatrzymał się na skraju, powodując, że idący za nim wpadł mu na plecy. - Hej! Co jest, do cholery? - Zamknij się. Polecenie zostało wydane cicho i bez nacisku, ale mimo to odniosło natychmiastowy skutek. Otwarta przestrzeń była prawie pusta, ale tylko prawie. Pod drzewem oddalonym o jakieś dziesięć metrów leżała odziana na szaro-czarno postać. Twarz z całą pewnością należała do kobiety, budowa pancerza potwierdzała jej płeć. Oczy miała zamknięte. - O Jezu - szepnął drugi z mężczyzn - czy Pierwszy, tropiciel noszący nazwisko Jerry Reed, wzruszył ramionami. - Nie wiem. Sprawdźmy. Wyszedł na otwartą przestrzeń i zobaczył, że w pewnym oddaleniu od kobiety leży hełm, prawdopodobnie ciśnieniowy. On także pokryty był plamami w różnych odcieniach szarości, tak jakby był w ogniu i częściowo się stopił. Nie posiadał szklanego wizjera, tylko czarną przesłonę w miejscu, w którym powinna znajdować się twarz. Bezosobowy. Onieśmielający. Prawie złowieszczy. Jerry Reed zatrzymał się przy hełmie i spojrzał na boki, a potem w górę. Wysoko w górę. - Musimy to dostać - powiedział w końcu. - Co dostać? - spytał drugi mężczyzna, piekarz o nazwisku Thomas Burns, podążając za wzrokiem Jerryego. - O cholera! Nad nimi, zaplątana w spadochron, na wysokości około trzydziestu metrów znajdowała się czarna skrzynia mniej więcej wielkości trumny. W czaszy widoczne było rozdarcie, przez które prześwitywał błękit nieba. - A jak my się tam, do cholery, dostaniemy? Jerry zignorował pytanie i ruszył w kierunku nieruchomej postaci. Uklęknął obok niej i zobaczył krótko przycięte włosy i twarz, która ku jego zdziwieniu nie nosiła śladów obrażeń. Po tym, przez co przejść musiała ta kobieta, spodziewał się dużo gorszego widoku. Sprawdził jej puls i ostrożnie uniósł jedną powiekę, a potem drugą. Jej oczy miały kolor czekolady. - Żyje, wygląda na nieprzytomną - powiedział. - Pomóż mi ściągnąć tę skrzynię. Zabieramy ją do obozu. *** Kiedy świat ponownie wrócił do Sorilli, stwierdziła, że może się ruszać, ale nie było to przyjemne. Nie śpieszyła się z uruchamianiem wojskowych implantów w swoim ciele, zamiast tego zmusiła się, by usiąść tylko przy pomocy siły własnych mięśni i głębokiej determinacji. Gdy tylko to zrobiła, zaatakowały ją nudności i zawroty głowy. Jęknęła cicho. Podczas upadku musiała uderzyć o coś głową. Uderzenie, które spowodowało takie skutki pomimo pancerza, bez niego rozłupałoby jej głowę jak dojrzałego arbuza. Chociaż chciało jej się wymiotować, z wysiłkiem otworzyła oczy i uważnie rozejrzała się dookoła. Niewiele zobaczyła. Słabe, filtrowane światło ukazywało wnętrze chaty. Takie rzeczy nadal istniały głęboko w dżungli na Ziemi i używane były przez plemiona, które nie chciały przyłączyć się do nowoczesnej cywilizacji bądź też były chronione przed nią w rezerwatach przez rządy i korporacje. W takich właśnie warunkach spędziła w sumie ładnych kilka lat życia. Zwykle w okresach bezpośrednio przed lub po tym, jak ktoś próbował ją zabić. - Trochę się tutaj pozmieniało. - Westchnęła, przecierając oczy i starając się zachować równowagę. Bezgłośnie uruchomiła komputer. - Proc, zapis. Ruch. Od ostatniego wydanego polecenia. Mały komputer zareagował w zwykły sposób, ukazując mapę z wytyczoną trasą przemieszczenia, wyznaczoną na podstawie nadal działającej sieci satelitów GPS, a także systemów żyroskopowych. Znalazła się sto pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od miejsca lądowania. Ktoś włożył wiele wysiłku, by dostarczyć ją tutaj, przebijając się przez królującą w tym rejonie gęstą dżunglę. O ile nie dysponował oczywiście specjalnym pojazdem. Z jakiegoś powodu sierżant uważała jednak, że nie. Leżąc, kontynuowała swój monolog skierowany do komputera. - Proc, skan medyczny. Polecenie zostało wykonane, a podane informacje niewiele różniły się od poprzednich, z tą różnicą, że odnotowane zostało, że jest już przytomna, i dołączono ostrzeżenie, by nie zasypiała. - Głupia maszyna. Wyłączyła odczyt, znaki powoli blakły, a miniaturowe ekrany stawały się całkowicie przejrzyste. Kobieta postanowiła samodzielnie ocenić swój stan zdrowia. Ponownie usiadła, zawroty głowy pojawiły się jak na zawołanie, mimo to Aida postarała się je zignorować. Obmacała sobie żebra, ramiona i nogi. Ostry ból w boku potwierdził, że przynajmniej w jednym przypadku komputerowy skan był poprawny, ale sytuacja nie wyglądała aż tak poważnie, jak przedstawiła to maszyna. Było całkiem do wytrzymania. Sorilla jęknęła, ale zdołała nieco podkurczyć nogi, a następnie umieścić stopy na podłodze. - Proc - powiedziała ponownie, uruchamiając wyświetlacze - sprawdzenie systemu. Komputer natychmiast wyświetlił dane na jej prawym HUD-zie, podczas gdy na lewym pojawił się zarys sylwetki człowieka i umieszczone na niej symbole głównego sprzętu, tak zewnętrznego, jak i wewnętrznego, czyli pancerza, uzbrojenia oraz implantów. Generalnie wszystko było w porządku, tyle że zapas energii w opancerzeniu wynosił jedynie dwadzieścia dwa procent. To mogło wystarczyć na mniej niż cztery godziny w warunkach bojowych, może na dzień, gdyby nie używała węglowych łańcuchów mięśniowych i zaawansowanych sensorów. Musiała znaleźć resztę sprzętu. - Proc, impuls lokalizacyjny. Zasięg dwieście metrów. Wykonać. Jej cicha komenda została przyjęta i przetworzona przez procesor znajdujący się za żebrami, chroniony organami wewnętrznymi i kośćmi. Wygenerowany impuls radiowy miał niską moc, podobnie jak te używane w ogromnych składach magazynowych przy inwentaryzacji. Teraz należało tylko poczekać na odpowiedź. Długa lista pojawiła się na wyświetlaczu prawie natychmiast. Obejmowała każdy sprzęt elektroniczny w promieniu dwustu metrów, od dziecięcych zabawek po maszyny rolnicze. To były ciekawe dane, ale sierżant interesowały przedmioty znajdujące się na samym szczycie listy, w osobnej kategorii. Raport z poszukiwania sprzętu 1 x hełm bojowy - przydział: sierżant Sorilla Aida, nr ewid. 273563926; 1 x karabin szturmowy M140 - przydział: sierżant Sorilla Aida, nr ewid. 273563926; 40 x magazynek 75 nb. 12,9 mm SP-E - przydział: sierżant Sorilla Aida, nr ewid. 273563926; 1 x polowa ładowarka - przydział: sierżant Sorilla Aida, nr ewid. 273563926; 3000 x 12,9 mm nb. SP-E - przydział: sierżant Sorilla Aida, nr ewid. 273563926. Lista ciągnęła się dalej, ale Aida zignorowała ją, mrugnięciem powiek nakazując lokalizację wyłącznie sprzętu wojskowego. Po kilku sekundach otrzymała wyniki. Dwadzieścia metrów, azymut magnetyczny piętnaście stopni. Oprogramowanie wykrywające istoty żywe meldowało o obecności około pięciuset osób, z czego czterysta znajdowało się w bezpośrednim sąsiedztwie. Sorilla nie wiedziała, czy to powód do zmartwienia, czy wręcz przeciwnie. Musiała przekonać się o tym jak najszybciej. Wcześniej, oczywiście, odzyskując swój sprzęt. - Proc, pełna moc bojowa. Kombinezon nie zmienił wyglądu, ale kobieta poczuła modyfikację. Spojrzała w górę, a jej oczy błyszczały na zielono, gdy wszczepione w gałki oczne implanty pokazywały obraz w podczerwieni w takiej rozdzielczości, jakby świeciło słońce. Do obrazu zdecydowała się dodać analizę strukturalną. Wstała, a węglowe połączenia mięśniowe niemal całkowicie przejęły ciężar jej ciała, sprawiając, że prawie nie odczuwała swojej wagi. Aidę zalała fala zawrotów głowy, ale ponownie ją zwalczyła, tak jak i ból w klatce piersiowej. - Proc, uruchomić rdzeniowe obejście nerwowe. Komenda mogła wydawać się nieracjonalna, ale jej efektem był natychmiastowy zanik jakiegokolwiek bólu, tak jakby ktoś zmienił położenie wyłącznika z ,,jeden" na ,,zero". Zawroty głowy pozostały, gdyż ich źródło znajdowało się powyżej rdzenia, tak więc obejście nie działało na nie, stały się jednak do zniesienia. Po pierwsze, musiała się uzbroić. - Dwadzieścia metrów, azymut piętnaście - szepnęła, przyjmując pozycję startową i unosząc ramię, by osłonić głowę. - Naprzó Wystrzeliła jak sprężyna, wzbijając się w powietrze. Ramionami splecionymi nad głową uderzyła w cienki dach z siłą wystarczającą, by rozbić go w drzazgi. Jej stopy pewnie stanęły na jego szczycie, a wyczulony słuch uchwycił zdziwione głosy: - Co to, do cholery, było? - Uwaga! - To atak! Zignorowała ludzi, jej umysł zajęty był przygotowaniem trajektorii kolejnego skoku, znalazła się w powietrzu, zanim zdała sobie z tego sprawę. Dwadzieścia metrów dzielące ją od jej sprzętu dało pokonać się jednym susem, podczas którego z łatwością rozgarniała gałęzie znajdujące się na drodze. Celem była kolejna chata o podobnej konstrukcji jak ta, którą opuściła, więc tuż przed lądowaniem podkurczyła nogi i gwałtownie je wyprostowała. Dach ustąpił pod uderzeniem, a Sorilla wylądowała wśród drzazg i odłamków. Znalazła się na twardej podłodze, automatycznie odwracając się w kierunku krzyku, który usłyszała. ,,To tylko dziecko". Mrugnęła, nieco zaskoczona faktem, że dziewczynka po chwili ciszy znów zaczęła krzyczeć, a głosy na zewnątrz zabrzmiały bardziej alarmująco. Sorilla zignorowała małą, zwracając się tam, gdzie powinien znajdować się jej sprzęt, i natychmiast zauważając hełm leżący na skrzyni z wyposażeniem. Uklękła i chwyciła go, otwierając jednocześnie mocowania pokrywy. W chwilę później miała go już na głowie. Hełm zamknął się natychmiast, przytrzaskując nieco włosów. Wykonała kilka szybkich ruchów głową, by pozbyć się tej przeszkody, po prostu wyrywając je. Ręce otwierały już zasobnik transportowy. Karabin był załadowany, chwyciła go zatem i odwróciła się w kierunku drzwi, które gwałtownie się otworzyły. *** Z chaty na środku wsi, która od czasu inwazji zaczęła pełnić rolę ,,ratusza", rozległ się krzyk dziewczynki. W pobliżu znajdowało się czterech mężczyzn. Rzucili się ku budynkowi, zostawiając w pośpiechu otwarte drzwi swoich własnych domów. Inni także porzucili swoje zajęcia i czekali, zaskoczeni wprawdzie, ale nie sparaliżowani. To, co zwykle ich atakowało, nigdy nie miało odwagi zapuścić się w głąb dżungli, a typowym zagrożeniem, które tu napotykali, były dzikie zwierzęta. Niebezpieczne, ale nie do tego stopnia, by ludzie nie mogli dać sobie z nimi rady. Pierwszy człowiek, który wbiegł do chaty, wypadł z niej przez ścianę, rozbijając ją jak konstrukcję z wykałaczek. Jakaś kobieta krzyknęła, nadbiegło więcej mężczyzn, którzy tym razem pamiętali o zabraniu broni. W kolejnej ścianie powstała dziura, po tym jak drugi śmiałek tą drogą opuścił wnętrze, zanim jeszcze pierwszy dotknął ziemi. Ze środka nadal dochodził krzyk dziecka. Mieszkańcy wioski biegli z gotowymi do strzału karabinami. Zatrzymywali się w pewnej odległości od chaty i czekali. Pobudził ich do działania widok intruza. Kiedy czarna postać, najwyraźniej uzbrojona, opuściła budynek, karabiny przemówiły. - Uwaga! - Naprzód! *** Analiza bojowa zakończona - przeczytała Sorilla na lewym implancie rogówkowym. Prawy dostarczał jej danych na temat nadlatujących pocisków, zanim zdążyły się odbić od pancerza. Poziom zagrożenia pomijalny. ,,Karabiny myśliwskie" - pomyślała, kierując lufę swojej broni w powietrze, tak by nikogo przypadkiem nie zranić, albo, nie daj Boże, zabić. Wodziła wzrokiem, by potwierdzić odczyt, całkowicie ignorując półcalowy pocisk uderzający w jej hełm. Zabijanie ludzi, którym teoretycznie miała pomagać, nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Na myśl o wszystkich dokumentach, które później musiałaby wypełniać, przebiegły ją dreszcze. Musiałaby spędzić za biurkiem miesiące, nawet gdyby została oczyszczona z wszelkich zarzutów. Poza tym czarna maska okrywająca jej twarz na pewno nie stanowiła najsłabszego punktu pancerza. Silny cywilny pocisk myśliwski pozostawił tylko małą rysę na czarno-szarym nalocie na szybie, powstałym podczas wejścia w atmosferę. Z drugiej jednak strony siła uderzenia szarpnęła głową kobiety, powodując nagły atak bólu. Cierpiała przecież nawet przy mruganiu powiekami, a co dopiero po takim uderzeniu. Aida miała wrażenie, że mózg obija się o wnętrze czaszki. Znów udało jej się jednak wygrać batalię z własnym ciałem i powstrzymać wymioty. Na to jeszcze przyjdzie czas, teraz miała zadanie do wykonania. Jej ocena sytuacji zgadzała się z przedstawioną przez komputer. Procesory zamontowane w ciele i pancerzu zanalizowały prędkość, budowę i dźwięk nadlatujących pocisków i uznały je za wystrzelone z cywilnej broni myśliwskiej. Wystarczająco silne, by powalić jakiekolwiek żyjące tutaj zwierzę, jednak niewytrzymujące konfrontacji z wojskowym pancerzem. Cały czas trzymając lufę karabinu skierowaną ku górze, Sorilla lewym okiem sprawdziła poziom naładowania baterii pancerza, a następnie uniosła prawą dłoń. - Wstrzymać ogień! Kanonada nieco osłabła, a po chwili zdziwieni mieszkańcy wioski zaczęli odrywać policzki od kolb swoich karabinów. W oczekiwaniu na całkowite przerwanie ognia kobieta prawym okiem uważnie obserwowała jego celność i oceniała, jakiego treningu wymagaliby ci ludzie, gdyby musiała wyszkolić ich do poziomu przyzwoitej partyzantki. ,,Nieźle" - uznała, odnotowując, że trzech z pięciu strzelców trafiało ją za każdym razem. Dwaj pozostali spudłowali po razie, ale na ich korzyść przemawiał fakt, że były to ich pierwsze strzały. ,,Mogło być gorzej, mogło lepiej. Biorąc pod uwagę, że stoję nieruchomo, lepiej by było, gdyby wszystkie strzały trafiły". Kanonada umilkła. Jej echo unosiło się jeszcze w powietrzu, a Sorilla opuściła całkowicie swoją broń i trzymając za przedni chwyt, oparła stopką kolby o ziemię. - Kto tu dowodzi? Minęła dłuższa chwila, pełna odczuwalnego napięcia, aż w końcu z pobliskiej chaty wyszedł siwiejący mężczyzna. - Wygląda na to, że ja - powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli. Aida przyjrzała mu się dokładniej, oceniając go zarówno osobiście, jak i za pomocą procesora. Jego wiek szacowała na mniej więcej pięćdziesiąt pięć percentyli, czyli sto dwanaście lat słonecznych, choć program mówił o sześćdziesiątym ósmym percentylu. Komputery często się jednak myliły w kwestii wieku mieszkańców kolonii, fałszywie oceniając spalone słońcem twarze wielu z nich. Gość był w pełni sił fizycznych, co do tego opinie sierżant i komputera zgadzały się. Elektroniczne czujniki podpowiedziały także, że serce jej rozmówcy biło szybko, jednak równo i mocno. Brak jakichkolwiek objawów paniki. Nie miał implantów, a przynajmniej żaden z nich nie odpowiadał na wywołanie, ale to akurat nie było na światach kolonialnych niczym niezwykłym. Implanty były drogie i wymagały zawansowanej opieki medycznej podczas ich instalowania, i o ile zwykle działały bezproblemowo przez całe życie, o tyle w razie jakichkolwiek problemów dobrze było mieć stały dostęp do takiej opieki. Na lewym HUD-zie Sorilli wyświetlały się twarze znanych członków lokalnej społeczności, jednak mężczyzna nie był żadnym z nich. Znów okazało się, niestety, że dane o kolonii są mniej aktualne, niż powinny. Świat Haydena był kolonią dwupokoleniową, właśnie kształtowało się trzecie pokolenie mieszkańców. Stojący przed nią mężczyzna prawdopodobnie urodził się już tutaj, ale nikomu nie chciało się zaktualizować danych. - Pańskie nazwisko, sir? - spytała tonem pełnym szacunku, jakby zwracała się do pułkownika za biurkiem, który tylko czeka na to, by oskarżyć ją o naruszenie dyscypliny. Zapytany zatrzymał się około dziesięciu metrów od niej, blokując linię strzału przynajmniej jednemu z mężczyzn. Sierżant odnotowała oczywiście ten fakt. - Samuel - odpowiedział. - Nazywam się Samuel Becker. Kim pani jest? - Sierżant Sorilla Aida. Wojska Specjalne Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie oddelegowana z Ziemi do SOCOM[1] Floty - odparła. Po jej słowach zapadła cisza. Ludzie, zaciekawieni, zaczęli wychodzić z chat i gromadzić się wokół centralnego budynku. - Czy Flota tu jest? - Czy to grupa ratunkowa? - Gdzie reszta? Człowiek nazywający się Samuelem ze stanowczym wyrazem twarzy uniósł rękę. - Pozwólcie jej mówić. Sorilla z wdzięcznością skinęła mu głową, a następnie włączyła wzmacniacz głosu w kombinezonie, żeby wszyscy mogli ją słyszeć. - Flota znajduje się poza heliopauzą, czekając na dane rozpoznawcze. Jak na razie, nie ma jeszcze grupy ratunkowej. Nie udało nam się zdobyć żadnych skanów planety ani przechwycić transmisji z jej powierzchni. Wszystko, poza podstawowymi przyrządami optycznymi, było zakłócane. Jestem tu, by dowiedzieć się, co się dzieje, i przygotować raport dla dowództwa Floty. - Zostaliśmy najechani, do cholery! Oto, co się dzieje! Aida zignorowała okrzyk, czując kolejną falę zawrotów głowy. Utrzymywała się w pionie tylko dzięki wsparciu sztucznych mięśni kombinezonu. Pomimo to coś musiało być widoczne dla zgromadzonych ludzi, przynajmniej tych stojących najbliżej, bo Samuel strzelił palcami. - Tara, pomóż jej. Rudowłosa kobieta podbiegła natychmiast, nie zważając na obecność broni, i chwyciła Sorillę za łokieć. - Nie powinnaś wstawać. To ja badałam cię, gdy tu przybyłaś... Jesteś tą samą kobietą, prawda? - Tak. I wiem. Wstrząśnienie mózgu, kilka połamanych żeber, mnóstwo siniaków. Wyzdrowieję. - Naturalnie - odparła Tara. - Jednak powinnaś zdrowieć na leżąco. - Dla kombinezonu nie ma różnicy. - Mimo to Aida pozwoliła poprowadzić się do chaty, w której się obudziła. - No dobra, wszyscy wracać do swoich zajęć. - Samuel klasnął w dłonie za plecami odchodzących kobiet. - Zostaniecie powiadomieni o sytuacji, gdy tylko my sami będziemy coś wiedzieć! *** Wstrząśnienie mózgu cholernie dawało się we znaki. Następnego dnia Sorilla nie mogła się ruszyć. Jej głowa była jednym wielkim siedliskiem bólu, odzywającego się przy każdym uderzeniu serca. Bakterie wyhodowane przez jej własny organizm, roznoszone przez krew, dostarczały życiodajnej energii wszystkim komórkom, powodując ich błyskawiczną regenerację, jednak proces ten nie dotyczył głowy i powodował, że bolała jeszcze bardziej. Miała podwyższone ciśnienie, nie potrzebowała nawet żadnego ze swoich wyświetlaczy, by to wiedzieć. Było to jak najbardziej korzystne, tyle że powodowało nieznośny ból głowy. Wcześniej wyłączyła zasilanie pancerza. Przynajmniej nie stanowiła już dla nikogo zagrożenia, powodowanego przez skurcze mięśni wzmacniane przez egzoszkielet. Niestety, niewiele mogła zrobić z implantami wewnętrznymi. W środku nocy, kiedy po raz pierwszy pojawiły się skurcze, próbowała po prostu zamknąć oczy i ignorować objawy. Różne informacje pojawiały się w rozbłyskach na wyświetlaczach, wypełniając świat halucynogennymi wizjami, zamieniając gorączkowe sny w niekończące się koszmary, spowodowane przez pozbawiony kontroli układ nerwowy. Rano lokalna medyczka znalazła ją przewracającą się na łóżku, rozgorączkowaną zarówno z powodu obrażeń, jak i ciepła dostarczanego przez kombinezon i pracujące wytrwale uzdrawiające bakterie. - Boż ona jest rozpalona - szepnęła Tara, odgarniając kosmyk czarnych włosów z czoła sierżant i patrząc na swoją mokrą od potu chorej dłoń. - Możesz coś zrobić? - Nie wiem - odpowiedziała, nie patrząc w stronę mówiącego, bo rozpoznała głos Samuela Beckera, który stanął za nią. - Gorączka nie powinna być tak wysoka. - Czy to infekcja? - Nie, mam wrażenie, że wstrząśnienie mó Infekcja nie zdążyła się jeszcze rozwinąć... - Jest wyposażona w przenośną podczerwień i komórki macierzyste. Tara spojrzała przez ramię i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - W tym kombinezonie? Ale pobór - Jest prawdopodobnie dość duży - odparł Samuel - ale wydaje mi się, że ten sprzęt o kilka generacji wyprzedza wszystko, czym dysponują koloniści. - To może ją zabić - rzuciła medyczka. - nie wiem. - Nie spała tej nocy - dodał Samuel. - Wartownicy mówią, że rzucała się na łóżku bez przerwy. Są przerażeni. - Czym? To tylko kobieta. Usta Samuela zacisnęły się. - Mówią, że oczy jej świeciły. Medyczka nachyliła się i rozchyliła powieki pacjentki. W chwilę później westchnęła, wyprostowała się i chwilę siedziała w milczeniu. - Co to jest? - Ma implanty Są aktywne - odpowiedziała Tara, myśląc intensywnie. - Prawdopodobnie były całą noc. Cały ten czas oglądała Bóg wie co. Nic dziwnego, że nie mogła spać. - Czy to powoduje jej gorączkę? - W każdym razie nie pomaga - odparła medyczka, kręcąc głową. - Nie wiem, co mam robić. - Nie może ich wyłączyć? - spytał Becker, a w jego głosie czuć było troskę. - Gdyby mogła, pewnie już by to zrobiła. Tak zaawansowane implanty są kontrolowane poprzez mapowanie niepowtarzalnych impulsów nerwowych - powiedziała cicho Tara, wciąż myśląc. - O Boż Wstrząśnienie mózgu. Musiało zakłócić jej reakcje nerwowe. Nie, nie może ich wyłączyć. - Co zrobimy? - Wyślij kilku ludzi do strumienia po wodę... Musimy ją schłodzić. Jej własny system medyczny właśnie biedaczkę zabija. [1] SOCOM - Special Operations Command (ang.) - Dowództwo Operacji Specjalnych. (przyp. tłum.) Spis treści Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna Słowo wstępne Na srebrnych skrzydłach Lot aniołów Uwolnić uciskanych Duchy dżungli O autorze Koniec wersji demonstracyjnej.
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | fantastyka |
Wydawnictwo: | Storybox |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 132x189 |
ISBN: | 978-83-65983-67-1 |
Lektor: | Roch Siemianowski |
Wprowadzono: | 11.01.2018 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.