- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.świętszej Marii Panny. Był to tak zwany ślub per procura. Udzielił go biskup krakowski Bernard Maciejowski, a w zastępstwie pana młodego wystąpił rosyjski poseł, Atanazy Własiew. Gdy przystąpiono do ceremonii zaślubin, biskup zapytał zgodnie ze zwyczajem, czy Dymitr nie ślubował już komu innemu wiary małżeńskiej. - A czy ja wiem? - odpowiedział szczerze Własiew. - Pod tym względem nie udzielił mi żadnej instrukcji. Król Anglii Edward VII, jeszcze jako książę Walii, często popadał w finansowe kłopoty. Pewnego razu zwrócił się listownie do matki, królowej Wiktorii, z prośbą o przesłanie mu dziesięciu funtów szterlingów. Znana z surowych zasad władczyni oczywiście nie tylko, że nie przekazała mu oczekiwanej kwoty, ale napisała jeszcze długi list pełen dobrych rad i pouczeń. Po paru dniach otrzymała odpowiedź: ,,Droga Mateczko! Dziękuję Ci za cenny dla mnie list, który ze względu na niezwykłą treść udało mi się sprzedać zbieraczowi autografów królewskich za dwadzieścia funtów!". Podróżując kiedyś incognito przez Szkocję, król Edward VII zatrzymał się w pewnym małym hoteliku. Rano, kiedy właściciel przyniósł do pokoju gorącą wodę, zastał króla przy goleniu. - Pańska twarz - powiedział - wydaje mi się znajoma. Czy pan czasem nie pozostaje w służbie u króla? - Zgadza się - odpowiedział Edward VII. - Właśnie golę Jego Królewską Mość. Edward VII był bardzo surowy dla swoich dzieci, uważając to za ważny element wychowania. Pewnego razu, podczas uroczystego obiadu, jego syn - późniejszy król Jerzy VI - usiłował zwrócić na siebie uwagę ojca: - Tatusiu - zaczął, ale nie został dopuszczony do głosu. - Dziecko powinno tylko odpowiadać na pytania - usłyszał. - A ja o nic nie pytałem. Dopiero po skończonym obiedzie król udzielił swej pociesze głosu. - No i cóż takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć? - zapytał. - Już za późno - odrzekł malec. - Jak to za późno? - Za późno. Bo w sałacie, którą tatuś zjadł, była gąsienica. Gdy król Edward VII był jeszcze młodym człowiekiem, został na lekcji religii surowo skarcony przez księdza: - Niech Wasza Królewska Wysokość nie zapomina, że jest jeszcze coś wyższego od króla! - Wiem! - zawołał Edward. - As. Podczas jednej ze swych podróży po Francji król Edward VII złożył wizytę ministrowi spraw zagranicznych Teofilowi Delcassemu w jego mieszkaniu przy bulwarze Clichy. Gdy wysiadł z powozu, mała kwiaciarka stojąca przed domem podeszła do niego i powiedziała: - Ma pan taką smutną minę. Niech pan kupi bukiecik fiołków. Król uśmiechnął się, wziął bukiecik i dał jej funta szterlinga. Dziewczyna zaczęła uważnie oglądać nieznaną jej monetę i nagle krzyknęła uradowana: - Taka sama gęba jak jego!... Królowa Wielkiej Brytanii Elżbieta II, zwiedzając galerię obrazów, zatrzymała się przed portretem Salomona Dicka. Przewodnik wyjaśnił, że był to człowiek, który sprowadził do Anglii rabarbar. Król Egiptu (przed rewolucją Nasera) Faruk I grał pewnego razu z towarzystwem w pokera. - Mam dwie pary, asy na waletach - zadeklarował przy sprawdzaniu jeden z grających. - Brr! Nie lubię rabarbaru! - odparła królowa, patrząc z grymasem na obraz. - A ja trójkę dziesiątek - oświadczył drugi. - Ja zaś karetę dam - powiedział król i zabrał pieniądze. - Czy mógłby pan pokazać? - zapytano go. - Po co? - zdumiał się Faruk. - Samo królewskie słowo powinno panom wystarczyć. Anzelm Rothschild, syn założyciela słynnego domu bankierskiego, mieszkający na stałe w Wiedniu, postanowił wybudować linię kolejową. Musiał jednak otrzymać na to zgodę cesarza Ferdynanda I, który go serdecznie nienawidził. Kanclerz Metternich długo się wahał z przedłożeniem władcy petycji bankiera. Kiedy w końcu się na to zdecydował, usłyszał ze zdumieniem: - Dać mu zgodę! Natychmiast! Mam go wreszcie. Głupiec! Nie wie, że tam kursują dwa omnibusy tygodniowo i zawsze są puste! I tak powstała jedna z najbogatszych i największych sieci kolejowych Europy, której akcje o nominalnej wartości 100 guldenów doszły wkrótce do 6000. Za upośledzonego umysłowo Ferdynanda I rządził praktycznie kanclerz Klemens Metternich. Po wypadkach roku 1848 cesarz abdykował na rzecz bratanka, Franciszka Józefa I. Dwadzieścia lat później odwiedził go w Pradze jeden z państwowych dostojników. - Jak stoją nasze sprawy we Włoszech? - zapytał go - Ależ sire, przecież straciliśmy je - odpowiedział przybyły. - A nasze sprawy w Niemczech? - Sire, Niemcy straciliśmy również. - Doprawdy nie rozumiem, po co zrzekłem się tronu - zirytował się ekscesarz. - Mogłem równie dobrze jak mój bratanek oddawać jedną prowincję po drugiej. Grupa dworzan starała się przekonać Filipa II Macedońskiego, aby ten usunął z dworu osobę, która wyraziła się o nim niepochlebnie. Pewien dworzanin króla Hiszpanii Filipa IV pozwolił sobie kiedyś wyrazić się o władcy bardzo nieprzychylnie. - Cóż - odrzekł władca. - Gdybym chciał pozbyć się tych, którzy mówią o mnie źle, musiałbym usunąć z dworu wszystkich. - Skaż go, królu, na wygnanie - poradzono mu. - O, tego nie uczynię - odparł Filip. - A dlaczegóż to, Najjaśniejszy Panie? - Bo wtedy będzie mówił jeszcze gorzej. Do króla Francji Franciszka I de Valois przyszedł pewnego razu jego błazen, nazwiskiem Triboulet. - Obraziłem swymi żartami możnego pana - przyznał. - On zaś poprzysiągł mi krwawą zemstę. Królu, ratuj! - Nic się nie bój - uspokoił go władca. - Gdyby ktoś ośmielił się zabić mego błazna, w kwadrans później zawisłby na szubienicy. - O, panie - powiedział nieuspokojony bynajmniej do końca trefniś. - A czy nie można by zrobić tego kwadrans wcześniej? W ślad za złożoną przez Franciszka Józefa I we wrześniu 1880 roku obietnicą przekazania Wawelu w ręce polskie, Kancelaria Dworu poinformowała władze Krakowa, iż - zgodnie z osobistymi wyliczeniami Najjaśniejszego Pana - zwrot zamku ma kosztować 2 miliony 714 tysięcy 606 koron i 89 halerzy. Zebrana na nadzwyczajnym posiedzeniu rada miasta zatelegrafowała do Wiednia, iż - przy całym ogromie szacunku dla monarchy - kwota ta ,,wydaje się nieco dziwna". Po długich targach Austriacy oddali ostatecznie Wawel za 2 miliony 714 tysięcy 606 koron i 50 halerzy. Zaoszczędzoną kwotę magistrat przeznaczył na urodzinowe kwiaty pod portretem monarchy. Generał Antoni Galgoczy, zarządca okupowanej Bośni i Hercegowiny, a przez pewien czas komendant twierdzy Przemyśl, rozliczając się na żądanie ministerstwa finansów z przekazanej mu na pewną inwestycję sumy, napisał: ,,Dziesięć milionów koron otrzymano, dziesięć milionów koron wydano". Ministerstwo zażądało jednak bardziej szczegółowych rozliczeń, twierdząc, że przysłane przez generała sprawozdanie jest niewystarczające. Galgoczy odpisał: ,,Dziesięć milionów koron otrzymano, dziesięć milionów koron wydano. Kto nie wierzy, jest osłem". Urażony minister finansów wysłał to ,,rozliczenie" do wglądu cesarzowi Franciszkowi Józefowi I. Po kilku dniach otrzymał je z powrotem, z dopiskiem: - Ja wierzę. W Austrii istniał swego czasu tytuł radcy handlowego. Ubiegał się o niego fabrykant Nassauer, człowiek bardzo niskiego wzrostu. Gdy go w końcu uzyskał, poprosił o audiencję u cesarza, by mu za to podziękować. Kiedy wszedł, Franciszek Józef I, człowiek słusznego wzrostu, stał akurat odwrócony tyłem. Odwróciwszy się na odgłos kroków, monarcha zobaczył głowę przybysza nie na tym poziomie, na którym zobaczyć się spodziewał. Zdumiony powiedział więc: - Ależ wstań pan, po co te ceregiele! Gdy Franciszek Józef I przybył do Pragi, przedstawiono mu wiele osób, a wśród nich wiceprezesa Izby Handlowej nazwiskiem Sommerstein. Podczas prezentacji cesarz zapytał go łaskawie: - Sommerstein? Jest pan zapewne ojcem majora Sommersteina z mojej gwardii przybocznej? Pan wiceprezes nigdy nie słyszał o majorze Sommersteinie, nie chcąc jednak wyrzec się zaszczytnego powinowactwa, odpowiedział ostrożnie: - Ja, ojcem majora Sommersteina? Wszystko możli Cesarz austriacki Franciszek Józef I zwiedzał kiedyś więzienie. Kiedy tylko wszedł, natychmiast rzuciło mu się do nóg kilku skazańców, prosząc o łaskę i zapewniając, że są całkowicie niewinni. Sytuacja powtarzała się przy każdej niemalże celi. Wreszcie jeden więzień nie poruszył się na jego widok. - Za co tu jesteś? - zapytał zdziwiony władca. - Za kradzież, rozbój, gwałt, oszustwo i morderstwo. - Popełniłeś to wszystko? - Tak. Cesarz zawołał dyrektora więzienia: - Proszę natychmiast wypuścić tego łotra, żeby nie psuł tych wszystkich zacnych ludzi, którzy tu siedzą. Cesarz Franciszek Józef I zapraszał na wszystkie uroczystości dworskie organizowane w Budapeszcie jednego z hrabiów węgierskich, swego dobrego znajomego i towarzysza łowów. Zdarzyło się, że ów zaproszony nie przybył dwukrotnie na uroczystość. Zauważywszy to, cesarz posłał doń adiutanta z prośbą, aby się zjawił. - Jakże się masz, drogi hrabio? - przywitał go cesarz. - Dawnośmy się nie widzieli. Gdzież ty się podziewasz? - Najjaśniejszy Panie - odpowiedział hrabia. - Mam się doskonale, żyję sobie cicho na zamku z dwiema siostra - Czyż nie nudno ci jednak przebywać wyłącznie w towarzystwie sióstr? - dopytywał się władca. - O nie, Najjaśniejszy Panie, to nie są moje siostry. Król pruski Fryderyk Wilhelm I nie lubił, gdy się go ktoś bał. Raz, jadąc na przejażdżkę, ujrzał, jak się dwóch Żydów przed nim w krzakach skryło. Kazał woźnicy stanąć i wyszukać ich, po czym zapytał: - Czemuście się kryli przede mną? - Bośmy się bali. - Co!? Baliście się! - zawrzał gniewem król - Wymierzyć im po pięćdziesiąt batów! I zapamiętajcie sobie, łajdaki, że kochać mnie powinniście, a nie bać się! Gdy król Fryderyk Wilhelm I leżał w roku 1740 na łożu śmierci, czytano mu ustępy z Pisma Świętego, między innymi fragment z Księgi Hioba: ,,Nago wrócę do ziemi". Król przerwał wtedy czytanie i zaprotestował: - Nieprawda, bo będę pochowany w mundurze, jakom w testamencie kazał. Dwie damy dworu króla Prus Fryderyka II Hohenzollerna, zwanego Wielkim, sprzeczały się w drzwiach, która z nich jest bardziej godna, aby przejść pierwsza. Nie mogąc osiągnąć consensusu, zwróciły się o rozstrzygnięcie sporu do króla, który właśnie nadszedł. - Niechaj pierwsza wejdzie ta - zadecydował Fryderyk - która jest głupsza. Razu pewnego w mieście Breslau pewien katolik dopuścił się kradzieży pieniędzy z kościelnej skarbonki. Schwytany i postawiony przed sądem tłumaczył, że otrzymał je od samej Matki Boskiej, która tą drogą pragnęła wspomóc ubogiego. Sąd nie przyjął tego tłumaczenia i wydał wyrok skazujący. Skazany odwołał się do króla Fryderyka II. Ten zwołał gremium teologów, każąc im rozstrzygnąć problem, czy rzeczywiście jest niemożliwe, aby Matka Boska robiła pobożnemu i będącemu w potrzebie katolikowi tego rodzaju podarunki. - Nie ma takiej niemożliwości - oświadczyli po długich debatach zakłopotani teologowie. - Ale jeśli go zwolnisz, Miłościwy Panie, to on w poczuciu bezkarności dopuści się kolejnej kradzieży. Wówczas król napisał pod wyrokiem: ,,Ułaskawiam podsądnego, ale zabraniam mu pod gardłem przyjmować na przyszłość jakiekolwiek prezenty od Matki Boskiej i innych świętych". Król Prus Fryderyk II lubił zadawać swoim rozmówcom kłopotliwe pytania. Na szczęście nie oburzał się, gdy odpowiadano mu śmiało i w dobrym duchu. Pewnego razu zwrócił się do swego osobistego lekarza: - Iluż to ludzi, doktorze, uśmiercił pan w ciągu całego swojego życia? - Około trzystu tysięcy - wyznał szczerze medyk. - Ale to i tak dużo mniej niż Wasza Królewska Mość. Nadworny lekarz Fryderyka II wybrał się do niego w odwiedziny. Został jednak zatrzymany przez królewskiego sekretarza, który poinformował go, że nie może dziś zostać przyjęty. - A to z jakiego powodu? - zapytał medyk. - Ponieważ Jego Królewska Wysokość nie czuje się dziś zdrów. Do Fryderyka II przyszedł kiedyś młodzieniec prosić o posadę. - Skąd pochodzisz, młody człowieku? - zapytał król - Z Berlina, Wasza Wysokość. - Wszyscy Berlińczycy są nic niewarci! - zakpił monarcha. - Znam jednakże dwa wyjątki - odparł petent. - Jakie? - Najjaśniejszy Pan i ja. Zdarzyło się pewnego razu Fryderykowi II, że wywróciła się kareta, którą jechał. Zdenerwowany król kazał przydzielić woźnicę do innej służby. Kilka dni później, spacerując po pałacowym parku, ujrzał swego poprzedniego woźnicę przewożącego małym wózkiem gnój. Zatrzymał się więc i spytał z przekąsem: - Teraz ci lepiej niż wtenczas, gdyś mnie woził? - Mnie tam bez różnicy, Najjaśniejszy Panie - odparł woźnica. Fryderyk August, król Saksonii i książę warszawski, miał fryzjera, który podobnie jak i on nie uznawał wstrzemięźliwości. Któregoś dnia podczas golenia fryzjer skaleczył króla. - To wszystko przez ten przeklęty alkohol! - krzyknął wściekły monarcha. - Tak, tak - zgodził się potulnie fryzjer. - Alkohol czyni skórę taką szorstką... Król Francji Henryk IV pasował kiedyś na rycerza przedstawiciela znakomitego rodu szlacheckiego, choć do jego obyczajów i zachowania miał wiele zastrzeżeń. - Panie, nie jestem godzien tego zaszczytu - rycerz wygłosił tradycyjną formułę. - Wiem, wiem, żeś niegodzien - wyszeptał, pochylając się nad nim król. - Ale moi przyjaciele i cała twoja rodzina nie dawali mi już od dawna spoko Henryk IV odwiedził raz pewną damę, którą już od dawna darzył nieskrywanym uczuciem. Na prośbę władcy kobieta oprowadziła go po apartamentach swego pałacu, pominęła jednak skrzętnie sypialnię. - A którędyż wiedzie droga do pani komnaty sypialnej? - niedwuznacznie spytał król. - Tylko przez ołtarze, Wasza Wysokość - odparła dama, składając niski ukłon. Będąc już w starszym wieku, król Henryk VI postanowił ożenić się z młodą królową Neapolu. Wysłał więc do niej posłów, którzy mieli zbadać sprawę na miejscu i zaraz po powrocie przedstawić królowi szczegółowy opis postaci i charakteru kandydatki. Posłowie wywiązali się z zadania znakomicie. Taka była treść ich relacji: - Najjaśniejszy Panie! Królowa jest ładna i bardzo naturalna. Oczy ma brązowe, cerę świeżą, nos kształtny. Nie zauważyliśmy ani jednego włosa koło jej ust. Ręce ma ładne, palce długie, biust w sam raz, jest też w miarę wysoka. Nie objada się, wina nie nadużywa. Wydaje się, że ma bardzo dobry charakter. Jest wesoła, miła, a przy tym rozsądna. Nie ma oczywiście człowieka bez wad, więc i królowa ma pewną drobną przywarę, a jest nią upór. Uparła się mianowicie, że nie poślubi Waszej Królewskiej Moś Król Anglii Henryk VIII zaproponował jednemu ze swych dworzan stanowisko ambasadora przy dworze króla Francji - Franciszka I. Wyczuwając niejakie obawy kandydata, zapowiedział: - Nie bój się, jeżeli coś ci się stanie, zetnę głowy dwunastu Francuzom. - Obawiam się, Najjaśniejszy Panie - odrzekł dyplomata - że żadna z nich nie będzie pasowała do mojej szyi. Między hołdowniczymi listami złożonymi królowi Aragonii Jakubowi I, zwanemu Zdobywcą, znajdował się jeden, w którym życzono mu, aby panował tak długo, jak długo świecić będą słońce i gwiazdy. - Dalibóg - powiedział na to król. - Mój syn musiałby wówczas panować przy świecach. Jakub I szedł któregoś dnia na spacer ze swym ulubionym błaznem. Błazen szedł po prawej stronie obok króla, który długo nie zwracał na ten fakt uwagi. Wreszcie nie wytrzymał. - Nie zniosę tego, by błazen szedł obok mnie po prawej stronie! - warknął. Błazen przeszedł natychmiast na lewą stronę, mówiąc: - Och, mnie to zupełnie nie razi! Zaraz po elekcji Jana III Sobieskiego na tron polski zgromadziła się wokół niego grupka szlachciców, prosząc o rozmaite łaski i beneficja. - A jakiego rodzaju łaskę mnie uczynisz, Miłościwy Panie? - zapytał jeden z nich. - Ciebie mianuję cygańskim królem - odparł żartobliwie Sobieski. - Miłościwy Panie - skrzywił się urażony nieco szlachcic. - Jeszcześ nie po koronacji, zresztą i korona polska mocno niepewna. Radziłbym więc zatrzymać koronę cygańską w rezerwie i nie dawać jej nikomu. Świadkowie tej sceny aż zaniemówili z wrażenia na taką bezczelność. Po chwili zaczęli ostro karcić zuchwałego śmiałka, na co ten zawołał: - Miłościwy mój Pan obran jest królem polskim, mnie zaś mianował cygańskim. Król z królem się pokłóci i król z królem się pogodzi. Wy zaś między dwóch królów się nie wtrącajcie! Jan III Sobieski przyjął pewnego dnia w Wilanowie szlachcica nazwiskiem Gomuła, który z tej okazji ubrał się niezwykle bogato i elegancko. Król natomiast ubrany był po domowemu, w żupan. Nagle podszedł służący i oznajmił, że jakiś francuski markiz prosi o widzenie. Sobieski kazał prosić do pokoju. Gdy markiz wszedł, nie znając polskiego króla, skłonił się przed tym, który był lepiej ubrany i rozpoczął: - Na to szlachcic, widząc pomyłkę gościa: - Ten jest syr - wskazał na króla Jana. - A ja jestem jeno Gomuła. Po śmierci Zygmunta III Wazy na tron wstąpił Władysław IV. Zgodnie z regułą, jego bracia musieli, klęcząc, złożyć mu przysięgę na wierność Rzeczypospolitej. Na to Jan Kazimierz zapytał marszałka Opalińskiego, czy wyjątkowo mogliby własnemu bratu przysięgać, stojąc. Ten stwierdził, że dla powagi tego aktu jednak należy przyklęknąć. - Nawet własnym żonom przysięgamy, stojąc - zaprotestował królewicz. - No i dlatego często je zdradzamy - odparł marszałek. Tuż po wstąpieniu na tron angielski Jerzego II pewien londyński dziennikarz, chcąc mieć wcześniej od innych tekst mowy tronowej, sam ją ułożył i wydrukował. - Obiecuję, Wasza Wysokość, że człowiek ten zostanie za swój czyn surowo ukarany - zapewnił króla minister sprawiedliwości. - Ależ nie - zaprotestował Jerzy II. - Wydaje mi się, że ów dziennikarz niewiele zawinił. Porównałem jego mowę z moją i widzę, iż jego jest dużo lepsza. Wpływającego do portu Faleron na greckim krążowniku ,,Helios" króla Jerzego II powitało sto jeden salw armatnich. - Jasna cholera! - wykrzyknął jeden z antyrojalistów. - Jak oni mierzą? Sto jeden strzałów i żaden nie trafił! Król Wielkiej Brytanii i Irlandii Jerzy V jeszcze jako książę Walii odbywał służbę na okręcie wojennym. Na pełnym morzu kapitan polecił mu określić położenie geograficzne, w którym aktualnie znajduje się okręt. Następca tronu wziął się ostro do pracy i po godzinie przedstawił kapitanowi arkusz z obliczeniem. Ten spojrzawszy na nie, rzekł: - Wasza Książęca Mość, proszę natychmiast zdjąć czapkę! - Dlaczego kazał mi pan zdjąć nakrycie głowy? - zapytał Jerzy V, spełniając polecenie. - Ponieważ zgodnie z pańskim wyliczeniem znajdujemy się w tej chwili przed głównym ołtarzem Katedry św. Pawła w Londynie. Cesarz Kaligula słynął raczej z okrucieństwa niż z poczucia humoru. Kiedy więc w trakcie dyskusji z dwoma konsulami wybuchnął nagle niepohamowanym śmiechem, zdziwieni rozmówcy zapytali go o przyczynę tej nagłej wesołości. - Śmieję się - odparł, krztusząc się, Kaligula - bo właśnie przyszło mi do głowy, że mógłbym kazać poderżnąć wam gardła. Jean Bernadotte, marszałek napoleoński i założyciel dynastii szwedzkiej, w okresie Rewolucji Francuskiej był sierżantem i zgodnie z ówczesną modą kazał sobie zrobić tatuaż na ramieniu. Wiele lat później, już jako Karol II, zachorował i lekarz uznał, że należy puścić krew. Zabieg ten wykonywano na lewym ramieniu, które król miał wytatuowane. Bernadotte opierał się rozpaczliwie, ale gdy lekarz stwierdził, że nie bierze odpowiedzialności za jego życie, zgodził się na zabieg pod warunkiem, że doktor nikomu nie powie, co zobaczył. Gdy chirurg odwinął rękaw koszuli, ujrzał rewolucyjną czapkę frygijską i napis: ,,Śmierć królom". Książę Jakub (późniejszy król Jakub II), wracając z łowów, spotkał swego brata, króla Anglii, Szkocji i Irlandii Karola II, samotnie spacerującego po parku. Jakub nie omieszkał przestrzec brata przed niebezpieczeństwem samotnych przechadzek. Jednakże Karol dobrodusznie pokiwał głową i odparł: - Bądź spokojny, bracie. Nikt w całej Anglii nie będzie chciał mnie zabić po to, żeby ciebie osadzić na tronie! Jan Stigelius, poeta niemieckiego renesansu, ofiarował kiedyś cesarzowi Karolowi V poemat łaciński z czołobitną dedykacją. Po pewnym czasie otrzymał napisaną w imieniu cesarza odpowiedź: - Poemat bardzo spodobał się Jego Cesarskiej Wysokości. Niech poeta prosi, o co tylko chce. Otrzyma wszystko, czegokolwiek zażąda. Jeżeli pragnie przykładowo szlachectwa, zostanie szlachcicem. Lecz niechaj nie prosi o pieniądze - pieniędzy nie dostanie. Cesarz Karol V rozmawiał z hrabią de Leve na temat Italii. - Należy się pozbyć książąt mających posiadłości we Włoszech za pomocą trucizny - powiedział hrabia. - A co się stanie z moją duszą? - zawołał przerażony cesarz. - Jeżeli Wasza Cesarska Mość ma duszę, to powinien natychmiast abdykować! Król Francji Karol IX rzekł kiedyś do swego błazna: - Masz takie wpływy na dworze, że ktoś mógłby pomyśleć, iż to ty jesteś królem, a ja błaznem. Może więc się zamienimy? Ponieważ błazen nie odpowiedział, król naciskał dalej: - Co, wstydziłbyś się być władcą? - Nie, panie - odparł błazen po chwili wahania. - Ale wstydziłbym się mieć takiego błazna. Car Piotr I ukarał śmiercią szambelana Monsa, kochanka swojej żony, Katarzyny I. Nieszczęśnika wbito na pal, później ścięto mu głowę i wsadzono ją do słoja ze spirytusem. Ten, z rozkazu cara, zaniesiono do pokoju carycy. Katarzyna spojrzała ze smutkiem na to, co zostało z jej kochanka i rzekła: - Oto, moi państwo, do czego prowadzi rozpusta! Caryca Katarzyna II zaprosiła na swój dwór znakomitą włoską śpiewaczkę nazwiskiem Gabrielli. Słynna diva zażądała jednak za dwa miesiące występów w Petersburgu aż pięciu tysięcy dukatów. - Tyle nie płacę nawet żadnemu ze swoich feldmarszałków - powiedziała oszołomiona caryca. - W takim razie - ripostowała Gabrielli - niech Wasza Cesarska Mość każe śpiewać swoim feldmarszałkom. Cesarz Leopold II bardzo dobrze grał na flecie. Pewnego razu kapelmistrz nadworny odezwał się do niego w te słowa: - Szkoda, że Wasza Cesarska Mość nie został flecistą. - Nie szkodzi - odrzekł cesarz. - Za to mam większy dochód. Pewien angielski książę pochwalił się królowi Belgów Leopoldowi II posiadaniem licznego zastępu służby. - Czy Wasza Królewska Mość wie, że mam lokaja, którego jedynym zajęciem jest zajmowanie się moją fajką? - To jeszcze nic - odparł król. - Ja do tej samej funkcji zatrudniam czterech ludzi. Jeden przynosi fajkę, drugi ją napycha, trzeci zapa - A czwarty? - zapytał z ciekawością książę. - Ten jest po to tylko, by ją palić, bo ja nie cierpię faj Król bawarski Ludwik II spotkał w czasie przejazdu przez swój kraj beznogiego wieśniaka wlokącego się o kulach. - Gdzieście stracili nogę? - zapytał chłopa. - Pod Sedanem. - A nie poznajecie mnie? - Nie. - Ja jestem przecież królem bawarskim, waszym wodzem. - Jakże ja mogłem poznać Waszą Królewską Mość - usprawiedliwił się wieśniak - skoro wciąż walczyłem w pierwszej linii. Podczas podróży przez północne Niderlandy Król Francji Ludwik XI zawitał na nocleg do przydrożnej oberży. Na kolację kazał sobie podać jajecznicę z czterech jaj. Jakież było jego zdziwienie, kiedy za zamówiony posiłek otrzymał rachunek opiewający aż na pięćdziesiąt talarów! Kazał wezwać do siebie oberżystę i poirytowany zapytał: - Co to, karczmarzu, jaj u was brakuje, że tak drogo liczysz? - Jaj ci u nas dostatek, szlachetny panie - padła odpowiedź. - Ale królowie nader rzadko się trafiają. Piękna Małgorzata de Sassenage bardzo przypadła do gustu Ludwikowi XI. Dwa lata trzymał ją przy dworze i miał z nią dwóch synów. Pewnego razu Małgorzata zwróciła się do astrologa, by jej przepowiedział przyszłość. Ten spojrzał na nią i odrzekł, że wkrótce umrze. I rzeczywiście, wskutek jakiejś tajemniczej choroby w określonym czasie wyzionęła ducha. Król, podejrzewając zbrodnię, wezwał astrologa i tonem niewróżącym nic dobrego zapytał: - Ty, który wszystko przewidujesz, czy wiesz, kiedy umrzesz? - Tak, panie - odpowiedział chytrze astrolog. - W gwiazdach przewidziano, że trzy dni przed Waszym Majestatem. Król Ludwik XII był bardzo oszczędny. Gdy mu raz ktoś powiedział, że ludzie śmieją się z jego skąpstwa, odrzekł: - Wolę, że się z mego skąpstwa śmieją, niż żeby mieli nad moją rozrzutnością płakać. Pewien dworzanin Ludwika XIV, słynący z nadzwyczaj wygórowanych ambicji, został kiedyś zapytany przez władcę, czy zna język hiszpański. - Nie, Najjaśniejszy Panie - odparł zgodnie z prawdą. Wróciwszy do domu, dworzanin doszedł do wniosku, że pytanie to zapewne wiąże się z jakimiś planami Ludwika XIV wobec jego osoby - kto wie, może nawet mógłby uzyskać stanowisko ambasadora w Hiszpanii. Nie tracąc czasu, wziął się więc solidnie do nauki, widząc już oczyma wyobraźni samego siebie w przepięknej rezydencji. Po kilku miesiącach, znów stanąwszy przed obliczem Ludwika XIV, oznajmił z dumą: - Najjaśniejszy Panie, pragnę zawiadomić, że już nauczyłem się hiszpańskiego. - To wspaniale - odrzekł król. - Winszuję panu z całego serca. Będzie pan mógł czytać Don Kichota w oryginale. - Królowie otrzymali władzę od samego Boga - powiedział kiedyś Ludwik XIV do zgromadzonych wokół dworzan. - Jeśli nawet kazałbym któremuś z was skoczyć do wody, natychmiast musicie wykonać rozkaz. W tym momencie jeden z dworzan podniósł się ze swego miejsca i szybkim krokiem skierował do wyjścia. - Hola! - krzyknął za nim król. - A dokąd to? - Uczyć się pływać - brzmiała krótka odpowiedź. W kaplicy królewskiej podczas wykonywania psalmu Miserere w opracowaniu kompozytora Jeana Baptistea Lullyego król Ludwik XIV zwrócił się do klęczącego obok hrabiego: - Czy podoba się panu ten utwór? - Tak, Wasza Wysokość. Muzyka jest cudownie miękka dla uszu, jednak bardzo twarda dla ko Ludwik XIV lubił pisać wiersze. Pewnego razu pokazał próbkę swojej twórczości poecie Boileau-Despreauxowi. - To nic niewarte wypociny - powiedział poeta. - Ależ to ja pisałem! - wykrzyknął oburzony król. - A, jeśli tak, to w porządku. Król bowiem jest jedynym człowiekiem, któremu wolno pisać nędzne wiersze. Molier zmarł, odmówiwszy przyjęcia świętych sakramentów, w związku z czym ksiądz nie chciał go pochować w poświęconej ziemi. Mimo próśb króla Ludwika XIV, nawet arcybiskup nie chciał uchylić tego zakazu. - Jak głęboko sięga poświęcona ziemia? - zapytał król. - Na cztery stopy, Wasza Wysokość - odparł duchowny. - A więc pochowajcie go na głębokości sześciu stóp - zadecydował Ludwik XIV. Surowa etykieta panująca na dworze Ludwika XIV charakteryzowała się między innymi szczególnym rodzajem służalczości i pochlebstwa. Pewnego razu król zapytał księcia dUz?s, kiedy jego żona spodziewa się rozwiązania. - Kiedy Wasza Królewska Mość raczy rozkazać - padła odpowiedź. Ludwik XV bardzo pragnął syna - następcy tronu, a tymczasem rodziły mu się same córki. Trochę lekceważąco nazywano je przed chrztem kolejnymi liczbami porządkowymi. Była więc ,,Pani Pierwsza", ,,Pani Druga", ,,Pani Trzecia"... Kiedy w roku 1738 doniesiono królowi o przyjściu na świat kolejnej córki zamiast syna i zapytano, czy nazwać ją ,,Panią Siódmą", zdesperowany monarcha warknął: - Nie. Panią Ostatnią! Król Francji w latach 1774-1792, Ludwik XVI, grając z dworzanami w karty, przypisał sobie wygraną, choć jego przeciwnik był odmiennego zdania. Inni dworzanie zebrani wokół stołu milczeli dyskretnie. Na to wszedł książę de Grammont. - Rozsądź ty, kto z nas dwu ma słuszność - rozkazał król. - Z pewnością nie Wasza Królewska Mość - odrzekł książę. - Skąd ta pewność, kiedy nawet nie wiesz, o co chodzi? - Gdybyś miał choć cień słuszności, Najjaśniejszy Panie - odparł de Grammont, wytrawny znawca ludzi - stojący wokół dworzanie z pewnością by nie milczeli. Spacerując razu pewnego po pałacowym ogrodzie, Ludwik XVI ujrzał dwie piękne gruszki. Wróciwszy do komnat, wezwał ogrodnika i kazał mu je zerwać. Ten wykonał oczywiście polecenie i przyniósł owoce królowi. Będący akurat w dobrym humorze monarcha zatopił zęby w jednym z nich, drugi zaś dał ogrodnikowi. Ze zdziwieniem zauważył jednak, że pracownik dobywszy noża zabiera się za obieranie skórki. - Jakże to? - zapytał. - To ja gruszkę z łupiną jem, a ty nie potrafisz? - Ależ potrafię, Najjaśniejszy Panie - zapewnił go ogrodnik. - Tylko jedna gruszka wpadła mi w coś paskudnego, a nie wiem, która to była. W czasach francuskiej Restauracji paryski Panteon zamieniono ponownie na kościół. Ktoś zażądał, żeby usunąć znajdujące się tam szczątki Woltera, bluźniercy, bezbożnika i libertyna. Temu pomysłowi sprzeciwił się jednak zdecydowanie sam król Ludwik XVIII. - Nie! - oświadczył. - Zostawcie go tu, gdzie jest! Aż nadto będzie ukarany, słuchając codziennie mszy świętej. Pewien hrabia angielski podczas wizyty we Francji chwalił się przed królową Marią Leszczyńską, żoną Ludwika XV, przynależnością do jednego z najstarszych rodów i przy każdej okazji podkreślał swe pochodzenie. W pewnej chwili królowa spytała go z uśmiechem: - Można by sądzić, hrabio, że pańscy przodkowie znajdowali się już w arce Noego? - Ależ nie, Najjaśniejsza Pani! - zapewnił ją rozmówca. - Moi przodkowie mieli własny statek! Król Ludwik Filip podczas swej podróży przez Francję przyjechał do małego prowincjonalnego miasteczka. W czasie uroczystego obiadu burmistrz, właściciel sklepu, bawił króla rozmową: - Szkoda, że Wasza Królewska Mość nie przywiózł żony ze sobą! - A pańska żona gdzie jest? - spytał w odpowiedzi król. - O, ona musi dbać o interes! - No widzi pan - roześmiał się król. - U mnie to samo. Przecież ktoś musi interesu pilnować! Książe Florencji Cosimo Medici, zwany Wielkim, rozgniewał się pewnego razu na swego przyjaciela i zapragnął go ukarać. - Pan nasz, Jezus Chrystus, nakazał nam miłować nawet nieprzyjaciół swoich - ujął się za nieszczęśnikiem jeden z dworzan. - Znam dobrze nauki Jezusa - odburknął książę - ale przekonany jestem, że nigdzie nie powiedział: ,,Miłujcie przyjaciół". Cosimo Medici, władca Florencji, twórca potęgi rodu Medyceuszy, leżał z zamkniętymi oczami podczas swej ostatniej choroby. Jego córka Katarzyna zapytała: - Dlaczego, ojcze, tak często zamykasz oczy? - Córko, czynię tak, aby się przyzwyczaić do tego, że wkrótce nie będę ich już w ogóle otwierał. Car Mikołaj I Romanow spotkał kiedyś pijanego oficera. - Ty sukinsynu! - zawołał zdegustowany. - Co byś zrobił, gdybyś był na moim miejscu i pijanego oficera spotkał? Oficer struchlał rozpoznawszy władcę, ale wnet się opamiętał i śmiało odpowiedział: - Najjaśniejszy Panie! Gdybym ja był na twoim miejscu, tobym z taką pijaną świnią nawet nie gadał. Po uśmierzeniu powstania węgierskiego w 1849 roku car Mikołaj I zapytał swoich dworzan: - Czy wiecie, w czym jestem podobny do króla Jana III Sobieskiego? - Nie, Najjaśniejszy Panie. - W tym mianowicie, że obaj popełniliśmy to samo głupstwo. Uratowaliśmy Wiedeń i Austrię. Car Mikołaj II miał już dwie córki i niecierpliwie oczekiwał narodzin następcy tronu. Po trzecim porodzie został jednak zawiadomiony przez hrabinę Ignatiewą, że Najjaśniejsza Pani znowu raczyła urodzić córkę. - Do licha, to już trzecia - westchnął car. - Co robić? - odpowiedziała westchnieniem hrabina. - Najjaśniejszy Pan raczy się jeszcze raz pofatygować... W jednym z olbrzymich składów wojskowych w Petersburgu przechowywano 24 000 kożuchów baranich. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 roku ministerstwo poleciło wydać je dla armii walczącej na Dalekim Wschodzie. Problem był jednak w tym, że w kartotekach figurowało wprawdzie 24 000 kożuchów, ale naprawdę było ich 12 800. Brak pozostałych wytłumaczono krótko: - 11 200 kożuchów zjadły myszy. Gdy o tym wypadku doniesiono carowi Mikołajowi II, ten napisał na doniesieniu: ,,Zwolnić wszystkie myszy z zajmowanych przez nie stanowisk!". Na pożegnalnym występie artystki, panny Rives, obecny był Napoleon III. Gdy wychodził z teatru, ktoś z bliskich ludzi zapytał go o opinię na temat występu. Oburzony cesarz odpowiedział: - Jak to? Nie dość, że zapłaciłem za bilet piętnaście tysięcy franków, to jeszcze mam coś myśleć. Julia, ukochana córka Oktawiana Augusta, pojawiła się raz w jego obecności ubrana dość wyzywająco. Uraziło to cesarza wielce, lecz nie rzekł ani słowa. Nazajutrz Julia ubrała się w strój odmienny: skromny i przyzwoity. Zadowolony August zwrócił jej uwagę: - O ileż godniejszy niż wczorajsze odzienie jest ten strój córki cezara. - Dziś ubrałam się dla oczu ojca - odrzekła Julia. - Wczoraj zaś dla oczu męża. Pojawił się onegdaj w Rzymie człowiek z prowincji, zwracający powszechną uwagę niezwykłym podobieństwem do Oktawiana Augusta. Kiedy wieści doszły do cezara, ten natychmiast kazał sprowadzić sobowtóra przed swe oblicze - Powiedz mi, dobry człowieku - zapytał go - czy matka twoja była kiedyś w Rzymie? - Matka nigdy - odparł tamten. - Ale często bywał tu mój ojciec. Po zwycięstwie Oktawiana Augusta pod Akcjum powitał go pewien człowiek z krukiem. Ptak wyraźnie powiedział: - Witaj Oktawianie, zwycięski wodzu! Oktawian kupił kruka za dwadzieścia tysięcy sestercji. W późniejszym czasie dowiedział się, że sprzedawca miał jeszcze drugiego kruka, który mówił: - Witaj zwycięski wo Antoniuszu! Pewnego razu opowiedziano Oktawianowi Augustowi o dwudziestu milionach długów, jakich narobił za swego życia pewien rzymski ekwita. August kazał na aukcji pośmiertnej kupić dla siebie piernat z jego łóżka. Widząc zdziwienie otoczenia, wyjaśnił: - Musi mieć właściwości nasenne piernat, na którym mógł ten człowiek spać, mając tyle długów. Stanisław August Poniatowski, przechadzając się po Ogrodzie Saskim, spostrzegł szlachcica, który miał siwą brodę, lecz włosy na głowie zupełnie czarne. Gdy król jegomość okazał zdziwienie tą okolicznością, sławny z dowcipu szambelan Wolski objaśnił monarsze: - Dlatego, Wasza Królewska Mość, ów szlachcic ma brodę siwą a głowę czarną, że więcej pracował gębą niż głową. Książę Rainier, władca Monako, wyglądając pewnego dnia przez okno swego pałacu, dał wyraz wielkiemu niezadowoleniu z powodu braku warty przed jego posiadłością. - Ekscelencjo! - poinformował go szef sztabu. - Połowa armii zamiata właśnie dziedziniec pałacu, a druga połowa poszła z dziećmi Waszej Książęcej Mości na spacer. Do cesarza rzymsko-niemieckiego Rudolfa II przyszedł raz żebrak i rzekł: - Proszę cię, Najjaśniejszy Panie, o hojne wsparcie, bom jest twoim krewnym po Adamie. - Idź, przynieś wór - rozkazał mu cesarz. Dziad poszedł i przyniósł wór, myśląc, że go cesarz napełni. Ale ten rzucił do niego grosz i rzekł: - Niech każdy krewny po Adamie da ci grosz, a wnet będziesz miał pełny wór. W końcu staniesz się bogatszy ode mnie. W czasie wizyty cesarza Etiopii Hajle Selassje w Jugosławii, w jednym zakładów pracy, które wizytował, wzniesiono na jego cześć okrzyk: - Witamy towarzysza cesarza! Król Stefan Batory, jak wiadomo, nie znał języka polskiego, natomiast świetnie mówił po łacinie. Pewnego razu zagadnął arcybiskupa lwowskiego: - Jakże ty, księże, zostałeś biskupem w Kościele łacińskim, kiedy mało co umiesz po łacinie? - Tak jak Wasza Królewska Mość królem w Polsce, choć po polsku nie umiesz - odpowiedział arcybiskup. Kiedy pełniący obowiązki namiestnika Egiptu Aemiliusz Rektus przesłał cesarzowi Tyberiuszowi kolejną ratę podatków z prowincji, dużo wyższą jednak niż zwykle, cesarz polecił swym urzędnikom odesłać nadwyżkę namiestnikowi wraz z następującym komentarzem: ,,Dobry pasterz strzyże swoje owce, a nie obdziera ich ze skóry". Senat zaproponował cesarzowi Tyberiuszowi nazwanie miesiąca września jego własnym imieniem, a października imieniem jego matki, Liwii. Tyberiusz odmówił, pytając przy okazji: - A co zrobicie, gdy będziecie już mieli trzynastu cezarów? Królowa Wiktoria przyjęła kiedyś na audiencji królową jednej z należących do Anglii wysepek. - I w moich żyłach płynie angielska krew - rzekła nie bez dumy egzotyczna znakomitość. - Jak to? - zdziwiła się Wiktoria. - Mój dziad zjadł angielskiego generała Millera. Cesarz niemiecki Wilhelm II podczas swego pobytu w Windsorze u króla Wielkiej Brytanii Jerzego V zachwycał się wspaniałymi trawnikami w parku otaczającym zamek i prosił o zdradzenie mu sekretu ich pielęgnowania. Król Jerzy zawołał ogrodnika, który wyjaśnił: - To bardzo łatwa rzecz. Kosi się trawnik codziennie i podlewa przez 700 lat, a trawa staje się gęsta jak najbardziej puszysty dywan. Kiedy król Władysław Jagiełło żenił się po raz czwarty, tym razem z księżniczką Sonką Holszańską, biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki zwrócił mu uwagę, że jego wybranka jest zbyt młoda. Król odparł na to z oburzeniem: - Kiedym się żenił z Granowską, mówiliście, że za stara i że brzydka. Jakże więc wam dogodzić? Polski król Zygmunt Stary był namiętnym karciarzem. Grając kiedyś z dworzanami we flusa - kiedy mu przyszły dwa króle - zgłosił, że ma trzy. - A gdzie trzeci? - zapytano przy sprawdzaniu. - A tom ja - odrzekł ze spokojem król Zygmunt i zgarnął pulę. Zygmunt Stary miał raczej opinię małomównego, ale za młodych lat, w gronie osób bliskich, pozwalał sobie na żarty i celował niekiedy w zręcznych powiedzonkach. Pewien magnat, który bardzo pragnął zostać kanclerzem, rzekł raz do niego, chcąc go wybadać: - Ludzie plotą, że mam zostać kanclerzem - Nie turbuj się Waszmość - uspokoił go król Zygmunt. - Czegoż to ludzie nie gadają. Król Zygmunt Stary podczas toalety zdejmował pierścienie z palców i dawał je do przytrzymania dyżurnemu dworzaninowi. Pewnego razu nie upomniał się o klejnoty i sługa, myśląc, że monarcha o nich zapomniał, zachował pierścienie przy sobie. Kiedy po jakimś czasie znów przyszła kolej na tego samego dworzanina, Zygmunt, widząc wyciągniętą dłoń, odrzekł: - Wystarczą wam dawne, te mogą się przydać innemu. POLITYCY Prezydent USA w latach 1825-1829, John Quincy Adams, podejrzewany był przez politycznych przeciwników o sympatie arystokratyczne i rojalistyczne. Po powrocie z Europy ktoś zapytał go delikatnie: - Podobno rozmawiał pan we Francji z królem francuskim. Co król panu powiedział? - Powiedział mi - odrzekł Adams - abym zszedł mu z drogi. Wybitnego polityka ateńskiego Alcybiadesa zapytał jeden z przyjaciół: - Powiedz mi, czemu zadajesz się z heterą Leisą, skoro wiadomo, że ona cię wcale nie kocha? - Mój drogi - odparł Alcybiades - wino i ryby także mnie nie kochają, a jednak mi smakują. Polityk węgierski, hrabia Juliusz Andrássy, był przez całe życie wielkim miłośnikiem kobiet i pozostał nim nawet gdy skończył już osiemdziesiątkę. Pewnego dnia, rozmawiając na przyjęciu z jakąś młodą damą, położył jej rękę na plecach. Zmieszana tym kobieta poprosiła grzecznie: - Czy Wasza Ekscelencja nie mogłaby trzymać ręki gdzie indziej? - Bardzo chętnie - odparł hrabia z galanterią. - Nie miałem tylko odwagi. Podczas przeprowadzania wywiadu pewien dziennikarz zwrócił się do Leszka Balcerowicza: - Ludzie mówią, że dla Pana człowiek nic nie znaczy. Troszczy się Pan tylko o budżet. - Niech mówią! - powiedział Balcerowicz - Budżet na tym nie ucierpi. Jeden z członków Dyrektoriatu rządzącego Francją po obaleniu w 1795 roku Robespierrea, nazwiskiem Larevelliere-Lapaux, był zagorzałym antypapistą, zaciekłym wrogiem religii katolickiej. - Kiedyś stworzę nową religię - obiecał. Obecny przy tym inny członek Dyrektoriatu, Paul François de Barras, sceptyczny wobec pomysłów kolegi, powiedział wtedy: - W jednym tylko widzę możliwość zrealizowania tej obietnicy. Musisz dać się ukrzyżować. Podczas konferencji prasowej kończącej wizytę ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w Londynie w 1939 roku, jeden z dziennikarzy zapytał go, czy sądzi, że będzie wojna. Beck odpowiedział: - Proszę Pana, jestem mile zaskoczony, że przedstawiciel Polski witany jest w Londynie jak prorok, ale zapewniam Pana, że nigdy nie miałem z tym zawodem nic wspólnego. Pewien gość z Teksasu zwierzył się kiedyś izraelskiemu premierowi, Davidowi Ben-Gurionowi: - U nas w Teksasie jedzie się pociągiem cały dzień i całą noc, i ciągle jest Teksas. - Te same kłopoty z kolejami mamy także w Izraelu - odpowiedział z całym spokojem Ben-Gurion. David Ben-Gurion przybył do siedziby izraelskiego parlamentu na posiedzenie plenarne bez marynarki i krawata, co wywołało oburzenie deputowanych. - Mam na to pozwolenie samego Winstona Churchilla - wyjaśnił premier. - Jak to? - Ano tak to. Kiedy ostatnio byłem w Londynie, próbowałem zdjąć marynarkę i krawat, ale Churchill przeszkodził mi, mówiąc, że mogę to zrobić, ale w Jerozolimie. Jeden z członków kierownictwa francuskich socjalistów spotkał się w czasie wizyty w Izraelu z Davidem Ben-Gurionem. Podczas rozmowy premier napomknął o żydowskim pochodzeniu francuskiego polityka, na co gość odpowiedział: - Muszę panu wyznać, że najbardziej cenię w sobie socjalistę, następnie Francuza, a dopiero na trzecim miejscu Żyda. - Nic nie szkodzi - odparł Ben-Gurion. - Tutaj czytamy od prawej do lewej. Nowy zakład montażowy samochodów w Izraelu chciał podarować Ben-Gurionowi pierwszy wyprodukowany tam samochód. Wielu współpracowników premiera było jednak przeciwnych przyjęciu tego rodzaju podarunku. Po długich pertraktacjach zgodzono się na kompromis i ustalono, że Ben-Gurion symbolicznie zapłaci za samochód jednego izraelskiego lira. W czasie ceremonii przekazania pojazdu żona Ben-Guriona, Paula, odciągnęła męża na bok i powiedziała - Kiedy otrzymujesz samochód za taką cenę, to kup przynajmniej ! Podczas kampanii wyborczej Leon Blum, francuski pisarz i polityk, osobiście kierował propagandą w swoim okręgu. Pewnego dnia zecer przyniósł mu do korekty odezwę i powiedział: - Trzeba będzie usunąć jeden wiersz, żeby się zmieścić na stronie. - Doskonale - odparł Blum - skreślimy ostatni wiersz: ,,Przysięgam, że danych wam obietnic dotrzymam". Prezydent James Buchanan, opuszczając w 1861 roku Biały Dom, powiedział do swojego następcy Abrahama Lincolna: - Kiedy, opuszczając to miejsce, będziesz równie szczęśliwy jak ja, gdy teraz wracam do domu, będziesz stuprocentowym szczęściarzem. W wiedeńskiej kawiarni Café Central do stałych bywalców, obok Lwa Trockiego, należał również Mikołaj Bucharin, który tak dalece zaangażował się w program sowieckiej rewolucji, że niemalże doprowadził się do załamania nerwowego. W stanie silnej depresji zwrócił się o poradę do lekarza. Ten zalecił mu towarzystwo kobiety. Po jakimś czasie lekarz spotkał Bucharina i zapytał o wynik kuracji. - Wspaniała! - odpowiedział entuzjastycznie Bucharin. - Całymi nocami dyskutowaliśmy o kapitalistycznej teorii Róży Luksem Do małego niemieckiego miasta uniwersyteckiego przyjechał incognito kanclerz Rzeszy, książę Bernhard von Bülow. W restauracji zapytał kelnera, co jest do zjedzenia. Ten wymienił szereg potraw, po czym kanclerz zawołał: - I nic więcej? Skandal! Przy jednym ze stołów siedziało kilku studentów, którzy usłyszawszy te słowa, wezwali kelnera i każdy z nich zapytał go o jadłospis. Gdy kelner wyliczał dania, każdorazowo odpowiadali: - I nic więcej? Skandal! Wtedy Bülow podszedł do nich i rzekł z oburzeniem: - Jestem książę Bülow, kanclerz Rzeszy. - I nic więcej? Skandal! - ryknęli studenci. W roku 1939 premier brytyjski, Arthur Neville Chamberlain, na jednym ze spotkań z dziennikarzami prasy światowej został zapytany: - Co pan sądzi o wzrastającym napięciu w Europie Środkowej i groźbie wojny ze strony Niemiec? - Pan Hitler - odpowiedział premier - jest z natury artystą, a nie politykiem. Gdy zakończy się spór z Polską, pan Hitler z pewnością resztę życia poświęci sztuce, a nie prowadzeniu wojen. Gdy Chruszczow w swym słynnym przemówieniu na XX Zjeździe KPZR w 1956 roku piętnował i gromił okrutne czasy stalinowskie, ktoś z sali wykrzyknął: - A gdzie byliście wówczas wy, towarzyszu, gdy mordowano tych wszystkich niewinnych ludzi? - Niech wstanie ten, kto to powiedział - rzekł Nikita Siergiejewicz, przerywając czytanie. Na sali zapanowała cisza, powiało grozą. Ale oczywiście nikt się nie podniósł. - Oto jest odpowiedź, towarzysze - powiedział Chruszczow. - Ja byłem wtedy w tym samym położeniu, co teraz ten, który postawił powyższe pytanie. Zapytano kiedyś Winstona Churchilla, jakie kwalifikacje powinien mieć jego zdaniem dobry polityk. - Musi posiadać umiejętność przepowiadania, co zdarzy się jutro, za miesiąc, za rok - wyjaśnił premier. - A następnie umieć wyjaśnić, dlaczego się to nie zdarzyło. Podczas posiedzenia Izby Gmin, odbywającego się w 1942 roku, w którym uczestniczył Winston Churchill, jeden z deputowanych szepnął do sąsiada: - Mówią, że Churchill jest już za stary, by brać udział w pracach rządu. - Owszem - rzekł na to Churchill, zwracając się w ich stronę. - Mówią również, że jest głuchy. W obecności Winstona Churchilla pochwalono kiedyś przywódcę konkurencyjnej Partii Pracy, Clementa Attlee: - To człowiek niezwykle skromny. - Ma ku temu wszelkie powody - wtrącił Churchill. Kiedy zaproponowano, żeby konferencja międzynarodowa w sprawie utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych zebrała się na pięć dni w San Francisco, Winston Churchill zadepeszował do Franklina Delano Roosevelta: ,,Nie widzę możliwości utworzenia w ciągu pięciu dni organizacji dla urządzenia świata. Nawet Wszechmogący potrzebował w tym celu siedmiu dni!". Winston Churchill odwiedził kiedyś Manchester. Po urządzonym na jego cześć bankiecie, burmistrz miasta nachylił się do niego i zapytał szczerze: - Panie premierze, czy pozwolimy, aby zebrani zabawili się jeszcze trochę, czy też chce pan wygłosić przemówie Kiedy po zdobyciu Paryża Churchill przemówił przez radio do jego mieszkańców, zaczął od następujących słów: - Francuzi - uważajcie! Będę mówić po francusku, co dla mnie stanowi wielki wysiłek, a dla was będzie ciężką próbą waszej przyjaźni z Wielką Brytanią. Po jednym z przemówień politycznych podeszła do Churchilla jakaś kobieta. - Dwie rzeczy w panu budzą we mnie odrazę - powiedziała. - Pańskie poglądy i pańskie wąsy. - Może się pani nie obawiać - odpowiedział spokojnie Churchill. - Nigdy nie zetknie się pani bliżej ani z jednym, ani z drugim. Na pewnym oficjalnym przyjęciu kelner, nalewając szampana, oblał niechcący łysinę Winstona Churchilla. Przerażony kelner zastygł jak słup soli, a wokół zapanowała nagle grobowa cisza. Przerwał ją dopiero sam Churchill: - Doprawdy, mój drogi, uważa pan, że to mi pomoże? W wolnych chwilach Winston Churchill uwielbiał malować. Kiedyś nawet urządził wystawę swych obrazów. Po jej zwiedzeniu, były brytyjski premier Harold MacMillan powiedział: - Teraz już rozumiem, dlaczego Winston zajął się polityką. Musiał mieć inny zawód, by nie umrzeć z głodu. Pewnego dnia, gdy Winston Churchill pokazywał przyjacielowi swe obrazy, ten zapytał: - Dlaczego malujesz tylko krajobrazy? - Ponieważ drzewa nie narzekają na to, że są lub nie są do siebie podobne. Na wieść o tym, że Emanuel Shinwell mianowany został brytyjskim ministrem wojny, Winston Churchill bardzo się ucieszył. - Na pewno nie będzie wojny - skomentował ten fakt radośnie. - Już kiedy Shinwell był ministrem opału, nie było opału. Rozmawiając kiedyś z Winstonem Churchillem, Brigitte Bardot poskarżyła się na prasę, która pisząc o niej, używała inicjałów - Ależ niech pani nie narzeka - odparł Churchill. - Pani inicjały są czarujące. Co by pani powiedziała na moim miejscu? Wybitny francuski polityk i mąż stanu, Georges Clemenceau, miał w swej wiejskiej posiadłości wielkiego i niezwykle ostrego owczarka alzackiego. - Ten pies jest tak groźny, że gryzie nawet moich przyjaciół - postraszył pewnego razu goszczącego u niego polityka. - No to nie ma znów tak wiele do gryzienia - zauważył gość. Będąc już w podeszłym wieku, Georges Clemenceau wybrał się na bazar po zakupy. - Ta marchew jest stanowczo za droga - rzekł do jednej z przekupek, żądającej za pęczek aż sześćdziesięciu franków - Nie dam więcej niż pięćdziesiąt. - No dobrze już, dobrze - odrzekła pojednawczo kobieta. - Niech będzie pięćdziesiąt. Ale to tylko dlatego, że jest pan podobny do naszego poczciwego Clemenceau. Gdy Clemenceau miał już 83 lata, lekarz zaproponował mu kurację odmładzającą. - Mam jeszcze czas - odparł polityk. - Musi pan poczekać, aż się postarzeję... Prezydent Grover Cleveland był w stałym konflikcie z amerykańskim Senatem, natomiast zupełnie poprawnie układały mu się stosunki z Izbą Reprezentantów. Pewnej nocy prezydent został obudzony z głębokiego snu. - Wstawaj, złodzieje są w izbie! - krzyczała Frances, jego małżonka. - Ależ moja droga - odpowiedział spokojnie Cleveland. - Złodzieje są być może w Senacie, ale z pewnością nie w Izbie. Prezydent Stanów Zjednoczonych Calvin Coolidge znany był powszechnie ze swej małomówności. Na pewnym przyjęciu podeszła do niego gospodyni domu, mówiąc z czarującym uśmiechem: - Panie prezydencie, założyłam się, że uda mi się wydobyć od pana przynajmniej trzy sło - Przegrała pani - odparł zimno Coolidge. Jeszcze jako wiceprezydent Calvin Coolidge przyjmował prawie wszystkie zaproszenia na obiady i kolacje. Nigdy jednak nie zabierał głosu i nie przemawiał. Alice Roosevelt Longworth zagadnęła go kiedyś: - Dziwię się, że pan przychodzi na te przyjęcia, to musi być niezwykle nudne dla pana. - Człowiek musi przecież jeść - odpowiedział zwięźle Coolidge. Jako wiceprezydent w administracji Hardinga, Coolidge mieszkał dość skromnie w apartamencie w Willard Hotel w Waszyngtonie. Pewnego wieczoru w budynku hotelowym wybuchł nieduży pożar i wszyscy goście zebrali się w holu na dole. Mimo że pożar szybko ugaszono, strażacy nie pozwalali powrócić do pokojów. Zniecierpliwiony oczekiwaniem Coolidge udał się po schodach na górę. Zatrzymał go strażak i zapytał: - Kim pan jest? - Jestem wiceprezydentem - odpowiedział. - A, to w porządku - rzekł strażak, ale za chwilę zatrzymał Coolidgea i zapytał: - Jest pan wiceprezydentem, ale czego? - Wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. - To proszę natychmiast powrócić do holu - rozkazał strażak. - Myślałem, że jest pan wiceprezydentem zarządu hotelu. Wiceprezydent Coolidge uczestniczył w uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowę budynku rządowego. Wykonał symboliczny sztych szpadlem. Tłum ludzi czekał na tradycyjne przemówienie. Szef protokołu zwrócił się do Coolidgea, by powiedział kilka słów. Coolidge chwilę pomyślał, spojrzał na świeżo wykopaną ziemię i powiedział, pokazując palcem: - Jaka wspaniała glista dla wędkarzy. - Po czym odszedł w kierunku czekającej na niego limuzyny. Żona Calvina Coolidgea (a raczej małżonka, bo na tym szczeblu ma się już małżonki, a nie żony) kazała namalować jego portret i w dniu urodzin powiesiła mu go w gabinecie. Kiedy do prezydenta przyszedł pewien kongresmen, ten bez słowa wskazał portret. Gość przyglądał się przez pięć minut i również nic nie powiedział. Wtedy dopiero odezwał się Coolidge: - Jestem tego samego zdania. Pani Coolidge zwiedzała wraz z mężem, ale w oddzielnej grupie, nowoczesną kurzą fermę. W pewnym momencie zapytała oprowadzającego: - Czy kogut kopuluje więcej niż raz dziennie? - Kilkanaście razy - odpowiedział przewodnik. - Powiedzcie to prezydentowi - poprosiła pani Coolidge. Chwilę później zjawił się prezydent i powiedziano mu, że kogut może kopulować kilkanaście razy dziennie. - Z tą samą kurą? - zapytał Coolidge. - Nie, za każdym razem z inną - odpowiedział oprowadzający. - Powiedzcie to pani Coolidge - powiedział prezydent. Calvin Coolidge zdobył fotel prezydenta USA jako członek Partii Republikańskiej. - Jak to się dzieje, panie prezydencie, że z ramienia republikanów kandyduje do Senatu pewien notoryczny łotr i kanalia? - zapytał go kiedyś pewien dociekliwy dziennikarz. - Takie są reguły demokracji - wyjaśnił Coolidge. - Tego typu osobnicy są u nas tak liczni, że mają pełne prawo do swych przedstawicieli w Senacie. Calvin Coolidge uchodził za małomównego sknerę. Pewnego razu siedział na fotelu u fryzjera w Vermont. W tym czasie wszedł do zakładu miejscowy lekarz. - Cal, czy wziąłeś pigułki, które ci ostatnio dałem? - zapytał. Po chwili milczenia Coolidge odrzekł: - Nie. Lekarz znów zapytał: - Czy czujesz się lepiej? Znów upłynęło parę minut, zanim Coolidge wydusił z siebie: - Tak. Kiedy fryzjer skończył go strzyc, wstał z fotela i poszedł w kierunku drzwi. - Mr Coolidge - odezwał się delikatnie fryzjer - czy nie zapomniał pan o czymś? - Przepraszam - zreflektował się zagadnięty. - Byłem tak pochłonięty rozmową z doktorem, że zapomniałem panu zapłacić. Kolega Calvina Coolidgea chciał kiedyś pożyczyć od niego pięć dolarów, ale spotkał się z odmową. Wiele lat później odwiedził on Coolidgea już jako prezydenta i ponownie poprosił o pożyczenie pięciu dolarów. I tym razem Coolidge odmówił. - Jedno mogę powiedzieć z całą pewnością - rzekł przyjaciel. - Sukces życiowy wcale cię nie zmienił. Pewnego razu dziennikarz zapytał prezydenta Coolidgea: - Jakie ma pan hobby? - Utrzymanie swego stanowiska - szczerze odpowiedział Coolidge. Kongresmen Allen T. Treadway z Massachusetts poprosił Coolidgea o fotografię, mówiąc, że wprawdzie ma jego portret, ale jeszcze z czasów, gdy był on zastępcą gubernatora tego stanu. - Po co panu moja fotografia? - burknął prezydent. - Używam przecież ciągle tej samej twarzy. W Białym Domu trwał remont. Architekt poprosił Coolidgea na poddasze i pokazał, jak zniszczone zostały stropy budynku podczas pożaru spowodowanego przez Anglików w czasie wojny w 1814 roku. - Woli pan drewniane czy stalowe stropy, Panie Prezydencie? - zapytał. - Proszę założyć stalowe - zdecydował Coolidge. - Ale rachunek za naprawę proszę przesłać królowi angielskiemu. Pewnego dnia Calvin Coolidge podejmował śniadaniem w Białym Domu ambasadora Wielkiej Brytanii. Nie chcąc urazić gospodarza swym dworskim zachowaniem, ambasador próbował naśladować przy stole maniery prezydenta. Kiedy prezydent postawił filiżankę do góry dnem, ambasador zrobił to samo. Kiedy Coolidge nalał mleka na talerzyk, dyplomata brytyjski postąpił podobnie. Wówczas Coolidge, z mściwym uśmiechem na twarzy, wziął talerzyk z mlekiem i postawił przed leżącym u jego stóp kotem. Wkraczającemu tryumfalnie do Londynu Oliverowi Cromwellowi zwrócono uwagę na tłumy witających go mieszkańców. - Zapewniam panów - odpowiedział nowo mianowany lord protektor - że byłoby ich tyle samo, gdyby prowadzono mnie na szafot. W czasie podróży na Daleki Wschód w 1957 roku, Józef Cyrankiewicz spotkał się z Mao Tse-Tungiem i zapytał go, czy mają u siebie w kraju opozycjonistów sprzeciwiających się budowie socjalizmu w Chinach. - Oczywiście - odparł Mao. - A ilu ich jest? - kontynuował Cyrankiewicz. - Około 30 milionów. Po chwili przewodniczący Mao zwrócił się do polskiego premiera: - A czy w Polsce też macie opozycjonistów? - Oczywiście. - A ilu ich jest? - Mniej więcej tyle samo, co u was - odparł Cyrankiewicz. Policja drogowa zatrzymała kiedyś przyszłego szefa dyplomacji Izraela, Mosze Dajana, jadącego samochodem z nadmierną szybkością. Przystąpiono do wypisywania dość wysokiego mandatu, na co zdenerwowany polityk zawołał: - Panowie, mam tylko jedno oko. Na co więc powinienem patrzeć... na szybkościomierz czy na drogę? Królowa Anglii, Wiktoria, bardzo liczyła się z opiniami swego konserwatywnego premiera, Benjamina Disraelego. Pewnego razu zapytała go: - Jaką pan widzisz różnicę między nieszczęśliwym wypadkiem a nieszczęściem? - To proste, Najjaśniejsza Pani - odparł Disraeli. - Gdyby mój najgorszy wróg, lord Gladstone (przywódca brytyjskich liberałów) wpadł do morza, byłby to nieszczęśliwy wypadek. Gdyby jednak ktoś wyciągnął go z wody, to byłoby nieszczęście. Podczas swych zagranicznych podróży generał de Gaulle miał zwyczaj codziennego wysyłania licznych depesz do ministrów w Paryżu i żądania natychmiastowej odpowiedzi. Tak też było w czasie jego podróży po krajach Ameryki Łacińskiej. Pewnej nocy obudzono ministra spraw zagranicznych, Couve de Murvillea i doręczono mu telegram od de Gaullea wysłany z pokładu okrętu zmierzającego właśnie do Peru. Tekst był krótki: ,,Czy znasz nazwisko peruwiańskiego ministra spraw zagranicznych?". Zaspany i wściekły de Murville kazał odpowiedzieć jeszcze krócej: ,,Tak, panie generale". - Panie generale - zwrócił się pewnego razu do de Gaullea mer Strasburga. - Trzeba zrobić wszystko, by nie dopuścić do zjednoczenia Niemiec. Nie przestaję o tym myśleć od trzydziestu lat. - A ja, mój drogi, powtarzam to samo od tysiąca lat - odpowiedział generał. Londyn, rok 1943. De Gaulle ostro krytykuje swego komisarza spraw zagranicznych Dejeana. Ten w pewnym momencie nie wytrzymuje i odpowiada: - Panie generale, jestem równie dobrym patriotą i równie dobrym Francuzem jak pan. - Wiem, wiem, Dejean, że jest pan równie dobrym patriotą i równie dobrym Francuzem jak ja - zgodził się generał. - Ale nie jest pan już więcej komisarzem spraw zagranicznych. Żegnam! Kiedy w roku 1958 powołano do życia gaullistowską Unię Nowej Republiki, jej przywódcy zastanawiali się, jakie miejsce nowa partia zajmie na politycznej mapie: czy znajdzie się na prawicy, na lewicy, czy też w centrum? Zwrócono się z tym pytaniem do de Gaullea. - Gdy partia nosi nazwę gaullistowskiej - odpowiedział generał - wszystko to nie ma znaczenia. De Gaulle nie znajduje się ani na prawo, ani na lewo, tylko ponad! Po wyborach w 1951 roku Charles de Gaulle powiedział: - Nie można zjednoczyć narodu, który ma 365 gatunków sera. Pani Douglas-Home z uwagą śledziła odtwarzane właśnie przez telewizję z taśmy wystąpienie jej męża, konserwatywnego polityka brytyjskiego Alexandra Douglas-Home. W pewnej chwili usłyszała, że małżonek wrócił do domu i poszedł przebrać się na górne piętro willi. Podążyła za nim i zapytała: - Dobrze się czujesz? Piętro niżej wyglądałeś dość kiep Zapytano kiedyś Johna Fostera Dullesa, czy nigdy się nie pomylił. Polityk zamyślił się przez chwilę, a następnie odpowiedział: - Przed wieloma laty byłem przekonany, że popełniłem błąd. Oczywiście później wyjaśniło się, że przez cały czas miałem rację, ale aż do tej pory myślałem, że się pomylił Lord William Durham, członek Izby Parów, znany był z bardzo brzydkiego zwyczaju trzymania rąk w kieszeniach spodni. Pewnego razu wszedł do sali posiedzeń Izby Parów jak zwykle z prawą ręką w kieszeni spodni, lewą natomiast wymachiwał, ściskając w niej tekst projektu ustawy o pomocy dla rodzin poległych oficerów. - Panowie! - oznajmił gromko. - Trzymam w ręku coś, co gruntownie odmieni tragiczną sytuację wdów po zmarłych oficerach! - Przepraszam, milordzie - zapytał któryś z obecnych. - W której ręce pan to trzy Po skończonej kadencji, prezydent Francji Armand Fallieres przekazywał urząd swojemu następcy, Rajmundowi Poincaré. W pewnej chwili powiedział do niego: - Miejsce nie jest złe, ale bez widoków na awans. Ubiegający się o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych Gerald Ford wygłosił kiedyś przemówienie w Omaha. Po wiecu znalazł się na okolicznościowym przyjęciu. W pewnej chwili nachyliła się do niego jakaś starsza dama - Słyszałam, że wygłosił pan przemówienie - zagaiła. - To nie było nic nadzwyczajnego - skromnie odpowiedział Ford. - Tak też i ludzie mówią - skomentowała spokojnie staruszka. Będąc już w zaawansowanym wieku, dyktator Hiszpanii generał Francisco Franco zmuszony był poddać się operacji prostaty. Po udanym zabiegu podziękował urologowi: - Doktorze, z pewnością przedłużył pan moje życie o co najmniej dwadzieścia lat. - Niech pan tylko nie mówi tego publicznie - przestraszył się lekarz. - Mam już wystarczająco dużo wrogów. Kiedy Benjamin Franklin był jeszcze chłopcem, bardzo nudził się w czasie długich modlitw, odprawianych przez jego ojca przed i po każdym posiłku. Pewnego dnia, kiedy matka kwasiła w kuchni kapustę na zimę, Benjamin zwrócił się do taty: - Ojcze, a gdybyś tak od razu pomodlił się nad całą beczką kapusty? Ileż czasu zaoszczędzilibyśmy póź Kiedy Mohandas Gandhi wsiadał do pociągu, spadł mu z nogi sandał. Ponieważ w tym samym momencie pociąg ruszył, polityk nie mógł wyskoczyć, aby zabrać zgubę. Nie namyślając się wiele, wyrzucił na peron sandał z drugiej nogi. - Co pan zrobił najlepszego? - zapytała któraś z towarzyszących mu osób. - Jeden sandał nikomu nie przyniósłby pożytku - odparł Gandhi. - Teraz może ktoś skorzysta z pary. Profesor Bronisław Geremek przejechał kiedyś na wiejskiej drodze koguta. Odszukał właściciela i pyta: - Jak mogę panu zrekompensować stratę? - Niech pan przyjdzie zapiać o czwartej rano. Szef propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels wcale nie przypominał swym wyglądem Aryjczyka. Już po dojściu Hitlera do władzy dr Goebbels odwiedził Genewę. Żegnając się z taksówkarzem, dał mu suty napiwek i powiedział: - To dla ciebie, drogi przyjacielu, abyś pamiętał, że naziści to też przyzwoici ludzie. Kierowca, chowając pieniądze, raz jeszcze spojrzał uważnie na klienta i odrzekł: - Nie mówię, że nie. Ale na pana miejscu, przy pańskich rysach twarzy, pozostałbym raczej na stałe w Genewie. Lord Halifax, ambasador Wielkiej Brytanii w Stanach Zjednoczonych w latach 19401946, wystąpił kiedyś na wiecu w pewnym małym miasteczku na południu kraju. - Cieszę się, że swoim wystąpieniem pomógł nam pan poznać lepiej Anglików - powiedział do niego po uroczystościach jeden z farmerów. - Dlaczego pan tak sądzi? - zapytał lord. - Zanim usłyszeliśmy pana - odparł farmer - baliśmy się Anglików. Myśleliśmy, że są od nas mądrzejsi i zawsze nas wykiwają. Ale teraz, po pana wystąpieniu, już się nie boimy. Do pruskiego ministra Karla Augusta von Hardenberga zgłosił się ma audiencję jakiś petent. Mimo iż sekretarz zawiadomił go, że minister jest bardzo zajęty, petent nie chciał ustąpić. - Jedno tylko słowo chcę powiedzieć ministrowi! - upierał się. Życzenie przedstawiono von Hardenbergowi. - Dobrze, niech wejdzie - odparł - ale powiedzcie mu, że tylko jedno słowo może wypowiedzieć, dalszych nie będę słuchał. Wpuszczono petenta. Ten, oddawszy niski ukłon ministrowi, wcisnął mu do rąk papier i pióro, po czym wyrzekł jedno słowo: - Podpisać! Wielki gwiazdor amerykański Will Rogers został zaproszony do Białego Domu. Na jego widok urzędujący tam prezydent Warren G. Harding uśmiechnął się i rzekł: - Pierwszy raz zdarza mi się, że widzę pana, nie płacąc za to. Kiedy nowo wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych Rutherford B. Hayes przeprowadził się do Białego Domu, ściągnął także z Ohio służącą, Murzynkę nazwiskiem Winnie Monroe. Kiedy w roku 1881 Hayes zakończył swoją kadencję, Winnie odmówiła powrotu w rodzinne strony, twierdząc: - Nie mogę powrócić do Ohio po tym, kiedy byłam Pierwszą Kolorową Damą w kraju. Angielski mąż stanu, laureat pokojowej Nagrody Nobla w 1934 roku Arthur Henderson, zapytany kiedyś, kto może być dyplomatą, odpowiedział: - Dyplomatą może być każdy mężczyzna, który pamiętając datę urodzin swej żony, nie pamięta jednocześnie o jej wieku. Polityk i ambasador rosyjski w Paryżu Aleksander Izwolski nie odznaczał się - delikatnie mówiąc - urodą. Pochodził z biednej rodziny, a wybił się tylko dzięki swoim zdolnościom. Jako początkujący dyplomata oświadczył się pewnej bardzo zamożnej damie, lecz spotkała go odmowa. Gdy po latach zapytano ową damę, czy nie żałuje kosza, jakiego dała ambasadorowi, odpowiedziała: - Nie ma dnia, żebym tego nie żałowała. I nie ma nocy, żebym z tego nie była zadowolona. W dniu pogrzebu prezydenta Andrew Jacksona w domu zmarłego miejscowy pastor rozmawiał z przyjacielem prezydenta. - Czy pańskim zdaniem Prezydent pójdzie do nieba? - zapytał pastor - Jeżeli tylko zechce pójść do nieba - odpowiedział przyjaciel - któż będzie w stanie go powstrzymać... Tuż przed ciężkim zawałem serca, jaki przyszły prezydent USA Lyndon Johnson przeżył w roku 1955, zamówił on u krawca dwa garnitury - brązowy i granatowy. Ponieważ życie klienta wisiało na włosku, krawiec zadzwonił z pytaniem, czy ma realizować zamówienie. - Powiedzcie mu - rzekł Johnson - aby szył te garnitury. Granatowy przyda się niezależnie od tego, co się stanie. Lyndon Johnson lubił komplementy, uwielbiał, gdy go chwalono i wpadał we wściekłość z powodu delikatnej nawet krytyki. Zawsze liczył, ile razy przerywano jego przemówienia oklaskami. Był wielkim egocentrykiem, przewrażliwionym na swoim punkcie. Kiedy zapadła decyzja o budowie biblioteki Johnsona, wydał polecenie współpracownikom, aby zachowali wszystkie papiery, wszystkie notatki odnoszące się do jego osoby. Kiedy Bill Moyers nadal wrzucał do kosza papierki, które uważał za całkowicie bezwartościowe śmieci, spotkał się z ostrą reprymendą sekretarki Johnsona. Następnego dnia Moyers przyniósł i postawił na jej biurku papierowy talerz z kośćmi kurczaka. - To dla biblioteki - powiedział. - Pozostałości po dzisiejszym lunchu prezydenta. Czasami, chociaż bardzo rzadko, Johnson decydował się na jakiś żart na swój temat, co miało świadczyć o jego skromności i poczuciu humoru. Pewnego razu złożył wizytę w uniwersytecie Johna Hopkinsa w Baltimore i przed zabraniem głosu został przedstawiony audytorium przez rektora tej uczelni, doktora Miltona Eisenhowera, brata byłego prezydenta. Rektor nie szczędził Johnsonowi komplementów, więc ten podziękował za nie, mówiąc: - Nigdy w życiu nie przedstawiono mnie tak dobrze, jak przed chwilą, z wyjątkiem może jednego razu, kiedy pojechałem w górzyste rejony Tennessee i gubernator tego stanu, który miał mnie przedstawić, nie zdążył przybyć na czas i musiałem sam siebie przedstawić. Podczas II wojny światowej John Fitzgerald Kennedy wstąpił do marynarki wojennej. W 1942 roku skierowano go na południowy Pacyfik. Dowodząc kutrem torpedowym PT-109, został 2 sierpnia poważnie ranny podczas ataku japońskiego nisz czyciela koło Wysp Salomona. Mimo to potrafił na czele ocalałych ludzi, holując jednego z nich, ciężko poranionego, dopłynąć do oddalonej o osiem kilometrów wyspy, gdzie po kilku dniach odnaleziono ich. Za swoją odwagę został odznaczony Medalem Marynarki Wojennej i Korpusu Piechoty Morskiej USA oraz Orderem Purpurowego Serca. Kiedy po wielu latach został kandydatem na prezydenta USA z ramienia Partii Demokratycznej, jakiś dziennikarz zapytał go, w jaki sposób został bohaterem. - Przypadkiem - odpowiedział Kennedy. - Po prostu zatopili moją łódź. Pewne spotkanie z wyborcami kandydat na prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej John Fitzgerald Kennedy zaczął następująco: - O mało nie spóźniłem się na spotkanie z wami. Ale jechałem taksówką z doświadczonym kierowcą, który wiedział, jak omijać korki uliczne. Zamierzałem dać mu za to duży napiwek i powiedzieć mu, żeby głosował na demokratów. Ale wówczas przypomniałem sobie radę, którą dał mi kiedyś senator Green. Nie dałem mu więc żadnego napiwku i poprosiłem go, by głosował na republikanów. W latach osiemdziesiątych XX stulecia znaleziono w Poroninie pewnego człowieka, który pamiętał jeszcze z lat dziecinnych przebywającego tam Włodzimierza Lenina. - Jak pan zapamiętał wodza Rewolucji? - zapytał go reporter. - W porządku był człowiek. - Może pan to bliżej wyjaśnić? - Ano, pamiętam, jak kiedyś towarzysz Lenin golił się na podwórku brzytwą. Ja i kilka innych dzieciaków podeszliśmy do niego i zapytali: ,,Co robicie, towarzyszu Lenin?" A on odpowiedział: ,,Spierdalać stąd, dzieciaki!" - I dlatego był w porządku? - zapytał zdumiony reporter. - A mógł przecież zarżnąć... Na zakończenie wywiadu w Radiowej ,,Trójce", prowadzący program zadał pytanie Andrzejowi Lepperowi: - Prawdopodobnie już pan słyszał, że mamy szansę na Euro 2012, co pan na to? - My jako Samoobrona jesteśmy przeciwni wprowadzeniu euro w Polsce - odparł dumnie pan przewodniczący. W 1846 roku Abraham Lincoln ubiegał się o miejsce w Kongresie z ramienia Partii Wigów. Jego rywalem był pastor metodystów, Peter Cartwright. W czasie kampanii wyborczej Lincoln wziął udział w prowadzonym przez Cartwrighta nabożeństwie. Po płomiennym przemówieniu, pastor zapytał retorycznie zebranych: - Kto chce iść do nieba, niechaj wstanie! Wszyscy wstali, z wyjątkiem Lincolna. - Kto nie chce iść do piekła, niechaj wstanie! - zawołał znów po jakimś czasie pastor. I ponownie wszyscy wstali, z wyjątkiem Lincolna. Widząc to, Cartwright zapytał: - A pan, Panie Lincoln, dokąd się wybiera? - Do Kongresu - usłyszał krótką odpowiedź. Abraham Lincoln - jak powszechnie wiadomo - zaliczał się do osób bardzo wysokich. Gdy udał się w podróż morską wzdłuż wschodnich brzegów Ameryki Północnej, pierwszą noc na statku spędził bardzo niewygodnie, ponieważ koja, w której spał, była przeznaczona dla osób normalnego wzrostu. Spostrzegł to kapitan i polecił cieśli okrętowemu, by koję przedłużył, co ten uczynił, jednakże bez wiedzy prezydenta. Po drugiej nocy spędzonej na statku kapitan zapytał Lincolna, jak mu się spało. - Doskonale - odpowiedział prezydent. - Ale stało się coś niesamowitego. Od wczoraj skurczyłem się co najmniej o pięć cali! Kiedy Lincoln otrzymał meldunek z frontu, że konfederaci schwytali jednego generała wojsk Unii i 12 mułów, odrzekł: - Co za nieszczęście. Każdy z tych mułów kosztuje 200 dolarów! Abraham Lincoln uważał się za brzydkiego i sam często żartował na ten temat. Kiedyś, podczas zebrania, Stephen A. Douglas nazwał go ,,człowiekiem o dwóch twarzach". - Zostawiam tę sprawę do oceny szanownego audytorium - odrzekł Lincoln. - Chciałbym tylko zaznaczyć, że gdybym naprawdę miał drugą twarz, to czyż sądzicie państwo, że nosiłbym tę, którą mam teraz? - Mam jedną wadę - powiedział kiedyś Abraham Lincoln - Nie potrafię powiedzieć ,,nie". Na szczęście Bóg nie uczynił mnie kobietą. Gdyby stworzył mnie kobietą, musiałby stworzyć mnie tak brzydkim, jakim mnie właśnie stworzył, aby nikt nie dybał na moją cnotę. Pewnego razu przedstawiono Lincolnowi jego zwolennika, z zawodu malarza, który namalował jego piękny portret. Obejrzawszy uważnie płótno, Licoln powiedział: - Przypuszczam, że malował pan ten piękny portret na podstawie zasad, które głoszę, nie zaś na podstawie mojej twarzy. Przemawiając do wydawców gazet w Bloomington w stanie Illinois, Lincoln opowiedział o tym, jak to jadąc przez las konno, spotkał tam piękną kobietę, również na koniu. Zatrzymał się, chcąc dać jej pierwszeństwo przejazdu. Ona również zatrzymała się i z przestrachem spojrzała na jego twarz. - Jest pan najbrzydszym mężczyzną, jakiego spotkałam - rzekła. - Ma pani prawdopodobnie rację - odpowiedział Lincoln - ale ja nie mogę nic na to poradzić. - Oczywiście nie może pan nic na to poradzić - odrzekła dama - ale mógłby pan przynajmniej zostać w domu. Senator Charles Sumner zastał kiedyś Lincolna czyszczącego buty w Białym Domu. - Panie Prezydencie - zapytał zdziwiony - dlaczego czyści pan swoje buty? - A czyje buty miałbym czyścić? - odpowiedział pytaniem Lincoln. Pewnego razu odwiedziła Abrahama Lincolna delegacja, która poprosiła o mianowanie jednego z jej członków komisarzem na Wyspach Sandwich. - Nasz człowiek jest nie tylko kompetentny - tłumaczono prezydentowi - ale jest również chorowity i klimat wysp wyjdzie mu na dobre. - Panowie - odpowiedział Lincoln - niezmiernie mi przykro, ale jest ośmiu innych kandydatów na to stanowisko i każdy z nich jest bardziej chory aniżeli wasz kandydat. Któregoś wieczoru Lincoln wybrał się do teatru w Springfield. Zajął miejsce na widowni tuż przed podniesieniem kurtyny. Swój wysoki jedwabny cylinder położył na fotelu obok. Przedstawienie już się zaczęło, kiedy na salę weszła korpulentna dama i usiadła na tym właśnie fotelu. Rozległ się trzask i Lincoln zobaczył swój sprasowany cylinder. - Madame - powiedział spokojnie. - Gdyby zapytała mnie pani wcześniej, uprzedziłbym, że mój cylinder nie pasuje na panią. Prezydent Lincoln bardzo krytycznie oceniał zarządzenia swojego współpracownika nazwiskiem McClellan. Zdenerwowany ustawicznymi uwagami Lincolna podwładny któregoś dnia nie wytrzymał i wybuchnął: - Pan prezydent zapewne uważa mnie za kompletnego idiotę! - W żadnym wypadku - odparł Lincoln i szybko dodał: - Ale oczywiście, jak każdy człowiek, mogę się mylić. Jeden z przeciwników Abrahama Lincolna w wyborach prezydenckich, niejaki Douglas, chcąc Lincolna skompromitować, opowiedział dziennikarzom, że przed laty był on właścicielem knajpy. - To prawda - odpowiedział Lincoln. - Sprzedawałem whisky. Douglas był moim stałym klientem i wiele razy staliśmy po przeciwnych stronach lady; ja nalewałem, on wypijał. Różnica między nami jest taka, że ja moje miejsce za ladą opuściłem już wiele lat temu, podczas gdy on do dzisiaj pozostał na swoim. Kiedy w roku 1865 Abraham Lincoln został zabity w czasie przedstawienia w teatrze, nieprzyjazne mu głosy prasy wcale nie ustały. Jedno z pism napisał na przykład, że jeżeli tak się stało, to przecież nie bez zgody nieba. Pytano też złośliwie wdowę: - Ale pomijając wszystko inne, droga pani Lincoln, jak się pani podobała sztuka? Po jednym z przemówień Davida Lloyd Georgea na wiecu podeszła do niego jakaś kobieta i zawołała z nienawiścią: - Gdybyś był moim mężem, podałabym ci truciznę! - Madame - odpowiedział spokojnie premier - gdyby pani była moją żoną, wypiłbym ją bez wahania. Angielski mąż stanu, lord Londonderry, chodził zawsze wyjątkowo niechlujnie i nędznie ubrany. Jeden z przyjaciół spotkał go kiedyś na ulicy Londynu w dziurawym, wyświechtanym garniturze. Zwrócił mu na to uwagę, ale Londonderry odpowiedział beztrosko: - Ach, to nie ma znaczenia. Przecież tutaj mnie wszyscy znają i wiedzą, kim jestem. Po jakimś czasie ten sam człowiek spotkał lorda w Paryżu i zobaczył, że ma on na sobie to samo ubranie, co w stolicy Anglii, bardziej tylko jeszcze zniszczone. - Lordzie, jak pan może chodzić tak ubrany? - upomniał go. - Ach, to nie ma znaczenia - odparł Londonderry. - Przecież tutaj nikt mnie nie zna! Premier Izraela Golda Meir złożyła kiedyś oficjalną wizytę w Watykanie. W czasie oczekiwania na audiencję u papieża zwierzyła się, nie ukrywając wzruszenia, szefowi protokołu dyplomatycznego: - Wie Pan, to po prostu nie mieści mi się w głowie. Ja, córka biednego żydowskiego cieśli spod Kijowa, będę przyjęta przez samego papieża! - Powinna pani wiedzieć, Pani Premier - wyjaśnił zagadnięty - że akurat w tym budynku biedny żydowski cieśla ma pozycję zupełnie wyjątkową. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych senator Stuart Symington z Missouri zapytał Goldę Meir, w czym tkwi podstawowa różnica zdań między Żydami i Arabami. - To niezwykle proste - odpowiedziała pani premier. - Oni chcą nas powystrzelać, a my nie mamy ochoty zginąć! Książę Klemens von Metternich należał do bardzo zdolnych mężów stanu. Swoje powodzenie przedstawił kiedyś następująco: - Potomni mnie ocenią. Ta ocena to jedyna rzecz, która mnie interesuje, ale wówczas, dzięki Bogu, nie będę już musiał tego słuchać. Syn przyjaciela Metternicha zapytał go kiedyś: - Kto to jest dyplomata? - Dyplomata - mój drogi - to człowiek, którego zadaniem jest rozwiązywanie problemów, a zwłaszcza konfliktów politycznych, które nigdy by nie zaistniały, gdyby nie było dyplomatów. Klemens von Metternich zwrócił się kiedyś do Aleksandra Dumasa z prośbą o autograf. Pisarz, który był akurat w tarapatach finansowych, napisał: ,,Otrzymałem od Jaśnie Książęcej Mości Metternicha 25 butelek najlepszych win z jego piwnic. A. DUMAS". Przeczytawszy list książę roześmiał się i kazał posłać pisarzowi wino. Tomasz Morus, angielski mąż stanu, pisarz polityczny, autor słynnej Utopii, został skazany na ścięcie za odmowę uznania króla Henryka VIII za głowę Kościoła w Anglii. Do celi, w której przebywał, przyszedł kiedyś fryzjer i zapytał, czy go ostrzyc. - Przyjacielu - odparł Morus - między królem a mną pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia mojej głowy, nie chcę więc ponosić na nią żadnych wydatków, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Pewnego dnia prezydent Richard Nixon wezwał nagle do Gabinetu Owalnego jednego ze swych doradców, Johna Deana. - John - powiedział - za chwilę przyjdzie tu zgraja długowłosych redaktorów gazet studenckich z całego kraju i będziemy omawiać sprawy budżetowe. Dean dopiero zaczął pracę w Białym Domu i nic nie wiedział o sprawach budżetowych. Siedział więc niepewnie, a Nixon rozkładał na biurku różne dokumenty. W tym momencie wprowadzono do gabinetu grupę redaktorów gazet studenckich. - Cześć! - krzyknął młodzieżowo Nixon. - Właśnie mój doradca John Dean i ja szczegółowo omawialiśmy sprawy budżetowe kraju. Następnie wygłosił im dłuższą mowę na temat tych skomplikowanych spraw budżetowych. Po zakończeniu spotkania Dean poszedł do Boba Haldermana, szefa personelu Białego Domu i zapytał: - Bob, dlaczego ja musiałem siedzieć w czasie tego spotkania? Przecież ani się nie odzywałem, ani nie mam o tych sprawach zielonego pojęcia. - To prawda - odrzekł Halderman. - Ale prezydent uważa, że ty spośród nas wszystkich w Białym Domu najbardziej przypominasz hippisa. Kiedy w styczniu 1919 roku premierem rządu II Rzeczypospolitej został znakomity pianista, Ignacy Jan Paderewski, pierwszą wizytę zagraniczną złożył w Paryżu. Przyjmujący Paderewskiego na specjalnej audiencji premier Francji, Georges Clemenceau, powitał Polaka tymi oto słowami: - Jestem zaszczycony, mogąc poznać osobiście tak wybitnego mistrza fortepianu! - Ależ nie, Szanowny Panie - sprostował zaskoczony Paderewski. - Dzisiaj odwiedzam pana jako premier. - Mistrz fortepianu prezesem rady ministrów! O, mój Boże, cóż za upadek! - zawołał wstrząśnięty Francuz. Do idącego ulicą Bostonu Paderewskiego zwrócił się czyścibut, proponując swoje usługi. Mistrz spojrzał na umorusanego chłopca i rzekł: - Nie, dziękuję, ale jeśli umyjesz sobie twarz, to dostaniesz ode mnie dolara. Chłopiec podbiegł do pobliskiej fontanny i za chwilę wrócił z czystą twarzą. Paderewski wyciągnął dłoń z dolarem. - O, dziękuję, sir - odparł czyścibut - ale niech pan zatrzyma dolara i pójdzie do fryzjera, żeby sobie ostrzyc włosy. Ignacy Jan Paderewski wstąpił pewnego razu do jednej z paryskich cukierni. - Maestro, to ogromny zaszczyt mieć pana za klienta - powitał go właściciel. Paderewski wybrał kilka rodzajów ciasta i chciał zapłacić. Sprzedawca zaprotestował: - To tak wielki zaszczyt dla mnie, że nie zażądam od pana zapłaty i jeszcze mój syn zaniesie ciasto pod wskazany adres. - Bardzo dziękuję - uśmiechnął się wybitny pianista - proszę więc przynieść to wyborne ciasto do hotelu Paris. - Naturalnie, maestro. A jak pana nazwisko? Razu pewnego Ignacy Jan Paderewski występował w jakimś południowoamerykańskim miasteczku. Nazajutrz w miejscowej prasie ukazała się recenzja z jego koncertu następującej treści: ,,W naszym mieście koncertował wczoraj znany pianista Paderewski. Trzeba przyznać, że grał bardzo pięknie, ale bezczelnością z jego strony było ustalenie ceny biletu wstępu na jednego peso. Niedawno bawił u nas inny artysta, który grał nie tylko na fortepianie, ale również na klarnecie, trąbce i oboju, a jednak cena biletu na jego występy wynosiła tylko dwa centavo". Podczas pobytu Ignacego Jana Paderewskiego w Paryżu, francuski minister Raymond Poincaré zapytał go: - We Francji jest takie porzekadło: pijany jak Polak. Czy to prawda, mistrzu? - Niech pan nie wierzy porzekadłom - odpowiedział Paderewski. - Zwykle zawierają kłamstwa. U nas na przykład mówi się: uprzejmy jak Francuz. Znakomity francuski matematyk i polityk Paul Painlevé znany był z roztargnienia. Podczas przesilenia rządowego, gdy powierzono mu misję utworzenia gabinetu, zaproponował jedną z tek posłowi Franciszkowi Albertowi. Chcąc się z nim porozumieć, zwrócił się do innego polityka, Edwarda Herriota: - Mój drogi, powiedz mi, jaki jest numer telefonu Alberta? - Niestety, zapomniałem - odrzekł Herriot. - No to może znasz go chociaż w przybliżeniu? - spytał matematyk. Pod koniec lat pięćdziesiątych, w początkach istnienia polskiej telewizji, ówczesny minister spraw zagranicznych, Adam Rapacki, udzielił dziennikarzom wywiadu. Wszystko zostało nagrane i miało być odtworzone kilka dni później jako audycja ,,na żywo". Po obejrzeniu następnego dnia w studio programu, pan minister zażądał, by umożliwiono mu dodanie kilku wstawek o Związku Radzieckim, ponieważ rozmowa przechyliła się jego zdaniem ,,zbyt na prawo". Ku swemu zadowoleniu usłyszał, że to bardzo proste. - Pan minister może mówić, my to nagramy i wmontujemy w odpowiednie miejsca. Dokonano więc uzupełniającego nagrania, przemontowano całość i za kilka dni program pojawił się ,,na żywo" na antenie. Jeszcze w trakcie emisji rozdzwoniły się telefony od widzów. - Halo, telewizja? Proszę nam wytłumaczyć, dlaczego minister Rapacki, gdy mówi o Związku Radzieckim, jest w czarnym garniturze, a gdy o Stanach Zjednoczonych i Anglii - w szarym? W czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych prezydenta Francji Françoisa Mitteranda, Ronald Reagan wydał na cześć dostojnego gościa i jego małżonki oficjalne przyjęcie. Kiedy Reagan i pani Mitterand szli przez salę prowadzeni przez szefa protokołu, żeby zająć swoje miejsca przy stole, żona francuskiego prezydenta zatrzymała się nagle i powiedziała do Reagana coś we własnym języku, którego ten niestety nie rozumiał. Szef protokołu gestami prosił, aby goście szli za nim. W związku z powyższym Reagan również robił gesty zapraszające panią Mitterand do pójścia naprzód, ale ona nie ruszała się z miejsca i uparcie coś powtarzała po francusku. W końcu podszedł tłumacz i przetłumaczył jej słowa: - Panie prezydencie, pan stoi na mojej sukni. - Co pan sądzi o Winstonie Churchillu? - zapytano kiedyś Franklina Delano Roosevelta. - To człowiek, który ma codziennie sto nowych wspaniałych pomysłów - odrzekł amerykański prezydent. - Trzy, cztery spośród nich są nawet zupełnie dobre. W czasie drugiej wojny światowej żona Franklina D. Roosevelta, Eleanor Roosevelt odwiedziła więzienie w Baltimore. Aby zdążyć na czas, wyjechała wcześnie z Białego Domu, nie mówiąc mężowi, dokąd się udaje. W godzinach przedpołudniowych Roosevelt, mając jakąś sprawę do żony, zadzwonił do jej sekretarki i zapytał, gdzie ona jest. - W więzieniu, panie prezydencie - usłyszał. - Wcale się temu nie dziwię - odpowiedział. - Ale konkretnie za co? Prezydent Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt nie wyróżniał się specjalną skromnością. Nawet jego własny syn powiedział kiedyś o nim: - Mój ojciec musi być zawsze ośrodkiem powszechnego zainteresowania. Kiedy jest na czyimś ślubie, żałuje, że nie jest narzeczonym, a będąc na pogrzebie, nie posiada się ze złości, że nie jest nieboszczy Tuż przed zakończeniem prezydentury Theodore Roosevelt dowiedział się, że w Waszyngtonie przebywa jeden ze sławnych myśliwych europejskich, który wielokrotnie przebywał w Afryce. Ponieważ pan prezydent także zamierzał udać się na polowanie na Czarny Kontynent, zaprosił sławnego myśliwego do Białego Domu, by zasięgnąć jego rad. Gdy stamtąd wyszedł, dziennikarze oblegli sławnego myśliwego: - Co pan powiedział prezydentowi Rooseveltowi? - Swoje nazwisko - odpowiedział zagadnięty. - Potem to już on cały czas mówił. Były już prezydent Theodore Roosevelt został w 1910 roku wyznaczony przez prezydenta Williama Tafta do wzięcia udziału w pogrzebie króla angielskiego Edwarda VII. Po pogrzebie cesarz niemiecki wyraził życzenie spotkania z Rooseveltem. - Proszę przyjść do mnie jutro o godzinie czternastej - powiedział. - Będę miał dla pana czterdzieści pięć minut. - Będę u Waszej Wysokości jutro o czternastej - odpowiedział Roosevelt. - Niestety, będę miał dla pana tyko dwadzieścia minut. Podczas uroczystego bankietu, wydanego z okazji jubileuszu znanego polityka galicyjskiego, Franciszka Smolki, prezes Koła Polskiego w austriackim parlamencie Wojciech Dzieduszycki wygłosił następującą przemowę: - Starożytni Grecy wierzyli, że jeśli muza ucałuje nowo narodzone dziecko w czoło, to wyrośnie z niego mędrzec. Jeżeli w usta - słynny mówca, zaś w oczy - znamienity malarz. Gdzież ciebie, dostojny jubilacie, musiała pocałować muza, skoro od tylu lat zasiadasz na fotelu przewodniczącego najwyższego organu państwa? Po śmierci syna Solon popadł w depresję. Widząc go płaczącego, jeden z przyjaciół powiedział: - Przestań płakać, nic tym nie pomożesz! - Dlatego właśnie płaczę, że nic nie pomogę - odparł logicznie Solon. Do Katowic przyjechał chiński marszałek Czu-Teh, a by wziąć udział w zorganizowanym w Hali Parkowej wiecu. Marszałek wygłosił przemówienie, niestety, gdzieś zapodział się tłumacz. W tym momencie do mównicy podszedł tow. Jan Szydlak, wyjął kartkę i zaczął tłumaczyć: - W imieniu narodu chińskiego, partii komunistycznej i chińskiego ludu pozdrawiam obywateli tego pięknego wojewódz Mówił gładko, wywiązując się z zadania znakomicie. Po uroczystości podszedł do niego Tadeusz Korczyński, ówczesny redaktor naczelny katowickiej telewizji i zapytał: - Miałeś ten tekst wcześniej przetłumaczony? - Nie - odparł Szydlak, prezentując mu pustą kartkę. - Przecież nie znasz chińskiego - zdumiał się Korczyński. - Oczywiście, że nie - odparł z godnością Szydlak. - Ale ja doskonale wiem, co chiński marszałek powinien mówić na wiecu w Katowicach. William Taft, prezydent Stanów Zjednoczonych, był niezwykle otyły, ważył blisko 150 kilogramów. Kiedy pełnił jeszcze funkcję ministra wojny, w czasie jednego z wydanych na jego cześć bankietów usłyszał następujący toast, wzniesiony przez sędziego Browera: - Nasz minister wojny Taft jest człowiekiem niezwykle grzecznym i eleganckim. Sam widziałem, moi państwo, jak dziś w tramwaju ustąpił miejsca aż trzem paniom naraz. Gdy William Taft sprawował urząd gubernatora Filipin, w Waszyngtonie rozeszły się plotki, że z jego zdrowiem nie jest dobrze. Taft wysłał wtedy depeszę do sekretarza wojny Elihu Roota, zapewniając go, że czuje się wyśmienicie, że właśnie odbył 40-kilometrową wyprawę na koniu po górach i doskonale ją zniósł. Root oddepeszował krótko: - A jak zniósł to twój koń? W czasie wiecu wyborczego w Ohio, kiedy przemawiał Taft, ktoś z tłumu rzucił na podium główkę kapusty. Taft przerwał na chwilę przemówienie i powiedział: - Widzę, że jeden z moich oponentów stracił właśnie głowę. Charlesa Mauricea de Talleyranda, francuskiego dyplomatę i męża stanu, podczas oficjalnego obiadu usadzono na dość poślednim miejscu. - Bardzo Pana przepraszam - tłumaczył się po przyjęciu mocno skonfundowany gospodarz - że nie został Pan przy stole należycie uhonorowany. - Nic nie szkodzi, mój Panie - uspokoił go de Talleyrand. - Miejsce honorowe jest zawsze tam, gdzie ja siedzę. De Talleyrand sporządził kiedyś raport na temat ewentualnego połączenia Francji z Hiszpanią. Pokazał go swemu sekretarzowi. - Uważam, że jest świetnie napisany - powiedział ten po przeczytaniu - ale przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, czy optuje on za, czy też przeciw połączeniu. - Dziękuję - uradował się autor. - O to mi właśnie chodziło. Stara i brzydka dama, do której de Talleyrand miał ongiś słabość, powiedziała pewnego razu w towarzystwie: - Ponoć raz się pan chełpił, żeś uzyskał moje względy. - Nie chełpiłem się - zaprzeczył de Talleyrand. - Oskarżałem się! Sławni ludzie są często zarozumiali i pragną, by wciąż otaczano ich sympatią. Nie była wyjątkiem pani de Staël, sławna francuska pisarka, słynna raczej z lotnego umysłu niż piękności. Któregoś dnia spytała Talleyranda, którą z nich wyciągnąłby najpierw, gdyby ona i pani Récamier jednocześnie wpadły do wody. - Droga przyjaciółko - brzmiała odpowiedź - jestem głęboko przekonany o tym, że pani pływa jak ryba! W roku 1948, w czasie kampanii wyborczej, Harry Truman odbył spotkanie na terenie rezerwatu indiańskiego. Zapewniał Indian o tym, że jeśli będą głosować na niego, poprawią się warunki ich życia. Za każdym razem, kiedy Truman składał jakąś obietnicę, tłum Indian krzyczał: - Umpa! Umpa! Zachęcony tymi okrzykami Truman z tym większą emfazą zgłaszał kolejne obietnice. - Umpa! Umpa! - odpowiadali zgromadzeni. Po wiecu Truman wracał do swojego pociągu. Drogę przecięło im duże stado bydła. Towarzyszący prezydentowi Indianin ostrzegł: - Panie prezydencie, niech pan uważa, by nie wdepnąć w umpa. W czasie wizyty w Meksyku prezydent Truman zwiedził wulkan Paricutin. Prezydent Meksyku zapytał go później o wrażenia. - Niezły macie wulkan - odparł Truman. - Ale jest on niczym w porównaniu z tym, na którym ja siedzę w Waszyngtonie. Kiedy podano do wiadomości publicznej, że prezydent Harry Truman postanowił pomóc finansowo krajom, które najbardziej ucierpiały w ostatniej wojnie, jeden z urzędników amerykańskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wykrzyknął: - Do diabła! Nasz stary jest sprytny, ale nie bardzo. Opinia dotarła do Białego Domu. Prezydent wezwał ministra i skarcił go surowo: - Ładne historie dzieją się w pańskim resorcie! Dowiedziałem się, że jeden z pańskich podwład - ... powiedział, że pan prezydent jest sprytny, ale nie bardzo - przerwał minister. - Wiem o tym. Kazałem go zwolnić. - Słusznie - ucieszył się Truman - za nielojalność. - Nie, za zdradę tajemnicy państwowej. Prezydent Lech Wałęsa wizytował kiedyś gminę Korzenna. Przewodniczący tamtejszej Rady Gminnej wręczył panu prezydentowi akt nadania honorowego obywatelstwa gminy. Wałęsa otworzył dokument, zobaczył podpis: Julian Paciorek i powiedział: - Powieszę to sobie nad łóżkiem. Nigdy nie zapomnę się pomodlić. Za czasów prezydentury Lecha Wałęsy, podczas uroczystej nominacji generałów w Belwederze zgasło w pewnym momencie światło. Ktoś głośno zapytał: - Czy jest na sali elektryk? Kiedy późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson był gubernatorem New Jersey, otrzymał telefon z Waszyngtonu z informacją, że nagle zmarł jeden z senatorów, jego bliski przyjaciel. Wilson zasmucił się i natychmiast odwołał zaplanowane na ten dzień różne imprezy. Chwilę potem zadzwonił jeden z polityków z New Jersey, oświadczając, że chciałby zająć miejsce zmarłego senatora. Zszokowany tak pospiesznym działaniem Wilson odpowiedział:
Produkt wprowadzony do obrotu na terenie UE przed 13.12.2024
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | eseje, felietony i publicystyka literacka |
Wydawnictwo: | Storybox |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 0x0 |
ISBN: | 9788379270538 |
Lektor: | Jacek Kiss |
Wprowadzono: | 03.04.2014 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.