- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.cie, ale miał do czynienia z Haverfordami, a to nazwisko było w hrabstwie Maycomb synonimem osła. Tak się złożyło, że Haverfordowie uśmiercili najlepszego kowala w mieście podczas sprzeczki, której przyczyną było rzekome zawłaszczenie klaczy. Byli na tyle nierozsądni, że uczynili to w obecności trzech świadków, a następnie utrzymywali, iż najlepszą linią obrony na taką okazję jest twierdzenie: ,,Należało mu się, sukinsynowi". Trwali też uparcie przy tym, że nie są winni morderstwa pierwszego stopnia, i dlatego Atticus niewiele mógł zrobić dla swych klientów poza tym, że towarzyszył im w zejściu z tego świata - i chyba właśnie to zdarzenie zapoczątkowało głęboką niechęć mego ojca do praktykowania prawa karnego. W ciągu pierwszych pięciu lat życia w Maycomb Atticus praktykował w zasadzie głównie ekonomię, a następnie przez kilka lat inwestował swe zarobki w edukację brata. John Hale Finch był dziesięć lat młodszy od mojego ojca; studia medyczne wybrał w czasach, gdy nie opłacała się uprawa bawełny. Lecz kiedy już wujek Jack stanął na nogi, Atticus zaczął osiągać przyzwoity dochód ze swej praktyki. Lubił Maycomb - urodził się i wychował w tym hrabstwie - znał tutejszych ludzi, oni znali jego, a dzięki przedsiębiorczości Simona Fincha był też spokrewniony z niemal każdą rodziną w mieście. Maycomb było stare, ale gdy ja je poznawałam - było już nie tylko stare, ale i zmęczone. W deszczowe dni ulice zmieniały się w rdzawe strugi błota, chodniki porastały trawą, a budynek sądu przy głównym placu zapadał się w sobie. Mam wrażenie, że było wtedy goręcej: czarny kundel cierpiał w letnie dni, kościste muły zaprzężone do dwukółek oganiały się od much w nie przynoszącym chłodu cieniu dębów rosnących na placu. Sztywne kołnierzyki panów miękły już o dziewiątej rano. Panie, które brały kąpiel przed południem i po popołudniowej drzemce, o zmroku przypominały już rozmiękłe ciastka z lukrem z potu i wonnego talku. Ludzie poruszali się wolno. Niespiesznie przemierzali plac, powłócząc nogami, zaglądali do otaczających go sklepów i wcale nie liczyli się z czasem. Doba miała dwadzieścia cztery godziny, ale wydawała się dłuższa. Pośpiech nie istniał, bo nie było dokąd się spieszyć, nie było nic do kupienia i brakowało pieniędzy, by cokolwiek kupić; nie było też niczego ciekawego do oglądania poza granicami hrabstwa Maycomb. A jednak dla niektórych był to czas nieokreślonego optymizmu: hrabstwo Maycomb dowiedziało się niedawno, że nie musi się bać niczego prócz samego strachu. Mieszkaliśmy przy głównej ulicy dzielnicy willowej - Atticus, Jem, ja, no i nasza kucharka Calpurnia. Z ojca byliśmy zadowoleni: bawił się z nami, czytał nam i traktował nas z uprzejmą bezstronnością. Z Calpurnią było zgoła inaczej. Chuda i koścista, miała krótki wzrok i wiecznie mrużyła oczy; jej dłoń była szeroka jak listwa od łóżka i dwa razy twardsza. Wiecznie wyganiała mnie z kuchni, za każdym razem pytając, dlaczego nie jestem taka grzeczna jak Jem, choć dobrze wiedziała, że on jest starszy; zawsze też wołała mnie do domu, kiedy wcale nie byłam na to gotowa. Toczyłyśmy epickie, ale i jednostronne bitwy. Calpurnia nieodmiennie wygrywała, głównie dlatego, że Atticus brał jej stronę. Była z nami, odkąd urodził się Jem i odkąd sięgałam pamięcią, wyczuwałam jej przytłaczającą obecność. Nasza matka umarła, gdy miałam dwa lata, nie odczułam więc jej odejścia. Była z Grahamów z Montgomery; Atticus poznał ją, gdy po raz pierwszy wybrano go do stanowego zgromadzenia. Był już mężczyzną w średnim wieku, piętnaście lat starszym od niej. Jem był owocem pierwszego roku ich małżeństwa; cztery lata później ja przyszłam na świat, a dwa lata po tym nasza matka umarła nagle na zawał. Podobno to rodzinna przypadłość Grahamów. Nie tęskniłam za nią, ale mam wrażenie, że Jem tak. Pamiętał ją wyraźnie i czasem w samym środku gry wzdychał przeciągle i odchodził, by bawić się samotnie za garażem. Wiedziałam, że gdy jest w takim nastroju, lepiej go nie nagabywać. Gdy miałam prawie sześć lat, a Jem prawie dziesięć, granice naszego letniego terytorium (w zasięgu głosu Calpurnii) wyznaczały dom pani Henry Lafayette Dubose, stojący dwie posesje na północ od naszego, oraz dom Radleyów, o trzy posesje na południe. Nigdy nas nie kusiło, by je przekraczać. Mieszkańcem domu Radleyów była nieznana istota, a sam jej opis wystarczał, byśmy całymi dniami byli anielsko grzeczni; pani Dubose była zaś istną diablicą. Właśnie tamtego lata przyjechał do nas Dill. Raz wczesnym rankiem, gdy zaczynaliśmy zabawę na podwórzu, usłyszeliśmy z Jemem jakiś dźwięk dobiegający z okolic grządki jarmużu w ogrodzie naszej sąsiadki, panny Rachel Haverford. Podeszliśmy do drucianej siatki, żeby sprawdzić, czy to nie szczeniak - rat terrierka panny Rachel spodziewała się młodych - a tymczasem zobaczyliśmy, że ktoś tam siedzi i patrzy w naszą stronę. W tej pozycji nie był wiele wyższy od kapuścianych liści. Spoglądaliśmy na niego, aż powiedział: - Hej. - Hej - odparł przyjaźnie Jem. - Nazywam się Charles Baker Harris - rzekł nieznajomy. - Umiem czytać. - Co z tego? - spytałam. - Pomyślałem, że to was zainteresuje. Bo jeśli macie coś, co trzeba by przeczytać, mogę to zrobić... - Ile masz lat? - spytał Jem. - Cztery i pół? - Prawie siedem. - No to nic dziwnego - odparł Jem, kciukiem wskazując na mnie. - Ta mała, Skaut, czyta od urodzenia, a jeszcze nie chodzi do szkoły. A ty nie za duży jesteś, jak na prawie siedem. - Jestem mały, ale stary. Jem odgarnął włosy, by przyjrzeć mu się lepiej. - Może byś tu przelazł, Charlesie Bakerze Harrisie? - zagadnął po chwili. - Boże, ale cię nazwali. - Nie śmieszniej niż ciebie. Ciocia Rachel mówi, że nazywasz się Jeremy Atticus Finch. Jem spojrzał na niego spode łba. - Do mnie to pasuje, bo jestem duży - skwitował. - A ty jesteś krótszy od własnego nazwiska. - Mówią na mnie Dill - odrzekł mu Dill, z trudem przeciskając się pod siatką. - Lepiej górą niż dołem - doradziłam. - Skąd jesteś? Dill pochodził z Meridian w Missisipi, spędzał lato u cioci Rachel i od tej pory miał się pojawiać w Maycomb co roku o tej porze. Jego rodzina pochodziła z naszego hrabstwa. Matka Dilla, która pracowała u fotografa w Meridian, wystawiła jego zdjęcie w konkursie ,,Piękne dziecko" i wygrała pięć dolarów. Oddała nagrodę Dillowi, a on wydał wszystko, by dwadzieścia razy pójść do kina. - Tu nie puszczają porządnych filmów, tylko czasem o Jezusie, w gmachu sądu - powiedział Jem. - Widziałeś coś ciekawego? Dill widział Draculę. To wystarczyło, by Jem zaczął spoglądać na niego z namiastką szacunku. - Opowiedz nam - rozkazał. Dill był osobliwy. Nosił niebieskie lniane szorty przypięte do koszulki; jego białe jak śnieg włosy przylegały do głowy jak kaczy puch; choć rok młodsza, byłam odeń wyższa. Gdy snuł swą opowieść, jego błękitne oczy na przemian zapalały się i ciemniały, a jego śmiech był nagły i pełen radości. Odruchowo pociągał wciąż za kosmyk włosów, sterczący mu nad czołem. Gdy Dill starł już Draculę na proch, a Jem orzekł, że film musi być lepszy od książki, spytałam Dilla, gdzie jest jego ojciec. - Nawet o nim nie wspomniałeś. - Nie mam ojca. - Umarł? - - Skoro nie umarł, to musisz go mieć, tak czy nie? Dill się zarumienił, a Jem kazał mi milczeć, co niechybnie oznaczało, że Dill został przezeń dostatecznie sprawdzony i zaakceptowany. Resztę lata spędziliśmy na uprawianiu typowych przyjemności, to jest: przebudowując domek usytuowany w konarach wielkich miodli, które rosły na naszym podwórzu, awanturując się i przerabiając listę dramatów podwórkowych opartych na dziełach Olivera Optica, Victora Appletona i Edgara Ricea Burroughsa. Dobrze, że był z nami Dill - odgrywał w tych inscenizacjach role, które dawniej należały do mnie: był małpą w Tarzanie, panem Crabtree w The Rover Boys czy panem Damonem w Tomie Swifcie. Stał się naszym kieszonkowym Merlinem z głową pełną ekscentrycznych pomysłów, dziwacznych tęsknot i osobliwych upodobań. Jednakże pod koniec sierpnia nasz repertuar stracił na atrakcyjności od nadmiaru przedstawień i właśnie wtedy Dill podsunął nam pomysł wywabienia Boo Radleya. Domostwo Radleyów fascynowało Dilla. Mimo naszych wyjaśnień i ostrzeżeń przyciągało go jak Księżyc wodę, choć jedynie do narożnej latarni, w bezpiecznej odległości od bramy posesji. Stawał przy niej, obejmował ramionami gruby słup i patrzył w zamyśleniu. Posesja Radleyów wcinała się ostrym zakrętem za nasz dom. Idąc na południe, dochodziło się do ganku; chodnik skręcał tam i biegł dalej wzdłuż podwórka. Dom był niewysoki i niegdyś biały; miał rozległy ganek i zielone okiennice, ale całość dawno już pociemniała, dostosowując się do szarości otoczenia. Zbutwiały od deszczu gont zwieszał się nisko nad werandą; rozłożyste dęby nie dopuszczały do niej słońca. Chwiejne resztki ogrodzenia strzegły nigdy nie zamiatanego podwórka przed domem, bujnie porośniętego dzikimi trawami i tytoniem. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki Spis treści Dedykacja Motto Część pierwsza Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Część druga Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Wszystkie rozdziały dostępne są w pełnej wersji książki Tytuł oryginału: To Kill a Mockingbird Copyright (C) 1960 by Harper Lee All rights reserved Copyright (C) for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013, 2019 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Małgorzata Chwałek Projekt i opracowanie graficzne okładki oraz ilustracja na okładce: Michał Pawłowski / ska Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Zabić drozda, wyd. II dodruk, Poznań 2019) ISBN 978-83-8188-709-0 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 fax: 61 867 37 74 e-mail: Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Kategoria: | literatura piękna, klasyka |
Wydawnictwo: | REBIS |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 140x125 |
ISBN: | 978-83-7818-503-1 |
Lektor: | Joanna Koroniewska |
Wprowadzono: | 11.02.2014 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.