- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.oja babka. - Jedną chwileczkę. - Herbert skierował się znów w stronę skrzyń-chłodni, by wyszukać numer 3 054 039-B. Odnalazłszy właściwą osobę, sprawdził dane w umieszczonej przy niej karcie kontrolnej. Wynikało z nich, że zostaje jeszcze tylko piętnaście dni w stanie półżycia. To niezbyt wiele, pomyślał. Odruchowo wcisnął przenośny wzmacniacz protofazonów do przezroczystej obudowy trumny, wykonanej z tworzywa sztucznego, nastawił go na właściwą częstotliwość i zaczął słuchać, chcąc stwierdzić, czy umysł funkcjonuje. Z głośnika doszedł słaby głos: - ...i wtedy właśnie Tillie skręciła nogę w kostce. Myśleliśmy, że nigdy się z tego nie wyleczy, tak głupio się zachowywała i chciała od razu zacząć chodzić... Zadowolony, wyłączył wzmacniacz i skontaktował się z jednym z członków brygady, polecając mu przewieźć numer 3 054 039-B do rozmównicy, gdzie klient będzie mógł porozumieć się ze starą damą. - Dokonał pan już jej odbioru, prawda? - spytał klient, wpłacając należną sumę. - Osobiście - odpowiedział Herbert. - Wszystko funkcjonuje znakomicie. - Nastawił szereg przełączników, po czym się cofnął. - Życzę panu szczęśliwego Święta Zmartwychwstania, sir. - Dziękuję. - Klient usiadł zwrócony twarzą do trumny. Z otaczającej ją okładziny chłodzącej unosiła się para. Przycisnął do ucha słuchawkę i zaczął głośno mówić do mikrofonu: - Flora, kochana, czy mnie słyszysz? Zdaje mi się, że już dociera do mnie twój głos. Flora? Kiedy umrę, pomyślał Herbert Schoenheit von Vogelsang, zażądam chyba w testamencie od swych potomków, by ożywiali mnie na jeden dzień co sto lat. Będę mógł dzięki temu śledzić losy ludzkości. Byłoby to jednak dosyć kosztowne dla potomków. On zaś wiedział dobrze, co by to oznaczało. Prędzej czy później zbuntowaliby się, kazaliby wyjąć jego ciało z chłodni i, nie daj Boże, pogrzebać. - Grzebanie ciał jest zwyczajem barbarzyńskim - mruknął do siebie. - Reliktem z okresu początków naszej kultury. - Oczywiście, proszę pana - potwierdziła sekretarka siedząca przy maszynie do pisania. W rozmównicy liczni już klienci porozumiewali się ze swymi półżywymi krewnymi. Siedzieli spokojnie, pogrążeni w zadumie. Każdemu z nich dostarczano kolejno właściwą trumnę. Ci wierni ludzie, przybywający tak regularnie, by oddać cześć swym zmarłym, stanowili krzepiący widok. Podtrzymywali oni na duchu półżywych w momentach ich aktywności umysłowej, przekazywali im wieści o tym, co dzieje się w otaczającym ich świecie. I płacili Herbertowi Schoenheitowi von Vogelsang. Moratorium było przedsiębiorstwem intratnym. - Mój ojciec wydaje mi się nieco słaby - oznajmił młody człowiek, gdy udało mu się zwrócić na siebie uwagę Herberta. - Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby mógł pan poświęcić trochę czasu i zbadać go. - Oczywiście - odparł Herbert. Wraz z klientem przeszedł przez rozmównicę, kierując się w stronę jego świętej pamięci krewnego. Z karty kontrolnej wynikało, że zostało mu już tylko kilka dni. To tłumaczyło mniej sprawną pracę mózgu. Mimo podkręcił regulację wzmacniacza protofazonów i głos półżywego w słuchawce stał się nieco mocniejszy. Jest już niemal u kresu sił, pomyślał Herbert. Wydawało mu się zrozumiałe, że syn nie ma ochoty oglądać karty kontrolnej, że w gruncie rzeczy nie chce sobie uświadomić, iż kontakt z ojcem definitywnie się kończy. Herbert nie powiedział więc nic. Po prostu odszedł, zostawiając syna w duchowym kontakcie z ojcem. Po co mu mówić, że jest to już zapewne jego ostatnia wizyta w tym miejscu? I tak sam zdąży się o tym dowiedzieć. Przy rampie załadowczej, ulokowanej za budynkiem moratorium, zjawiła się ciężarówka. Wyskoczyli z niej dwaj mężczyźni, ubrani w znajome bladoniebieskie uniformy. Z firmy transportowej Atlas Interplan Van and Storage, pomyślał Herbert. Przywożą jeszcze jednego półżywego, który właśnie zszedł z tego świata, albo mają zabrać stąd kogoś, czyj termin już wygasł. Leniwie skierował się w ich stronę, by sprawdzić, o co chodzi, ale w tym momencie jego sekretarka zawołała: - Herr Schoenheit von Vogelsang, proszę mi wybaczyć, że przerywam panu chwilę skupienia, ale jeden z klientów prosi, by pomógł mu pan obudzić jego krewnego. - Jej głos nabrał specjalnego tonu, gdy dodała: - Ten klient to pan Glen Runciter; przyjechał tu aż z Federacji Północnoamerykańskiej. Wysoki, starszy mężczyzna o dużych dłoniach podszedł do niego szybkim, sprężystym krokiem. Miał na sobie różnobarwne, nie mnące się ubranie z tworzywa sztucznego, kamizelkę z dzianiny i kolorowy tkany krawat. Wysunąwszy nieco ku przodowi potężną głowę, rozglądał się wokół siebie; jego oczy były lekko wypukłe, okrągłe, żywe i niezwykle czujne. Na twarzy Runcitera malował się wyraz zawodowej serdeczności i uwagi, która przez chwilę skupiona była na Herbercie i niemal natychmiast przesunęła się gdzie indziej, jak gdyby Runciter skoncentrował się już na sprawach, które mogą wydarzyć się w przyszłości. - Jak się miewa Ella? - zagrzmiał Runciter, którego głos wydawał się wzmocniony za pomocą urządzeń elektronicznych. - Czy można by ją trochę rozruszać i porozmawiać z nią? Ma dopiero dwadzieścia lat, powinna być w lepszej formie niż pan czy ja. Zachichotał, ale jego chichot miał charakter abstrakcyjny. Zawsze chichotał, zawsze się uśmiechał, zawsze miał grzmiący głos, ale w gruncie rzeczy nikogo nie zauważał i nikt nic go nie obchodził - to tylko jego ciało uśmiechało się, kłaniało czy podawało rękę. Nic nie docierało do jego umysłu, który pozostawał oddalony. Był uprzejmy, lecz pełen rezerwy. Pociągając za sobą Herberta, wielkimi krokami ruszył ku chłodniom, w których przebywali półżywi, a wśród nich jego żona. - Nie było pana u nas przez jakiś czas, panie Runciter - stwierdził Herbert. Nie mógł sobie przypomnieć danych na karcie kontrolnej pani Runciter, z których wynikało, ile półżycia miała jeszcze przed sobą. Runciter, trzymając na ramieniu Herberta swą szeroką, płaską dłoń i skłaniając go w ten sposób do szybszego marszu, powiedział: - To ważny moment, Herr Vogelsang. My, to znaczy ja i moi wspólnicy, mamy do czynienia z dziedziną, która wykracza poza wszelkie granice racjonalnego pojmowania. Nie wolno mi w tym momencie ujawniać faktów, ale uważamy obecną sytuację za groźną, choć nie beznadziejną. W żadnym wypadku nie należy jednak wpadać w rozpacz. Gdzie jest Ella? - Przystanął i energicznie rozejrzał się wokół. - Sprowadzę ją panu do rozmównicy - rzekł Herbert. Klientom nie wolno było przebywać w chłodniach. - Czy ma pan odcinek kwitu z numerem? - Do licha, nie mam, dawno go już zgubiłem - powiedział Runciter. - Ale pan zna moją żonę i może ją pan znaleźć. Ella Runciter, około dwudziestki. Niebieskie oczy i brązowe włosy. - Niecierpliwie rozejrzał się wkoło. - Gdzież ulokowaliście tę rozmównicę? Dawniej można ją było jakoś znaleźć. - Proszę zaprowadzić pana Runcitera do rozmównicy - polecił Herbert jednemu ze swych pracowników, który zbliżył się właśnie niepewnie, chcąc przyjrzeć się znanemu na całym świecie właścicielowi firmy antypsi. - Pełno tu ludzi. Nie mogę tutaj rozmawiać z Ellą - z niesmakiem stwierdził Runciter, zajrzawszy do rozmównicy. Szybkim krokiem pospieszył w ślad za Herbertem, który kierował się w stronę archiwum firmy. - Panie Vogelsang - zwrócił się do niego, kładąc mu ponownie na ramieniu swą wielką łapę. Herbert poczuł ciężar tej dłoni i zawartą w niej siłę przekonywania. - Czy nie ma tu spokojniejszego sanktuarium dla poufnych rozmów? Chcę rozmawiać z moją żoną Ellą o sprawach, których Korporacja Runcitera nie ma na razie zamiaru ujawniać. - Mogę dostarczyć panu panią Runciter do jednego z naszych pomieszczeń biurowych, sir - wymamrotał gorliwie i bez namysłu Herbert, pod wpływem sugestywnego tonu Runcitera i jego silnej osobowości. Zastanawiał się, co się stało, jakie problemy skłoniły Runcitera do opuszczenia własnego podwórka i odbycia tej spóźnionej pielgrzymki do Moratorium Ukochanych Współbraci, by rozruszać, jak to on sam wulgarnie określił, swą półżywą żonę. Jakiś kryzys w interesach - domyślał się. Ostatnio ton krzykliwych reklam zamieszczanych w telewizji i w gazetach domowych przez przeróżne instytucje zapobiegawcze antypsi stał się jeszcze bardziej natrętny. ,,Chroń swe życie prywatne!" - nawoływały o wszystkich porach ogłoszenia powielane przez wszystkie publikatory. ,,Czy ktoś obcy nie odbiera twoich fal? Czy naprawdę jesteś sam?" - to na temat telepatów - a prócz tego ten histeryczny lęk przed jasnowidzami. - ,,Czy twoje poczynania nie są z góry przepowiadane przez kogoś, kogo w ogóle nie znasz? Kogoś, kogo nie chciałbyś wcale poznać czy zaprosić do domu? Pozbądź się niepewności: najbliższa instytucja zapobiegawcza, z jaką się skontaktujesz, poinformuje cię najpierw, czy w istocie jesteś ofiarą niepożądanej ingerencji z zewnątrz, następnie zaś, o ile jej to zlecisz, zneutralizuje skutki tego rodzaju poczynań - za umiarkowaną opłatą". Instytucje zapobiegawcze. Podobała mu się ta nazwa: była pełna godności, a przy tym ścisła. Wiedział o tym z własnego doświadczenia: dwa lata temu, z przyczyn, których nigdy nie udało mu się wyjaśnić, jakiś telepata poddał infiltracji personel jego moratorium. Zapewne chodziło o przechwytywanie poufnych informacji wymienianych przez odwiedzających z osobami półżywymi - a może dotyczyło to tylko jednej konkretnej osoby przebywającej w moratorium? Tak czy owak wywiadowca jednej z firm antypsi stwierdził obecność pola telepatycznego i powiadomił go o tym. Herbert podpisał odpowiednie zlecenie i specjalnie oddelegowany antytelepata ulokowany został na terenie moratorium. Nie znaleziono telepaty, ale jego wpływ został zneutralizowany, zgodnie z obietnicami zawartymi w ogłoszeniach telewizyjnych. Pokonany telepata wyniósł się w końcu. Moratorium było teraz wolne od wpływów psi, by zaś mieć pewność, że stan ten się utrzymuje, instytucja zapobiegawcza dokonywała co miesiąc inspekcji pomieszczeń firmy. - Dziękuję panu bardzo, panie Vogelsang - powiedział Runciter, idąc za nim przez pokój biurowy, pełen pracujących urzędników, do pustego pomieszczenia, w którym unosił się zapach zakurzonych i niepotrzebnych nikomu mikrodokumentów. Oczywiście, zadumał się Herbert, uwierzyłem im na słowo, że telepata się tu dostał: pokazali mi wykres, który opracowali, twierdząc, że jest to dowód. Niewykluczone, że było to oszustwo - może spreparowali ten wykres w swych laboratoriach. Również na słowo uwierzyłem im, że telepata się wyniósł. Przyszedł i odszedł, a ja zapłaciłem dwa tysiące poscredów. Czy to możliwe, żeby instytucje zapobiegawcze były w gruncie rzeczy bandą oszustów, utrzymujących, że ich usługi są konieczne, nawet jeśli potrzeba taka wcale nie istnieje? Rozważając tę kwestię, skierował się ponownie ku archiwum. Tym razem Runciter nie poszedł za nim, zaczął natomiast kręcić się hałaśliwie, usiłując jak najwygodniej ulokować swą wielką postać na skromnym krześle. Westchnął przy tym - i nagle Herbert odniósł wrażenie, że potężnie zbudowany stary mężczyzna odczuwa zmęczenie mimo energii, którą zwykle demonstrował. Sądzę, że wspiąwszy się na tak wysoki szczebel, człowiek musi zachowywać się w określony sposób, doszedł do wniosku Herbert. Musi sprawiać wrażenie, że jest kimś stojącym wyżej niż przeciętny człowiek, obdarzony zwykłymi słabostkami. W ciele Runcitera mieścił się pewnie z tuzin artiforgów - sztucznych organów zainstalowanych w odpowiednich punktach jego układu fizjologicznego, w miarę jak prawdziwe jego części przestawały prawidłowo funkcjonować. Wiedza medyczna, snuł swe przypuszczenia, dostarczyła podstawowych elementów organizmu, resztę zaś uzyskuje Runciter dzięki panowaniu nad swym wybitnym umysłem. Ciekawe, ile on może mieć lat, zastanowił się. Nie można już teraz określić wieku na podstawie czyjegoś wyglądu, zwłaszcza po dziewięćdziesiątce. - Panno Beason - polecił swej sekretarce - proszę odnaleźć panią Ellę Runciter i przynieść mi jej numer rozpoznawczy. Należy ją dostarczyć do pokoju 2-A. - Rozsiadł się naprzeciwko niej i sięgnął po szczyptę tabaki Princes produkcji firmy Fribourg i Treyer. Panna Beason przystąpiła tymczasem do stosunkowo prostego zadania, jakim było wyszukanie żony Glena Runcitera. Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej. PHILIP K. DICK urodził się w 1928 r. w Chicago, lecz większą część życia spędził w Kalifornii. Krótko był studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego. Prowadził sklep z płytami i stację radiową. Przeszedł też doświadczenia z narkotykami, które wykorzystywał w swej twórczości. Zmarł w 1982 r. Wydał 36 powieści, z których wiele weszło na stałe do kanonu literatury SF. Był też autorem kilku powieści realistycznych, osadzonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. O większości jego rówieśników uhonorowanych nagrodą Pulitzera czy literacką Nagrodą Nobla niewielu już pamięta, on zaś ma coraz liczniejsze grono wielbicieli, a o jego książkach pisze się Dom Wydawniczy REBIS wydał : Ubik, Blade runner, Valis, Człowiek z Wysokiego Zamku, Trzy stygmaty Palmera Eldritcha czy Doktor Bluthgeld. WOJCIECH SIUDMAK - polski malarz. Urodził się w 1942 r. w Wieluniu. Od lat mieszka i tworzy we Francji. Czołowy reprezentant realizmu fantastycznego. Prace wystawiał we Francji, Niemczech, Anglii, Szwajcarii, Kanadzie i USA. Jest autorem rysunków do cyklu science fiction ,,Kroniki Diuny", które wydał Dom Wydawniczy REBIS. Z jego inicjatywy została utworzona Fundacja Arkana XXI w celu realizacji Światowego Projektu Pokoju ,,Wieczna Miłość". Honorowy Obywatel Miasta Wielunia i Ozoir-la-Ferri?re. Otrzymał Order Zasługi RP. Spis treści Ubik Dedykacja Rozdział pierwszy Notki biograficzne Strona redakcyjna Tytuł oryginału: Ubik Copyright (C) 1969, Philip K. Dick. Copyright renewed (C) 1997, Laura Coelho, Christopher Dick, Isolde Hackett All rights reserved Copyright (C) for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2009, 2013 W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Grzegorz Dziamski Copyright (C) 2011 for the illustrations by Wojciech Siudmak Grafiki: Wojciech Siudmak Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Ubik, wyd. VI poprawione, Poznań 2011) ISBN 978-83-7818-014-2 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40, fax 61-867-37-74 e-mail: e-Book: KALADAN,
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | fantastyka |
Wydawnictwo: | REBIS |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 140x125 |
ISBN: | 978-83-7818-483-6 |
Lektor: | Leszek Filipowicz |
Wprowadzono: | 26.11.2013 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.